Poprzednia strona Następna strona
     

Forum
 

Włosy koloru blond

Autor: Adam "TRenciak" Dauksza

Wilgotne, ciepłe samozadowolenie.
Siedzą wpatrzone w widnokrąg, w rozlany cynober.
Zapach świerków tak czule gładzi zielenią.
Smak słońca, dotyk słów, które myśli rozprzestrzenią.
Piaskowy człowiek nie istniałby, bez milionów ziarenek.
A każde z nich, tak malutkie, tak okrągłe, takie bez wyrazu.
Chłód odrzucenia, ciepło słów wdzięcznych piosenek,
w półśnie istnienie, reszta to marzenia.

[ Koformin ]

Coraz bliższy rzeczywistości

astała cisza. Nagły przeskok. Zimna, szara rzeczywistość. W pomieszczeniu panował półmrok. Trent rozejrzał się energicznie, niepewnym wzrokiem. Leżał podparty na rękach, na łóżku w swojej sypialni. Serce dudniło przeraźliwie. Jedwabna pościel, nasiąknięta potem przyklejała mu się do skóry. Poczuł nieskrępowana ulgę. Wszystko wydało mu się takie przyjazne i bezpieczne. To tylko sen, pomyślał.

Miewał koszmary, jak każdy człowiek. To jednak była swego rodzaju wizja.

Przypominała raczej halucynacje, niż przerażający sen. Co to miało oznaczać, dlaczego coś takiego przeżył?. Nie wiedział. Tego typu zjawiska odczuwali ludzie po kilku działkach, a on przecież ostatni raz odleciał przeszło rok temu.

Powolnymi ruchami, podpierając się dłońmi, zsunął się z materaca.

- Polecenie - rzucił zdecydowanym głosem, po czym dodał - Podnieś temperaturę do dwudziestu dwóch stopni i zapal światło.

W pokoju momentalnie zrobiło się jasno, a nagłe ocieplenie wywołało gęsia skórkę na jego nogach. Zegarek na ręku wskazywał 21:30.

Głód skręcał go w żołądku. Ciało odmawiało mu posłuszeństwa. Nie pamiętał, co działo się zanim zasnął. Jak się tu znalazł? Dlaczego spał w dzień?.

Wstał z łóżka i ruszył w kierunku kuchni, kołysząc się bezwładnie. To nie było zmęczenie, lecz pewnego rodzaju zanik siły.

Tego typu skutki uboczne odczuwał po pląsie. Coraz mocniej wierzył w to, że przyćpał. Ale nie wiedział, dlaczego i co go mogło do tego skusić.

Rozległ się dźwięk. To SI, informująca go, że ktoś dzwoni.

- Polecenie. Połącz.

Na ściennym ekranie ukazała się znajoma twarz. Wyraziste rysy, gruba trochę pomarszczona skóra. Wyglądała jak by jej właściciel miał ze czterdzieści lat. Włosy ciemny blond, obcięte na krótkiego jeża, odmładzały go jednak nieznacznie.

- Siema Willy - powiedział od razu przyjaznym, lecz dudniącym głosem.

- O! to ty Grim - odparł zaspany.

- Gdzie żeś ty się wczoraj podziewał? - zapytał Grim.

- Wiesz co. Dziwna sprawa - odparł zdezorientowany Trent.

Widok przyjaciela poprawił mu samopoczucie. Spodziewał się, że zaraz zaproponuje jakiś wypad lub dobry sposób na spędzenie czasu. Nie spodziewał się tego, co zaraz usłyszy.

- Jest robota, podobno wysoko. Mamy się spotkać z jakąś panną, w Jaskini. Ona nam wszystko wytłumaczy - rzucił obojętnie Grim.

Uśmiech, który objawił się na twarzy Trenta, manifestował radość, jaka ogarnęła jego umysł.

Co prawda miał pieniądze i w pewnym sensie stały zarobek. Wszystko dzięki przyjaźni, jaka łączyła niegdyś jego i prezesa warszawskiego oddziału Millitechu. Lecz to nie było to, czego od życia oczekiwał. Nie czuł się wolny. Praca polegała na wykonywaniu brudnej roboty dla korporacji. Wszystko, co robił nie miało dla niego sensu. Nie wiedział, dlaczego to robi i jakie to będzie miało konsekwencje. Dostawał zlecenie, wykonywał je, po czym otrzymywał zapłatę. Nie interesowało go, czy jest to legalne i właściwe postępowanie. Czyniło to z niego niewolnika własnej osobowości. Miał gdzieś to, że był nietykalny.

