Poprzednia strona Następna strona
     

Forum
 

Wychylenie ze status quo

Autor: "Rzyjątko"

nętrze fioletowego wozu transmisyjnego nie nastrajało zbyt optymistycznie. Z każdej strony patrzyły ekrany przekazujące widoki z kilkunastu kamer. Tylko nieliczne miały barwę gibsonowskiego nieba. Dwójka siedzących między nimi ludzi przypominała nieruchome posągi. Ani odrobiny ruchu. Brak jakichkolwiek wibracji powietrza nie tylko nie wydawał dźwięku, ale jakby dodatkowo produkował tony ciszy. Nie inaczej było z dynamiką leżącego, na rozłożonym fotelu kierowcy, Jeffa.

"A może to jakiś żart?" pomyślał. "Albo pułapka".

Ta myśl wywołała w nim nagły skurcz wszystkich mięsni. Rozejrzał się po kabinie wszystko w porządku. Popatrzył przez szyby i w lusterka wszystko w normie.

"Czy można było uwierzyć w słowa Eda? To jakiś absurd. Nawet termostat nie założyłby się, że wejdzie do Carcapo i wyniesie stamtąd jakikolwiek chip. Przecież to im nie zaszkodzi." Cropleash próbował położyć się tak, jak poprzednio, ale nie mógł zmrużyć oczu. Spodziewał się, że w każdej chwili ktoś z hukiem wybije szybę. Jednym dotknięciem panelu ustawił fotel w pionowej pozycji i włączył muzykę. Dziesiątki decybeli uderzyły w bębenki jego uszu. Wraz z pierwszymi dźwiękami muzyki przyszło ukojenie i kuksaniec w ramię. Gniewne oblicze Jacka wyrażało rozkaz natychmiastowego uciszenia jazgotu. Nie było rady. Westchnął z przekąsem i musnął obudowę sprzętu dźwiękowego.

* * *


eege mógł wrócić do swoich zajęć. Jeszcze raz skontrolował widoki kamer umieszczonych na samochodzie. Spokój. Z pewną dozą niepewności (zdanie jak z reklamy podpasek - dygresja autora) spojrzał na najważniejszy ekran.

- Wszystko w porządku?

- W jak najlepszym - odpowiedział mu głos właściciela oczu, z których obraz miał na monitorze.

Jeszcze chwilę patrzył na "huśtający się" obraz po czym zerknął na Mike'a. Redthink siedział nieruchomo w fotelu, który uniemożliwiał mu zmianę położenia, gdyby nagle zaszła potrzeba ruszenia i gwałtownego manewrowania autem. Tak, jak zabłąkany pocisk pozostawia do końca życia bliznę w miejscu, o które się otarł, tak na jego obliczu gościły jeszcze resztki wesołego uśmiechu młodego śmiałka. Powoli twarz nabierała wyraz skupienia i wysiłku. Gdyby Jack podniósł lekko czarną opaskę, zobaczyłby przymrużone oczy i ściągnięte brwi odzwierciedlające faktyczny stan umysłu Mike'a. Ale Leege nie miał odwagi sprawdzić. Nie dlatego nawet, że był za mało ciekawy, lub że mógłby przeszkodzić kumplowi, ale dlatego, że panicznie bał się wszystkiego, co było związane z matrycą. W żadnym wypadku nie zgodziłby się na podłączenie mu czegokolwiek do mózgu. Niemożliwością byłoby nawet nakłonienie go do użycia prostego interfejsu nie ingerującego w system nerwowy. Utrata kontaktu z rzeczywistością przy zachowaniu świadomości śmiertelnie go przerażała.

* * *


d Pascal - siedemnastoletni, wysoki i dobrze zbudowany chłopak usiadł na teflonowym stole w sześcianie chwilowo wynajętym na potrzeby akcji i ostatni raz spojrzał na swój pistolet.

"Chyba zwariowałem decydując się na cos takiego" zamyślił się. "Wątpię, żeby Annie mi pozwoliła na taki wybryk, gdyby wiedziała. Ale co tam Będzie śmiesznie i wreszcie będzie się coś działo."

