|
  |   |   |
|
Diamentowy WiekAutor: Mateusz "Matys" Bonecki
Już początek książki sprawił, że dalsze jej fragmenty czytałem z pewnym przeświadczeniem: po głowie błąkało się kilka drobnych pytań, które nakazywały interpretować tekst w określony sposób. Przynajmniej dalsze dzieje Hackwortha i Nell pytania te potęgowały. Poszukiwane odpowiedzi na te pytania stały się w domyśle zasadniczą wykładnią lektury. Pod koniec powieści okazały się nie tylko domyślnymi, ale i faktycznymi kluczami interpretacyjnymi. Co to za pytania? Czy rewolucja informacyjno-technologiczna, której ewidentnym tworem jest świat cyberpunku, jest tak naprawdę rewolucyjna? Czy tworzy świat wedle zupełnie nowych reguł? Czy zmieniają się mechanizmy, które kierują naszym światem od XIX wieku? (Chodzi tutaj o rewolucję przemysłową: podobieństwo mechanizmów obu rewolucji / ewolucji wykazali doskonale Gibson i Sterling w "Maszynie różnicowej".) I to jest zasadniczy problem relacji "Diamentowy wiek" a kanoniczny cyberpunk. Z tego zaś problemu wynikać zaczęły kolejne pytania. Jeśli dopiero nanotechnologia jest tą rewolucją prawdziwie rewolucyjną, to co z fundamentami świata? I tutaj rozpoczyna się bardzo istotny przekaz książki: czym jest fundament? Czy można znaleźć fundament uniwersalny - czy globalizacja to modny bełkot czy fakt? (I jaki jest jej wymiar, a także intensywność oddziaływania?) Czy można mówić o globalizacji w wymiarze kulturowym - jak możliwe jest zniesienie kilkudziesięciu wieków dynamicznego poróżniania się społeczeństw? Kluczowym fragmentem tekstu są rozmyślania Hackwortha na temat starych miast, które skazane są na zagładę lub też na przekształcenie w parki tematyczne. Jak wielki jest rozmach neowiktoriańskiej myśli? Granice ludzkich możliwości są niwelowane. Tworzenie skansenu w obrębie małej wioski dziś, a jutro: przekształcenie wielkiego molochu, dziedzictwa po XX wieku, w park tematyczny. Jest piękno w tej idei. Polega ono na uwielbieniu dla monumentalności. Przeraża zaś brak poszanowania dla tradycji - totalizujący pragmatyzm, któremu trudno oprzeć jakiekolwiek etyczne koncepcje. Hackworth dochodzi do wniosku, że liczyć będą się tylko nanometropolie - miasta wznoszone ze skalnego łożyska atom po atomie. Wypada się właśnie w tym momencie zastanowić nad faktem, czy cyberpunk kanoniczny przedstawia świat ukształtowany rewolucją? Z pomocą przychodzi Bruce Sterling, który usilnie twierdzi, "że przyszłość jest już wśród nas, tyle że nie wystarczająco rozprzestrzeniona". Choć Sterling nie mówił tego w kontekście Stephensona, można jego słowa wykorzystać, by udowodnić, że fantastykę naukową par excellance uprawia właśnie Neal Stephenson, a Gibson i ta grupa fantastów to uważni obserwatorzy dzisiejszego świata, którzy zdecydowali dać mu lepszą technologię, nie odcinając jednocześnie kontaktu ze starą myślą techniczną. Dlatego mamy tak charakterystyczne przemieszanie różnych koncepcji u Gibsona: raz synkretycznie łączone, raz eklektyczne twory. Cybertechnologie w cyberpunku kanonicznym wbijają się silnie w stary świat, w jego starą mentalność, w archaiczne budownictwo (nie tylko w kwestii stylu architektonicznego, czy też budulca - ale przede wszystkim w materii metody budowania)... we wszystko co