Wrodzona ciekawość i zapał, popychały go do zmiany. Chciał zrobić coś na własną rękę. To była prawdziwa okazja, żeby się pokazać. Wybić się ponad ulice. Zaistnieć w świecie biznesu. Mógłby udowodnić, że nie jest już maminsynkiem i potrafi przeżyć bez pomocy korporacji. Wiedział, że w krytycznych momentach Brightman mu pomoże. Sumienie zakazywało mu jednak uzależniać się jeszcze bardziej od zasobów.

W rzeczywistości były to jedynie marzenia. Takie jak w dzieciństwie. To ma też swoje złe strony.

Nieustanna walka o pozycje. Na każdym rogu podstępna hiena czyhająca tylko na okazje, zagarnąć coś dla siebie.

- Spotkamy się na miejscu - nakazał, po czym zapytał - a tak właściwie to, kiedy ona będzie?

- Dziś w barze, o dwudziestej trzeciej - odparł Grim.

Ekran błysnął, po czym stał się czarny.

Trent poczuł, że jego ciało odżyło. Było to uczucie podobne do jazdy po syntokoce. Radość, samozadowolenie.

Tak naprawdę to tylko tego człowiek potrzebuje. Po prawie roku ciągłego biegania w kółko za jakimś ważniakiem w korporacji i pilnowaniu, aby mu się czasem krzywda nie stała. Nadszedł czas by zrobić wreszcie coś ciekawego, za co warto byłoby ryzykować.

* * *


rzwi windy rozsunęły się z sykiem.

Przestronny, kilku poziomowy parking. Po lewej, nieopodal klatki schodowej niebieska Toyota Avante.

Błyszczący lakier, którym pokryty był samochód, lśnił w promieniach podłużnych jarzeniówek.

Trent ruszył w kierunku wozu. Gdy był już obok wypowiedział.

- Otwórz te cholerne drzwi.

Szerokie skrzydło odchyliło się na zewnątrz, otwierając drogę do środka. Chwilę później siedział już w fotelu kierowcy. Wygodne, szerokie siedzenie niebywale zwiększało komfort jazdy.

Dotknął kciukiem czytnika poniżej deski rozdzielczej. Silnik warknął przyjemnym dla ucha głosem. Dudniący dźwięk przypominał nieco wycie silnika odrzutowego.

Auto ruszyło w kierunku wyjazdu.

Po chwili uwagę jego zwróciła tajemniczo wyglądająca postać, nieudolnie kryjąca się za jednym z samochodów.

Ciemne ubranie, częściowo zakryta twarz.

Nie mam czasu na takie pierdoły, pomyślał.

- Połącz mnie z ochroną budynku - wydał polecenie do zestawu samochodowego.

Kilka przerywanych dźwięków, po czym odezwał się znajomy głos.

- Tak?

- Mówi Trent, na dole, na parkingu kręci się podejrzany typ, ja już nie mam czasu niech może lepiej ktoś to sprawdzi - zaproponował stróżowi.

W odpowiedzi usłyszał jedynie grzeczne potwierdzenie, po czym rozmowa urwał się.

Na ulicy panował straszny tłok. Nieprzerwane fale samochodów płynęły ulicami. Chodniki przepełnione były spieszącymi się gdzieś ludźmi.

Centrum miasta naszpikowane było dziesiątkami wież, które pod względem geometrii architektury daleko wyprzedzały konstrukcje dwudziestowieczne.

Oszklone tarasy łączące poszczególne wieżowce, wyglądały jak nieustannie pompujące krew tętnice, a same budynki przypominały organy wewnętrzne jakiejś istoty. Miasto żyło, w przenośni i dosłownie. Gdy człowiek do tego przywyknął, przestawał już to zauważać. Fascynacja szybko zanikała. Za dużo było zajęć, człowiek nie miał czasu na nic. Wciąż praca, interesy, zero relaksu.

Droga, jaką miał do przebycia, normalnie zajęłaby mu 10 minut, przez ten tłok, czas ten mógłby się wydłużyć kilkukrotnie. Nic jednak nie mógł na to poradzić.