Intuicyjnie umieścił pistolet w kaburze pod prawym ramieniem, tak, że dość ciasna, rozpięta kurtka zakrywała go całkowicie i wstał. W prawym dolnym rogu pola widzenia czerwone cyferki wyświetlały: 4 3 2 1 Nadszedł czas sprawdzenia umiejętności. Podniósł niewielką walizkę i wyszedł.

* * *


a jednym z ekranów Jack ukazała się postać wysokiego chłopaka. Ruch na ulicy był nieduży, jak zwykle nad ranem, więc nikt go nie zasłaniał. Szedł pewnym, spokojnym, można by rzec nonszalanckim krokiem. Nagle zwrócił twarz w kierunku kamery, uśmiechnął się zawadiacko i mrugnął porozumiewawczo.

W tej krótkiej chwili, przez umysł koordynatora przewinął się cały ciąg myśli. Eda spotkał jeszcze w czasie służby. Zostali przysłani z Mike'iem do jednej akcji, ale z różnych grup. Leege był wtedy członkiem elitarnej grupy wielozadaniowej Fable. Z pułapki uratowali się prawdopodobnie tylko w trójkę. Ten moment wywołał w nim uczucie zmęczenia charakterystycznego dla kombatanta. Szybko się opanował.

"Dasz sobie radę młody" szepnął tak, by nikt go nie usłyszał.

* * *


agły pisk wyrwał Mike'a z rozmowy.

- Cholera! Muszę spadać, bo zawalę całe zadanie.

Faktycznie. Prawdopodobnie zapomniałby o wszystkim, gdyby wcześniej nie odpalił procedury synchronizującej wewnętrzny budzik z zegarem Eda. Natychmiast zerwał połączenie z Ferrem. Nagłe przejście do pośpiechu źle na niego działało. Zdezorientowany nieprawidłowo zmienił złączkę. Och, żeby to! Ale jego umysł odzyskał już pełną sprawność i po chwili zabierał się do pracy. Zerknął jeszcze na widok z oczu Eda, zalogował się na serwer i rozpoczął ładowanie danych partnera w miejsce rekordów zarezerwowanych dla netrunnera, którego identyfikator trzymał w dłoni młody chłopak.

* * *


oś nie tak? - spytał lekko zdenerwowany Pascal. Jack, widząc, że nie ma żadnego zagrożenia pozwolił uaktywnić się urządzeniu obniżającemu poziom adrenaliny we krwi.

Strażnik wyjął kartę z czytnika, uniósł lekko okulary, obejrzał, delikatnie wygiął i wsunął ją z powrotem do terminala.

- No - mruknął z zadowoleniem. - Działa. Proszę ją trzymać tak, by się nie niszczyła.