do tej pory było. Rewolucja arcytechniczna, ta prawdziwie rewolucyjna rewolucja, którą obserwujemy w "Diamentowym wieku" świadoma jest upadku moralności XX wieku, a nie może mieć coś takiego miejsca wobec rozwijającej się myśli technicznej. Grozi to bowiem - jak twierdzą (chyba całkiem słusznie) Neowiktorianie - kataklizmem. Dlatego w nowym świecie wszystko idzie w parze. Nanotechnologia stanowi novum cywilizacyjne, nowy żywioł który trzeba ujarzmić i kazać mu służyć człowiekowi; ale koncepcji tej usilnie towarzyszy troska o moralność, o intelekt i ducha nowego pokolenia. Ludzie nowego porządku nie chcą powtarzać błędów swoich protoplastów. Pojawia się więc wiktoriańskie wychowanie w duchu nowej moralności Wików. Wiele miejsca przeznaczył Stephenson na opisy sytuacji sądowych w Chińskiej Republice Brzegowej. Widzimy usilne staranie nowych społeczeństw, na powrót do jakiejkolwiek moralności. Najbardziej istotne jest to, że szukają jej w swojej historii i tradycji. Potęga nanotechnologii jest wielka: ze skalnego łożyska, atom po atomie, wyrastają miasta. W każdym z domów kompilatory materii zapewniają podstawowe środki do życia wszystkim domownikom. Tutaj programuje się rzeczywistość. Komputer i jego świat - paradoksalnie - wychodzi z getta swego blaszanego cielska. Sztuka programowania zasilacza, czy kompilatora materii oznacza sztukę kreowania rzeczy namacalnej - przecież chodzi tutaj tylko i wyłącznie o poinstruowanie komputera, jak ma poukładać korpuskuły w przestrzeni. Może zbyt odważne będzie przytoczenie stwierdzenia Jeana Baudrillarda, iż "informacja chce być przestrzenią" (i co zupełnie nowe: przestrzenią wypełnioną materią), ale duch rodzi się tutaj z maszyny także w zupełnie innym znaczeniu. To podwójne narodziny. Chodzi tutaj o mediaglify. Coś, co do tej pory podziwiać można było na płaszczyźnie monitora, u Gibsona zaś w "mimowolnej halucynacji danych" w cyberprzstrzeni, u Stephensona staje się nieodłącznym czynnikiem rzeczywistości. Ikony pokrywają świat. Teraz - na przełomie XX i XXI wieku - jesteśmy ogarnięci manią ikon, pisma obrazkowego o zupełnie nowym, stechnicyzowanym wymiarze. Ale nie jest to przecież to, co oglądamy każdego dnia na ekranach swoich komputerów. W Nowym Świecie Nanotechnologii jest to rzecz na porządku dziennym. Widać więc, że dzieje się coś naprawdę nowego; że mechanizm funkcjonowania technologii w świecie zupełnie się zmienia. Dotychczas byliśmy w stanie jedynie ją przetwarzać, odtwarzać... modyfikować i temu podobne czynić z nią rzeczy. Od arcytechnicznej rewolucji rzecz ma się zupełnie inaczej. Teraz w modzie jest kreacja na życzenie. I do tego kreacja w swej metodzie identyczna z tą boską, bo programować kompilator materii trzeba słowem, a potem to przecież w ciało się przeradza. Jeszcze nie z nicości - to może jedyna różnica. Co jest wspólne dla całego nowego społeczeństwa, to świadomość powagi sytuacji. Wszyscy widzą potrzebę ustalenia kodu moralnego. I właśnie w tym miejscu rozpatrzyć należy problem globalizacji, a może też jej braku - lub wymiaru niepełnego i zupełnie przesadzonego w oszacowaniach. "Pokora i samodyscyplina to wartości moralne, a na nich opiera się istnienie społeczeństw! Bez fundamentu moralnego dobrobyt i rozwój