Gdy wyjechał ze strefy korporacyjnej, jego oczom ukazała się dzielnica, z której Warszawa mogłaby być dumna. Oficjalnie nazywana komercjalną, ale na ulicy ochrzczona jako "Mrowie", zajmowała połowę powierzchni całego miasta. Wyglądem przypominała wielkie spłaszczone mrowisko. Wiszące pasaże sięgały nawet poziomu dziesiątego piętra. Łączyła je sieć chodników i tarasów. Znajdowały się tam tysiące przeróżnych sklepików oraz setki barów i hoteli, wiszących nad ziemią na wystających balkonach i podestach. Wszędzie mnóstwo neonów, które rozświetlały wszystko dookoła.

Konstrukcja opierała się na solidnych budynkach, które znacznie wystawały ponad poziom tej jakże dziwacznej struktury. Miejscami tworzyły się pewnego rodzaju zadaszenia, najczęściej były to lądowiska i inne budynki.

Całość łączyła się w jeden wielki labirynt, w którym nawet obeznani czasem mogli się zgubić.

Ulice biegły u stóp budynków oraz pod nimi. Tworzyły regularną sieć, umożliwiając dojazd do każdego sektora miasta. W Gąszcz zabudowań prowadziły mniejsze, nie zawsze przejezdne dla samochodów, alejki. Mimo mnogości ciemnych uliczek i zaułków, dzielnica ta uważana była za w stosunkowo bezpieczną. Działo się tak za sprawą miejskiej policji i najróżniejszych agencji ochrony, które nieustannie patrolowały wszystkie sektory. Co chwila można było spotkać zarówno krawężnika, jak i ciężko uzbrojonego robota porządkowego.

Tylko pozornie była to dzielnica biedna. W rzeczywistości, jedynie dziesięć sektorów, z całych sześćdziesięciu, urządzonych było przez ubogą ludność. Reszta przepełniona była najróżniejszymi sklepami i restauracjami, których właściciele nie narzekali na ubóstwo.

Nieustannie sprzątane i ochraniane sektory najbogatsze, w których znajdowały się banki i drogie butiki, były znacznie bardziej reprezentatywne i interesujące niż sama strefa korporacyjna.

Ze względów bezpieczeństwa, każdy sektor musiał być zaopatrzony w przynajmniej jedno, obszerne lądowisko dla transporterów policyjnych. Miało to ułatwić ewentualne interwencje, gdyby zaszła taka potrzeba. Dodatkowo aż dwie, z trzech baz wypadowych elitarnej jednostki policyjnej, znajdowało się z tejże dzielnicy.

W zależności od rejonu, infrastruktura ta, gęstniała albo rozluźniała się. Tworząc niekiedy betonowe kaniony, wąwozy, z porozrzucanymi wszędzie fontannami i miniaturowymi parkami.

Na pograniczu strefy centralnej z komercjalną, wytworzyła się strefa ekskluzywna. W której można było znaleźć drogie apartamenty i kluby. Mieszkali tam głównie pracownicy korporacji oraz przedstawiciele rady miejskiej. Dla osób zajmujących wysokie stanowiska i osobistości z rządu, zarezerwowane były tereny na południu miasta. Znajdowały się tam ogromne posiadłości i wille, zorganizowane w uporządkowane osiedla.

Dla klasy średniej stworzona została dzielnica mieszkalna, zabudowana wysokimi mrówkowcami i kilkunasto poziomowymi parkingami. Wszystko razem sprawiało monstrualne wrażenie.

Jaskinia znajdowała się w 34 sektorze. Na piątym poziomie pasażu, przy rzadko uczęszczanej alei Zapomnienia.

Miejsce to zdobyło popularność dzięki ludziom szukającym tam jakiegoś zarobku.

Samochód Willa zatrzymał się przy krawężniku ulicy. Tuż pod barem. Z tego poziomu, na górę prowadziły ruchome schody.

Mijając kolejne piętra, odruchowo rozglądał się za znajomymi. Nikogo nie zauważył.

Wydało się mu to dziwne, gdyż zawsze w tej okolicy kręcili się ci sami ludzie. Mimo iż nie znał ich imion, to spotykając ich codziennie witał się z nimi przyjaznym gestem.

Gdy zagłębiał się w ciemnej alejce, uliczny gwar przemieniał się w głuchą ciszę. Słychać było tylko odległe odgłosy ulicy i buczące neony. Gdy stał już pod trzymetrowym napisem "Jaskinia" poczuł się jak w domu.

Lubił to miejsce głównie dlatego, że ludzie tam przesiadujący byli bardzo podobni do niego samego. Tworzyli razem zamknięte grono, które rządziło się swoimi regułami.