Od paru chwil młodego chłopaka opanował błogi spokój. Tak, jakby był wszystkiego pewien, jakby szedł do własnego biura. Machnął niedbale ręką okazując ignorancję starszemu panu i raźnym krokiem ruszył do przodu. Gdyby nie mały filtrator wyłapujący z krwi przepływającej przez aortę cukier jego czoło pokryłoby się w jednej chwili potem na myśl o braku mapy, którą miał mu w polu widzenia wyświetlić Mike. W momencie, gdy Sanyo'wskie oko odebrało rozkład budynku Ed poczuł naturalne ukojenie. Skierował swoje kroki w kierunku schodów. Na pierwszym piętrze wszedł do pierwszego pokoju po lewej stronie korytarza. Pomieszczenie to przypominało mu salę zabaw z supermarketu sprzed 2010 roku. Duże okna przepuszczały do pomalowanego na biało pomieszczenia całe strugi światła słonecznego. Podłoga i ściany były wyłożone miękką pianką, która uniemożliwiała zrobienie sobie krzywdy w wypadku nagłych z nimi kontaktów. Brakowało tu tylko całego asortymentu zabawek, klocków, huśtawek i temu podobnych akcesoriów oraz charakterystycznego, wrzaskliwo-piskliwego hałasu kłócących się dzieciaków. Zamiast tego panował tu straszny zaduch i kwaśne wyziewy męskiego potu. W różnych miejscach siedzieli ludzie poruszający płynnie rękoma jak gdyby przedzierali się przez nie wiadomo jak gęste powietrze. "Tak. Dobrze trafiłeś. Niech cię nie zmyli światło. To jest sala dzienna. Mają tu wysokiej klasy sprzęt odcinający nerw wzrokowy od mózgu, a instalujący w jego miejsce (oczywiście chwilowo i niefizycznie) programowy przetwornik graficzny z pieruńsko szybkim interfejsem. Światło zaś zasila baterie słoneczne, które autonomicznie podtrzymują systemy obronne każdego netrunnera" głos docierający z implantu słuchowego wprost do mózgu należał do Mike'a. "Spójrz w lewo. Dobra. Tam, w rogu jest szary pojemnik. Wpuść kartę w szczelinę i wyjmij jedno z urządzeń Ekstra. Zdejmij z teczki, którą przyniosłeś, zaślepki, podłącz kabelki zgodnie z kolorami i ustaw baterię w kierunku światła. Szybciej, szybciej. No dobra, teraz rozplączesz te kable na złość, co? Włącz to i poczekaj".

Korzystając z chwili spokoju rozejrzał się po sali. Nic nie przyciągało jego uwagi więc utkwił wzrok w jednej ze ścian i przyglądał się rowkom i zagłębieniom w piance. Ta czynność pochłaniała go tak dalece, że ile razy zaczynał, praktycznie przestawał myśleć. Jego mózg przydzielał prawie stuprocentowy priorytet wrażeniom wzrokowym.

"Słyszysz mnie? Co ty tam znowu robisz!" Pascal otrząsnął się ze swoistego zamyślenia. "Nie wiem co jest z tym sprzętem. Podłącz się Czekaj! Jeszcze nie. Najpierw ci powiem, co masz zrobić. Jak już się podłączysz to wybierz z menu OPCJE tryb DND - Do Not Disturb. Potem uruchom TRYB CZUWANIA. To tak, jakbyś się rozłączył."

Interfejs okazał się rzeczywiście piorunująco szybki. Nie minęła nawet sekunda jak wykonał polecenie Mike'a.

"No dobra Więcej mnie nie usłyszysz. Będę ci tylko wyświetlał napisy. Zaraz usłyszysz Jacka. I jeszcze jedno. Możesz się bez żadnego niebezpieczeństwa poruszać po korytarzach i kawiarni. Tam jednak nie radzę ci wchodzić, bo ci cywilizacyjnie ograniczeni idioci będą cię mieli za aroganta jeżeli nie położysz sobie serwetki na kolanach. Powodzenia."

Krótki trzask. Chwila niepewności.

"Jesteś tam?" zawsze to samo pytanie. Głos Jacka sprawiał, że czuł się w takich chwilach mniej osamotniony i bardziej bezpieczny, jakby partner był przy nim i osłaniał tyły. Uniósł dłoń zaciśniętą w pięść ze skierowanym w górę kciukiem na wysokość pola widzenia. Nie musiał. Siedzący w fioletowym aucie operator miał na jednym z ekranów obraz Eda, na którym widać było napięte mięśnie, tak że nawet najdrobniejszy ruch nie mógł mu umknąć. Ale ten symbol gotowości sprawiał, że obaj czuli się, jakby już wykonali swoją misję.

U góry przewijał się tekst: "Wy i te wasze obrządki. Może zaczniesz zabierać ze sobą czterolistną koniczynkę albo lepiej odprawcie razem magiczny rytuał żeby ci się poszczęściło."

"Twój nawiedzony kolega", odezwał się Jack, "proponuje, żebyś wszedł do jakiegoś zatłoczonego pomieszczenia i ukradł komuś z kieszeni, ale ryzyko jest spore, a może się okazać, że nic nie znajdziesz. Moja koncepcja jest taka."