technologiczny są niczym! Tej lekcji udzieliło nam poprzednie stulecie, w którym moralność wyszła z mody." I tu tkwi odpowiedź na pytanie o brak obfitości w kanonicznym cyberpunku. Przełom Wików obejmuje więc wepchnięcie rodzaju ludzkiego w świat nanotechnologii, a także zapewnienie społeczności podstaw do korzystania z niej, co wiąże się z zapewnieniem bezpieczeństwa. (Ta lekcja ubiegłego stulecia dotyczyć może niepokoju okresu cyberpunku wcielonego, a także - bo któż powie że Stephenson akurat tego nie miał na myśli pierwszorzędnie - doznań holocaustu, zimnej wojny i kształtowania się społeczeństwa naprawdę masowego; ale w ostatnim przypadku pewni być nie możemy, bo w "Diamentowym wieku" Stephenson daje ujście ciekawemu dyskursowi na ten oto temat.) Neowiktorianie sięgają do metod wychowawczych XIX wieku. I przynosić to zaczyna całkiem pozytywne skutki. Taką to właśnie moralność pragną zaszczepić swojej technologii (bo te dwa czynniki nie mogą już rozbieżnie istnieć). Oni dysponują możliwościami finansowymi i technicznymi. Ich produkcji (czy projektu) kompilatory materii stanowią duży fragment codzienności wszystkich innych grup (czy - jak to ujmuje autor - gromad!) etnicznych. Czyli nic nie może stanąć na przeszkodzie postępującemu procesowi globalizacyjnemu. Wiktoriańskie wychowanie jednak mieszkańcom wschodu nie odpowiada. Uwarunkowania kulturowe (jako element podświadomy), a także - choć nie obowiązkowo - tradycjonalizm jednostek, jako wybór świadomy, sprawiają, że świat zamyka się w obrębie kilku grup kulturowych; hermetycznych grup. Są wśród nich takie, które w relacji do wzorców z wieków minionych nazwalibyśmy kontrkulturowymi (np. bębniarze i grupy charakteryzujące się wysokim stopniem przeszycia techniką, które - jestem tego pewien - wyrastają ze świata rodem z powieści kanonu cyberpunku), a także tradycjonalistyczne (choć wbrew dzisiejszemu - zdecydowanie pejoratywnemu wydźwiękowi tego słowa - sporo w tym mądrości), jak na przykład właśnie Neowiktorianie lub społeczność Republiki Brzegowej odwołująca się do praw konfucjanizmu Ten spór o fundament moralny dzieje się na płaszczyźnie metafizyki, chodzi tutaj o dobro życia. Jest jednak punkt, w którym etyka wiąże się z technologią, o czym wcześniej już mówiliśmy. Dlatego też wschód wychodzi z koncepcją "nasienia", czyli zupełnie nowej metody kształtowania rzeczywistości, wyzutej z rezydującego w zachodniej technologii zachodniego ducha. Doszukać się można wielu koncepcji fundamentu w "Diamentowym wieku". Moralność Wików była już zakorzeniona, ale pokolenie Nell okazuje się być raczej asertywnym. Na horyzoncie widać kolejne zmiany; śmieszne - jakby moralność bywała jak 1 i -1 w wykresie sinusoidy. Globalizacja kultury to mit, który obala rzeczywistość widziana postcyberpunkowymi oczyma Stephensona. Człowieka od jego społeczno-religijnych uwarunkowań oderwać się nie da. Rodzaj ludzki, kultura i technologia - to wszystko stanowi jedność nierozerwalną - i jeśli możemy mówić o jakimkolwiek kosmopolityzmie, to tylko i wyłącznie w kontekście mechanizmu regulującego istnienie tych trzech czynników (i tutaj należy wspomnieć o Wspólnym Protokole Ekonomicznym). Na innej płaszczyźnie absolutnej globalnej wioski nie będzie.
|