Żaden obcy nie mógł sobie tak po prostu wejść i wkręcić się do towarzystwa. Taka mini społeczność, której nikt z ulicy nie mógł zagrozić. W dodatku prawie każdy, mimo braku zatrudnienia, miał jakiekolwiek znajomości. Kilku trzymało nawet ze "Śmieciarzami".

Spojrzał na zegarek. 23:15. Nie spóźnił się dużo. Złapał ręką za niewielką klamkę i pchnął drzwi do przodu. Od razu poczuł znajomy, gryzący zapach syntetycznego tytoniu. Jedynie słodka woń alkoholu przynosiła niewielką ulgę.

Lokal urządzony był w modnym pod koniec XX wieku stylu metro. Ciężkie metalowe krzesła oraz szerokie, obłożone miękkim obiciem ławy poustawiane przy stalowo szklanych stołach. Ściany pooblepiane były najróżniejszymi foto tapetami, przedstawiającymi singapurskie pejzaże. Panującej tam mrocznej atmosfery, dopełniało oświetlenie. Składało się z długich na metr jarzeniówek, osadzonych w podłodze, przykrytych szklanymi pokrywami. Umieszczone głównie pod stołami i ławami, nie oślepiały klientów, ale jednocześnie dawały wystarczająco światła.

Gdy stał już w środku, ku jemu zwróciło się kilkanaście zaciekawionych twarzy.

Z uśmiechem na ustach, kiwnął głową na znak przyjaźni. W odpowiedzi otrzymał kilka pozdrowień i serdecznych spojrzeń.

Uniósł rękę w stronę barmana i pokazał zaciśniętą pięść, co oznaczało jedno piwo. Poczym ruszył w stronę swojego stałego stolika.

Siedział przy nim barczysty mężczyzna. Włosy blond jeż, lustrzanki i niewielkie blizny na twarzy wskazywały na przynależność do zawodu. Szary, obszerny płaszcz zwisał z krzesła do ziemi.

W ręku trzymał duży kufel piwa, dopiero napoczęty. Sprawiał wrażenie jakby nie zwrócił uwagi na Trenta.

- Siemasz - rzucił w kierunku postaci.

- O wreszcie jesteś. Ile można na ciebie czekać - odpowiedział spokojnym, nieco zawiedzionym głosem.

Will przysiadł po drugiej stronie stołu, poczym wyciągnął paczkę Indenów haszyszowych i zapalił jednego.

- Pokazała się?

- Jeszcze nie, a siedzę już od za dziesięć.

Po chwili zjawiła się znajoma kelnerka.

Jej młoda, powabna, pokryta mistycznymi malowidłami twarz, rozświetlała mroki tego miejsca.

Czarne błyszczące włosy opadały jej na ramiona. Jej zgrabna dłoń trzymała kufel piwa.

- Proszę Willy - szepnęła kładąc szklankę na stole, po czym dodała - laska, która tam siedzi mówi, że ma do was jakąś sprawę.

Po tych słowach wskazała dyskretnie palcem w stronę stolika w rogu sali. Siedziała przy nim młoda dziewczyna. Miała włosy koloru blond, sięgające jej do ramion. Na twarzy błyszczała, podkreślająca rysy twarzy, cienka warstwa silikonu. Na skroniach wyraźnie zarysowywały się kształty chromowanych neurozłączy. Chude, patykowate ręce, przykładały co chwila papierosa do jej ust. Ciało wyglądało raczej jak nowiutki manekin, niż żywa kobieta.

- To ona ? - Zapytał z zainteresowaniem Will.

- Skąd mam wiedzieć? Też nigdy jej nie widziałem.

Wyglądała raczej potulnie. Nieustannie wyszczerzała przyjaźnie swoje śnieżno białe zęby. Sprawiała wrażenie jak by się jej tam podobało.

Nie wykazywała jednak jakiegokolwiek zainteresowania. Jak by ich w ogóle nie widziała.

Grim spojrzał na przyjaciela, po czym wstał i ruszył w jej kierunku. Obaj uczynili to samo.

Uczucie niepewności ogarniało umysł Trenta. Z jednej strony czuł, że robi coś złego, lecz z drugiej strony, jakaś nieodparta pokusa wciąż pchała go do przodu.

Gdy był już przy drugim stoliku zapytał tonem, typowym dla zwykłego bajeranta.

- Możemy się przysiąść ?

- Ależ proszę - usłyszał odpowiedź.

Zręcznym ruchem, usiedli po przeciwnej stronie stolika.