* * *


uda. Nawet "muzyki nie można posłuchać. Idę się przejść." Jeff spojrzał do tyłu przez ramię - Jack był pochłonięty gapieniem się w ekran - i po cichutku wymknął się z kabiny.

"To im zajmie jeszcze kupę czasu, a ja tym czasem obejdę sobie budynek dookoła."

Jak pomyślał tak zrobił. Chłodny wiatr przyjemnie muskał jego rozgrzaną w gorącym wnętrzu samochodu twarz. Słońce skryło się za chmurami, ale wczesnowiosenny, chłodny ranek zapowiadał pogodny dzień. Uniósł lekko głowę, by mocniej poczuć, jak cebulki unoszonych do tyłu włosów przyjemnie naciągają skórę na głowie. Jego zabłocone buty wyraźnie wskazywały na to, że przyjechał z biednej dzielnicy, gdzie nie jeżdżą maszyny zbierające resztki topniejącego śniegu i zasysające wodę z ulic i chodników. Nie dbał o to. W ogóle nigdy nie myślał o tym jak wygląda. Wciągał na siebie pierwsze, czyste ubranie jakie znalazł nie zaprzątając sobie głowy jakąś tam kolorystyką czy obowiązującym stylem. Jego staroświeckie odzienie i łysiejąca na czubku głowa postarzały swojego właściciela o dobrych parę lat.

Po pewnym czasie ten przyjemny, do tej pory, chłód stał się dokuczliwy. Zamierzał jednak wychłodzić jeszcze organizm, by poczuć przyjemność wsiadania do nagrzanego samochodu. Ponieważ wrócił już niemalże do auta, zawrócił, żeby wydłużyć sobie drogę. Po przejściu kilkunastu metrów zaniepokoił się. Znowu zobaczył stojącego pod ścianą domu handlowego faceta w czarnym płaszczu, poruszającego delikatnie ustami. Właściwie, to Jeff miał pewne wątpliwości, gdy mijał go po raz pierwszy, ale obawy Cropleasha były na ogół bezpodstawne i nauczył się już nie alarmować przyjaciół za każdym razem, gdy jakiś szczegół zwracał jego uwagę. Jednak dla pewności potarł dłonie zewnętrznymi częściami i skierował wzrok na podejrzanego typa. Tyle wystarczyło, by Mike sprawdził kim jest i o czym rozmawia. Po chwili głos Redthinka oznajmił mu "Masz rację". Ten komunikat wystarczył. Wsunął prawą dłoń do kieszeni i nacisnął guzik na pudełeczku, które się tam znajdowało. Człowiek w płaszczu schwycił się dłońmi za skronie. Jeff objął go w pasie i poprowadził do samochodu.

* * *


źwięk odsuwanych drzwi. Niewypowiedziana złość i stłumiona w piersi wściekłość wywołana niepewnością, brakiem cierpliwości, a teraz strachem. Jack czuł, że klatka piersiowa próbuje wyrwać mu się z ciała. Nie znosił, gdy mu przeszkadzano w pracy. A hałas upadającego na podłogę za nim człowieka na pewno mu nie pomagał. Zignorował to i dalej wpatrywał się w swoje ekrany.

Postanowił, że zajmie się tym w wolnej chwili. Ale nie mógł się skoncentrować na przekazie z budynku. Gdy usłyszał trzask przednich drzwi, odwrócił głowę w kierunku fotela kierowcy. To co zobaczył wywołało kilkunastokrotny wzrost temperatury powietrza w płucach.

- Spokojnie. Nic wam się nie stanie - powiedział odwrócony w jego kierunku człowiek. - Musimy wam pomóc - jego zastygła twarz wyrażała najpospolitsze znudzenie. Nawet broń trzymał niedbale.

- Nie przeszkadzaj sobie.

Wzrok Leege'a zwrócił się na leżące za nim ciało Jeffa Cropleasha.

- A tak był twoim kumplem? - zapytał tamten.

Nitka wewnętrznego napięcia, pod wpływem zbyt dużego ciężaru gniewu i żalu pękła. Ruchy Jacka były zbyt szybkie, by można je było zauważyć. Jego lewa ręka wbiła broń intruza w zagłówek siedzenia, a prawa huknęła przeciwnika w nos.

Mike siedział spokojnie w fotelu i nie poruszał się. Nie wiedział co się tutaj działo. Był gdzie indziej.

* * *


elikatnie zamknął za sobą białe drzwi. Numer 437. Zapamięta go do końca życia. Już taki jego cholerny pech, że w sytuacjach stresowych zapamiętywał wszystkie szczegóły wpadające w oko. Strzepnął z siebie wyimaginowany brud i ruszył do schodów. Zszedł piętro niżej i udał się do sali z dekami. Rozłączył sprzęt i odebrał identyfikator. Nie minęły dwie minuty jak opuszczał budynek Carcapo. Ale nie było przed nim znajomego, fioletowego vana. A więc coś poszło nie tak "Spoko, spoko, wszystko wporzo" - uspokajał Jack. "Mała zmiana planu. Musisz dostarczyć ten chip w inne miejsce." Na pewno coś poszło nie tak "Jesteśmy w budynku przy Williams 17."

Widać stawka wzrosła, trzeba skopiować zawartość mikroprocesora. Zszedł do stacji metra. Ciężko mu się oddychało. Kręciło mu się w głowie. Ale nie czuł zdenerwowania, nie, wręcz przeciwnie, był całkowicie spokojny. To cholernie nie dobrze. Przecież oni obserwowali każdy, nawet najdrobniejszy jego ruch. Oczy szczypały go jakby nie spał od dobrych 20 godzin. Przechodziły go dreszcze. Ludzie dookoła przyprawiali go o gniew. Ale nie mógł zdobyć się na otwartą złość. Cała wściekłość gromadziła się w nim, ale nie znajdowała ujścia. Ogarnęło go nagłe mdlenie na widok wyżelowanego ćpuna. Myślał, że to łupanie w słuchawkach mu pomoże, albo natchnie. A ten? Odstroił się, jakby szedł do kochanki. Co za tandetne okulary. No i czego się o mnie ocierasz, palancie? Bym cię strzelił, ale mi się nie chce. Nic mi się nie chce. Pieprzę to wszystko Boże, co za tapeta! Za taki makijaż powinni wsadzać do więzienia. A taka młoda dziewczyna. Niebrzydka nawet.

Nagle opanował go spazmatyczny śmiech. Najpierw objął on tylko twarz. Potem przeponę, a na końcu i krtań. Wybuch zdenerwowania, jakie się w nim zagnieździło rozległ się na całym peronie. Kilkadziesiąt twarzy zwróciło się w kierunku płaczącego już z ubawu Eda. Twarzy przeróżnych. Zmarszczonych, nieufnych, zamyślonych, uśmiechniętych. Jakież to groteskowe! Przednie, przednie! Pascal zanosił się tak donośnym rechotem, że jeszcze bardziej go to rozbawiało. Jeszcze przez chwilę nie mógł się opanować. Ludzie przestali się w niego wpatrywać, ale niektórzy, znudzeni czekaniem na wagonik, spoglądali ukradkiem. A szczególnie dwóch korpów Co oni tu, do jasnej cholery, robili. Ale zamaskowani nie ma co. Pewnie myśleli, że się nie wyróżniają z tłumu. Nieee gdzie tam identyczne garnitury, okulary, krótko ścięte włosy, broń pod klapą marynarki, nieee wcale, ale to wcale nie przypominali ochroniarzy korporacyjnych. Nawet się na nich nikt nie patrzył. Prychnął nagle, ale powstrzymał kolejny wybuch w porę. "Też mi się zebrało na ironię i tak zaraz będę trupem."