Z bliska jej skóra wyglądała jeszcze dziwniej. Wszystko wyglądało jak by było okryte warstewką przeźroczystej folii. Włosy zaś, sprawiały wrażenie jak by były zrobione z cienkich włókien światłowodowych. Na szyi widoczne były dwa gniazda oraz mnóstwo podskórnych neuroprzekaźników . Jedno wiedzieli obaj, dużo płaci za chirurga.

- Już wiecie, dlaczego się spotkaliśmy. Czas abyście dowiedzieli się, o co chodzi - zaczęła - Wiem, kim jesteście i jaka jest wasza niedaleka przeszłość. Jesteście dokładnie takimi ludźmi, jakich potrzebuje.

Trent siedział przygarbiony opierając łokcie o blat stolika. Miał bardzo poważną minę i uważnie wsłuchiwał się w słowa nieznajomej. Dziewczyna kontynuowała.

- Niestety. Dla waszego dobra muszę pozostać anonimowa. Więc pozwólcie, że się nie przedstawię. W dodatku dowiecie się jedynie tego, co jest dla was absolutnie niezbędne.

Niczego więcej. Mimo iż właśnie tego chcieli uniknąć, stało się. Kolejna tajemnica. Nienawidził tego słowa. Sprawiało, że przypominały mu się początki jego nędznej kariery w korporacji.

Było o tyle lepiej, że tu przynajmniej widział zleceniodawcę. Wcześniej, znał tylko swojego przełożonego i zadanie. Uznał tę sytuację za niewielki krok naprzód, w długiej drodze do prawdziwej kariery.

- Chodzi o to, że pewna osoba ma coś, co należy do mnie, a ja bardzo chcę to odzyskać - kontynuowała.

- To, czemu sama tego nie odbierzesz - zapytał żartobliwie Grim.

Dziewczyna spojrzała na niego ze zdziwieniem, po czym odparła zabójczo poważnym głosem.

- Wyjątkowo głupie pytanie. Ale tym razem ci daruję.

Trent zorientował się, że nie jest to osoba o przyjaznym usposobieniu. Tacy są najgorsi.

Brak szacunku dla nikogo. Wywyższanie się. Traktowanie innych ludzi jak przedmioty. To cechy typowe dla ludzi związanych z korporacją.

- Może przejdźmy do interesów - zaproponował. Wiedział, że w coś się pakuje, ale nie miał pojęcia, dlaczego to robi.

- Niewielka korporacja zajmująca się elektroniką i cybernetyką. Nazywa się Navarro i posiada pewne dane, które bardzo byśmy chcieli odzyskać.

- Dane ? - zapytał momentalnie - czy to nie przypadkiem robota dla ... - dodał, ale nie dał rady skończyć.

- Gdyby tak było, to nie rozmawiałabym teraz z tobą - przerwała mu - dane znajdują się w pamięci odseparowanej od sieci - dokończyła.

- Palmtop? - zapytał pewnym głosem.

- I to w dodatku w skarbcu - po czym zapytała - To jak? Wchodzicie?.

Wiedział, że to robota dla niego. Właśnie czegoś takiego szukał. W tym był najlepszy.

Teraz zrozumiał, dlaczego ta dziwaczna kobieta zgłosiła się właśnie do niego. Wszystko wydawało się takie proste. Może nawet zbyt proste. Ta myśl zaczęła zaprzątać jego przemęczony umysł.

Przy prostych zleceniach, zwykle nie było takiej aury tajemniczości.

Ciekawość i determinacja wygrała jednak z rozsądkiem.

- Wynagrodzenie?

- Uzgodnimy

iczy się wytrwałość

ciąż nie mógł zdecydować, czy zrobił dobrze, czy spieprzył.

Wszystko okryte taką tajemnicą. Niepewny interes, pomyślał. W końcu nieznajomość faktów jest bezpieczna, ale z kolei totalna niewiedza jest bardzo podejrzana i na ogół katastrofalna w skutkach.

- Jak mogłeś zażądać tak mało za takie gówno? - burknął Grim - za pieprzoną dyskrecję się płaci.

Trent zamyślony obserwował jak krople wody spływały po przedniej szybie. Lubił prowadzić, ale tym razem oddał kontrolę nad swoją Toyotą autopilotowi. Will wolał wszystko przemyśleć.