* * *


ie, coś tu nie pasowało. Niby jego własne procedury, ale działały jakoś inaczej. Chwila, moment! A gdyby tak pozamykać wszystkie procedury? Zrobił to niezwłocznie. A mimo to, wszystko nadal działało. Cały czas miał obraz z oczu Jeffa, chociaż system wskazywał na duże odciążenie procesora. 98% pamięci deku było wolnych. Wszystko stało się jasne. Ktoś umieścił go w labiryncie. Ale spokojnie! Żeby procedura działała musi mieć koniec. Otworzył źródło programu o, żesz ty! Prześledzenie go zajęłoby mu kilka godzin. "Nie da się tylko założyć majtek przez głowę" powtarzał mu zawsze ojciec. A gdyby tak zmienić kod źródłowy? Po chwili zobaczył napis: "logowanie na serwer 186.34.456.2" Ależ oczywiście! Zerwał połączenie. Przecież jego procedury wewnętrzne były na serwerze Akademii Medycznej w Portland, a nie w pamięci deku - jak u wszystkich. Próba edycji przeniesie go gdzie indziej. Jak pomyślał, tak zrobił. Po chwili był wyplątany z wrogiego programu. Co teraz? Wywołanie jednego z poleceń, których używał mogło wywołać powrót do labiryntu. Ale, ale skoro ktoś wplątał go w zasadzkę, to co się dzieje z Jeffem? Kamery z jego oczu sprawdzić nie mógł, to samo z wzrokiem Eda. Pozostał jeszcze tylko mikrofon w kurtce Leege'a. Ale co będzie można przez niego usłyszeć? Wskazówki dla Pascala? Na razie nic lepszego nie przychodziło mu do głowy. Nic to, może chociaż głos Jeffa.

"Przeszkadzasz mi, słyszysz? Te dwa kołki go zaraz sprzątną i nie będziesz miał żadnego pożytku z tego chipu." Do kogo Jack to mówił? A więc to wszystko sprawa Cropleasha? "Musimy pozwolić adrenalinie przyspieszyć oddech, bo nam się udusi w tym metrze."

"Zamknij się!" odburknął jakiś obcy głos. "Nie pozwalam. Urządzenie ma działać. Inaczej gotów się zdradzić i po wszystkim."

"To doświadczony wojownik."

"To dzieciak."

"Potrafi się kontrolować lepiej niż niejeden policjant miejski" - głos Leege'a wyrażał prośbę, jakby bronił syna przed atakami sąsiada, a zarazem nie chciał mieć zalanego mieszkania.

"Szkoda, że jego zachowanie tego nie dowodzi" upierał się tamten. "Nic mnie to nie obchodzi. Wyłączam. Nie pozwolę, żeby zginął przez głupotę jakiegoś laika." W głosie Jacka odczuwalna była wyraźnie nota rezygnacji po wszelkich werbalnych sposobach przekonania rozmówcy. Zaparł się, jak to bywało w sytuacjach, gdy wiedział, że ma rację i dusiło go zdenerwowanie, że inni tego nie widzą. Taka postawa łatwiej trafiała do ludzi. Jego wręcz dziecinne uniesienie było ostatnim humanitarnym argumentem. I odbierało możliwość odparcia.

"A powinno. Tylko ja w tym towarzystwie mam broń."

"A skąd wiesz, że Mike nie namierzył samochodu i nie wezwał pomocy?"

Stare, szkolne zagranie. Zrobił, co planował i zwraca rozmowę na inne tory. Ciekawe, że Redthink w ogóle nie martwił się o swoje życie. Był jednym z tych niewielu ludzi, których 'mięso' naprawdę nie obchodzi. Nigdy o tym nie mówił, tak po prostu było.

"Jest zaplątany w procedurę bez wyjścia. Gdyby jednak uciekł, wiedziałbym."

Co? No jasne! Gdy próbował edytować źródło, strażnik zaczął je zabezpieczać i robił to zapewne do tej pory. Ale w każdej chwili mógł się o tym zorientować. Trzeba było natychmiast wysłać tam program do łamania kodu. Tylko jak go umieścić w pułapce? Postanowił najpierw obejrzeć sobie te sidła.

* * *


ronia ironią, a życie życiem i niech tak pozostanie. Tym bardziej, że różnica wartości była dla Eda zbyt duża. Zastanawiał się ile czasu upłynęło, odkąd wyszedł z pokoju 437, dlaczego Carcapo wysłało tych dwóch zamiast własnej policji i czy współpracują z tymi, którzy uwięzili resztę grupy przy Williams 17.

Nagle uderzyła go fala strachu. Pociąg wjechał na peron niewiarygodnie głośno. Dudnienie kół o szyny wypełniło jego uszy tak, że czuł się, jakby przyłożył morską muszlę do obu uszu. Ludzie przemieszczali się chaotycznie w różnych kierunkach. Masy popychały Pascala to w jedną, to w drugą stronę, a on nie mógł opanować oszołomienia. Wreszcie uspokoił się i wskoczył na oślep do metra. Nie ważne gdzie jechało. Byle tylko zabrało go z tego potwornego miejsca. W wagoniku Miejskiej Komunikacji Podziemnej panował błogi spokój i cisza. Nie było tłoku, a rozmowy prowadzone były szeptem. Nareszcie mógł się uspokoić. Usiadł na ławeczce i rozejrzał się wokół siebie. Świat już nie wydawał mu się tak przytłaczający i przerażający jak przed chwilą. Również spostrzeżenie "tajniaków" nie wywołało żadnej reakcji, chociaż krew nadal tętniła dosyć szybko. Taki stan rzeczy sprzyjał Edowi. Już po chwili wiedział co ma robić.

Na ekran wbudowanego w oko wyświetlacza wywołał stan broni. Wiedział - i bez tego - ile ma pocisków, jaka jest temperatura lufy itd. Zawsze wiedział. Ale programik miał bardzo użyteczną funkcję - mógł odbezpieczyć pistolet.

Poczekał, aż dojadą do stacji. Gdy poczuł, że zaczynają zwalniać wstał i ruszył w kierunku prześladowców. Drzwi się otworzyły.

- Ach! Ja pana znam z telewizji. Pan jest - Mike nie wyświetlił mu nazwiska, czyżby nie istniało w żadnym rejestrze? - zresztą, nie ważne Szybkim ruchem wyciągnął broń z kabury, przystawił lufę do brzucha jednego z nich, pociągnął za spust, po czym pchnął rannego na drugiego z przeciwników i wyskoczył przez zamykające się drzwi. W środku pewnie powstała panika, może ktoś dzwonił właśnie po policję, albo pomoc medyczną. Nie ważne Póki co musiał się wydostać na powierzchnię.

* * *


adanie wykonane?

- Tak jest.

- Jakieś straty?

- Gary Yzerman jest ranny w brzuch. Leży w szpitalu.

- Rozumiem, że mieliście kłopoty.

- Z tym, co go postrzelił? Nie. Po wyjściu na ulicę został zlikwidowany przez jednego z naszych. Większe były z odnalezieniem kryjówki tych, którym ten chip był potrzebny.

- Zaraz, zaraz. To po co oni go kradli?

- Gówniarz powiedział, że potrafi wedrzeć się do dowolnej korporacji. Tamten założył się z nim, no i tak do wszystkiego doszło. W tej chwili ich przesłuchujemy.

- A ilu ich było?

- Sześciu. Z czego dwóch w matrycy blokowało poczynania grupy młodego. Pozostałych złapaliśmy w budynku przy Williams 17. Żeby tam trafić musieliśmy przesłuchać wszystkie przekazy kierowane do dowcipnisia.

- A tych kradnących?

- Czterech. Wszyscy nie żyją. Jeden zginął w strzelaninie, jak wpadliśmy do tego budynku. Dwóch zlikwidowali tamci.

- Ale chip masz?

- Cały i zdrowy, że tak powiem.

- A więc jest tak, jakby się nic nie stało, świetnie.



Powrot