Była już 24:00. Zaczął padać ciepły, lipcowy deszcz, który tworzył na mokrych ulicach mroczny, nastrój. W promieniach światła latarni i neonów oświetlających czteropasmówkę w strefie korporacyjnej, pobłyskiwały krople deszczu. Mimo ulewy, na chodnikach wciąż roiło się od ludzi. Każdy szybkim krokiem przecinał strugi wody, lejącej się nieustannie z czarnego nieba. Jedni z parasolami, a inni okryci kapturami swoich płaszczy. Mieszanina barw tworzona przez różnobarwne fluorescencyjne parasole, przeźroczyste, nylonowe płaszcze, przypominała raczej dane w postaci fotonów, płynące światłowodem, niżeli chodnik w centrum miasta.

Każdy myślał tylko o jednym, aby dostać się wreszcie do swojego zacisznego gniazdka, usiąść wygodnie w fotelu i odpalić telewizor.

Stucalowe ścienne ekrany pozwalały się naprawdę zrelaksować, oglądając jakiś stary, spokojny film.

Każdy przeciętny obywatel miał taki w domu. Razem z żoną i dziećmi zasiadali przed nimi i oglądali swoje ulubione audycje. W wyścigu zwanym życie, na coś takiego zawsze znajdzie się te parędziesiąt minut.

Trent zawsze po powrocie do domu włączał program "Relaxer", który kupił w jednym z tych ogromnych sklepów z elektroniką. Można tam było kupić dosłownie wszystko, co bazowało swoją konstrukcją na przepływie elektronów. Panoramiczny widok plaży, o przekątnej prawie dwieście cali, połączony z szumem oceanu, był jego ulubionym motywem.

Dzięki temu mógł znowu zebrać myśli. Betonowa dżungla za oknem przestawała istnieć. Człowiek zapominał o otaczającej go rzeczywistości. Przelatujące Aerodyny zastępował ukojny widok mew szybujących tuż nad powierzchnią wody. Monstrualne, poobwieszane neonami i gigantycznymi ekranami wieżowce zastępowały zielono liściaste palmy z okrągłymi kokosami wiszącymi przy czubkach pni.

Mimo iż działo się to tylko w jego wyobraźni, pozwalało poczuć się tak, jak by się tam naprawdę było.

- Chodź dzisiaj do mnie - zaproponował Grimowi.

Potężnej postury, biały, łysy solo uśmiechnął się. Cieszył się, gdy Will mu to proponował. Ekskluzywne mieszkanie w wierzy Millitechu, było nieporównywalne do jego tymczasowej klitki, niewiele lepszej sześcianu.

- Dobra, ale zahaczymy o monopolowy i wypożyczalnie filmów.

Jemu też podobał się ten ogromny ekran.

- Nie tym razem. Dziś mamy robotę, więc musimy wszystko obgadać - nakazał łagodnie.

Grim trochę się zasmucił, jednak już po chwili znowu zrobił zadowoloną minę. Lubił sobie pójść na piwo, ale zdecydowanie bardziej wolał, jak to określał, zrobić dobrą rozpierduchę.

Znany był z tego, że najpierw typa powalał kilkoma dobrze wymierzonymi ciosami, a dopiero wtedy zaczynał zadawać jakiekolwiek pytania.

- Zadzwonię do Dragona po sprzęt - zaproponował.

- Tak - odparł Will - będzie tego dużo.

Grim spostrzegł, że Trent wreszcie się uśmiechnął. W końcu zrozumiał, że czeka ich niezła zabawa. To była prawda. Pomyślał o robocie, i o swoim talizmanie, którym był komplet szwajcarskich narzędzi. Fakt, że wykorzysta je do zrobienia komuś niezłego psikusa, od razu napawał go radością.

- Wpierw zrób listę, czego potrzebujesz, a potem zadzwonię - zaproponował.

* * *


ieszkanie znajdowało się na siedemdziesiątym szóstym piętrze wieży.

Wszechstronne, stylowo umeblowane, ze szklaną ścianą z widokiem na oświetlony tysiącami lampek ekskluzywny klub na nabrzeżu Wisły.

Grim wściekał się, że jego stare, choć nie takie złe mieszkanie, tragicznie się stopiło. Mały konflikt z Synami Nocy, po którym, w odwecie jeden z nich wrzucił dwa granaty zapalające do środka. Po kilku sekundach cały jego dobytek strawił ogień. Po pewnym czasie sytuacja wyjaśniła się. Okazało się, że to była zwykła pomyłka. Skończyło się jednak tylko na przeprosinach. Choć gdyby nie reakcja chłopaków, Grim porozrywałby ich na strzępy.

Siedzieli w salonie, przy ogromnym szklanym stole. Ta skórzana kanapa, ten stół i całe to mieszkanie, oprócz dosłownie kilku rzeczy, nie należało do Trenta. Wszystko było własnością korporacji. On je tylko dzierżawił jako zapłatę za jedno z zadań. Czasami nawet zastanawiał się, kiedy był by w stanie kupić sobie takie na własność.

Na ściennym ekranie, widniały plany budynku Navarro, a stół zawalony był najróżniejszymi wydrukami z danymi korporacji.

- Dwóch w holu przy konsoli, jeden przy windzie i sześciu na zapleczu.

- Hmm... - zamruczał Grim - jeśli byśmy chcieli to wziąć siła, to szanse mamy niewielkie.

- A to dopiero parter - jęknął.

- Czyli robimy jak zawsze? - zapytał, dając do zrozumienia że zna odpowiedź.

- A myślałeś, że jak? - zapytał z uśmiechem Will.

W pierwszej linii szedł zawsze Trent. To była jego pasja, bo zawsze znajdował się tam gdzie chciał, czyli w samym centrum akcji. Obwieszony kamerami, mikrofonami i innym dziwacznym sprzętem, pakował się w sam środek piekła.

Raz jako dostojny biznesmen, a innym razem jako pracownik firmy zajmującej się sprzątaniem budynków. Ludzie widzieli w nim człowieka o tysiącu osobowości. Znał się na tym jak nikt inny. Gdy był odpowiednio przebrany, to potrafił wejść prawie wszędzie, co nie wymiernie ułatwiało zadania.

- OK. Jedziemy do Dragona - zaproponował.

Wyrecytował kombinacje cyfr, po czym dodał polecenie, połącz. Po chwili ekran zrobił się czarny. Kilka mignięć, i ukazała się twarz.

Była to młoda Indianka, z wspaniałym szczerym uśmiechem malującym się na jej ustach. Kępki długich czarnych włosów nachodziły jej na oczy. Wyglądała jak by była czymś niesamowicie podniecona, lecz jej twarz wydawała się bardzo statyczna, nienaturalnie gładka i czysta.

- Prywatne mieszkanie pana Piotra Dragonisa. Czym mogę służyć? - odezwała się.

- Proszę mu przekazać, że dzwoni Trent.

- Pan Dragonis chciałby wiedzieć, w jakiej sprawie, gdyż w tym momencie jest bardzo zajęty - oznajmiła zimnym tonem.

Zawsze męczył Dragona żeby zrobił coś wreszcie z tą SI. Wkurzała go, ta "jej" dociekliwość.

To było by dziesięć minut, aby ją przeprogramować, ale on nie chciał tego słuchać. Mówił, że tak jest bezpieczniej. Z tym że, żeby z nim wreszcie pogadać, trzeba było spierać się z Matyldą i tłumaczyć, że sprawa z którą dzwonisz jest o wiele ważniejsza od jego poobiedniej drzemki.

- O..., się masz Willy - najpierw odezwał się głos, a potem ukazała się twarz Dragonisa.

- Chwalmy Jezusa - powiedział z ulgą - już myślałem, że znowu będę się z nią musiał kłócić.

- Odczep się od niej, jest mi bardzo, ale to bardzo pomocna - wytłumaczył.

- Nieważne. Mam zamówienie i to spore - zaczął - głównie technika, tym razem żadnych petard.

Dragon jako miejscowy handlarz, miał na magazynach dosłownie wszystko, czego potrzebowałby najemnik. Od broni palnej, poprzez narzędzia i pojazdy, aż do narkotyków bojowych. Niskie ceny i sprawdzona jakość, zachęcały do kupowania u niego.

Jego mały straganik miał jednak jedną wadę. Był za bardzo znany. Zbyt często był śledzony i podsłuchiwany przez policje. Kupowanie u niego, powodowało niebezpieczeństwo przedwczesnego wypadnięcia z obiegu.

Nalotu wydziału do spraw przestępstw handlowych, można się było spodziewać w każdej chwili.

Na szczęście nie przynosiło to żadnego konkretnego skutku. Dragon miał wtyczki dosłownie wszędzie. Więc gdy tylko ktoś z wydziału pomyślał o akcji, to firma wiedziała o tym w ciągu pięciu minut. Jak na razie, zawsze zdążał się zwinąć.

- Będzie tego dużo wiec, nie będziemy tak gadać. Będę u ciebie za piętnaście minut - powiedział zerkając na zegarek - albo dwadzieścia, bo jeszcze zahaczę po szlugi do K-Martu.

- OK. - usłyszał odpowiedź.

* * *


oyota Avante, w kolorze niebieski metalik, zatrzymała się na parkingu pod niewielkim sklepem na Woli. Była godzina 01:20, a w dodatku niedziela. Więc był to jedyny otwarty sklep o tej porze, w promieniu kilku kilometrów. Kilkumetrowy, czerwony neon , oznajmiający wszem i wobec , że sklep należy do sieci K-Mart, rozświetlał pobliską ulicę. Na parkingu nie było żadnego innego samochodu.

- Coś chcesz? - zapytał Grima.

- Kup jakiś browar. Napijemy się po robocie - odpowiedział podając Willowi banknot dziesięciodolarowy.

Drzwi otworzyły się. Postać w długim, czerwonym nylonowym płaszczu ruszyła w kierunku wejścia do sklepu.

Panowała głucha cisza. Tylko gdzieś w oddali słychać było syrenę policyjną. Pewnie jakiś pościg, pomyślał.

Duże, szklane drzwi otworzyły się z sykiem, otwierając drogę do wnętrza. Jasne, przestronne pomieszczenie, poprzecinane kilkupoziomowymi półkami, wypchanymi i poobwieszanymi najróżniejszymi towarami.

Na przeciwległym końcu, za długą drewnianą ladą stał młody chłopak. Ładnie uczesany, w okularach.

Studencik, pomyślał z uśmiechem. Półka z papierosami była za ladą przy kasie, więc ruszył szybkim krokiem w tym kierunku. Spieszył się, ponieważ i tak już był spóźniony.

- Witam w sieci K-Mart - powiedział student trochę roztrzęsionym głosem.

Trentowi, sytuacja wydała się trochę śmieszna. Gość sądzi, że go zaraz obskubię, pomyślał.

- Daj mi karton Indenów haszyszowych i dwa batony ryżowe - wymienił, a po chwili zastanowienia dodał - aha, jeszcze sześciopak Tyskiego.

Chłopak nerwowo podał papierosy, po czym wystukał na kasie ceny towarów.

- Należy się dwadzieścia pięć pięćdziesiąt - i wskazując na półkę dodał - a piwo i batoniki znajdzie pan tam.

Jego zachowanie wydawało się dziwne. Teraz, gdy był już prawie pewien, że go nie obrobi, mógł się wyluzować. Wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej zaczął się trząść i pocić. Will spojrzał się na niego. I niepewnym głosem zapytał, sięgając bardzo dyskretnie do kabury na udzie.

- Czy nic ci nie jest?

W tym momencie sprzedawca wybałuszył oczy i stanął nieruchomo jak kamień, jakby czekał na coś przerażającego.

Trent szybkim spojrzeniem przeleciał po półkach naprzeciwko siebie. Nic. Ale gdy zerknął na ukośne lustro, pod sufitem nad półkami za sprzedawcą, zobaczył, że na ziemi za ladą ktoś siedzi. Ubrany na czarno trzymając czarny, szeroko kalibrowy rewolwer wycelowany w brzuch Studencika.

Momentalnie zadziałała adrenalina. Trzymany już wcześniej w prawej ręce pistolet zaczął powoli wysuwać z kabury. Łącze sprzęgu do inteligentnej broni wysunęło się z dłoni, wjeżdżając w gniazdo w rękojeści potężnego Colta AMT. Dziwił się, że ten typ z bronią jeszcze nic nie zauważył, ale uznał, że nie będzie na to czekał.

- PADNIJ!!! - wrzasnął do studencika.

W tym momencie chłopak odskoczył do tyłu lecąc prosto na półkę z alkoholami. Rabuś zaś, popełnił niewybaczalny błąd. Zamiast strzelać zza osłony, rzucił się na podłogę wzdłuż lady jadąc na plecach i mierząc do Trenta aby oddać strzał. Świadczyło to jedynie o jego niewiedzy i głupocie.

Will w obawie przed wszczepami i wewnętrznym opancerzeniem, wymierzył w sam środek czoła. Ułamek sekundy namysłu, jak to zawsze bywa przy tego typu decyzjach. BANG! Solidny, chromowany pistolet wierzgnął wypluwając jarzący się kłąb ognia. W tym samym momencie głowa rabusia, przebita dwunastomilimetrowym pociskiem, eksplodowała, rozrzucając w powietrze skrawki jego osobowości.

Ciało bezwładnie dotoczyło się do ściany, odbijając się o półki wystającym z szyi kikutem.

Co czuł? Trent bardzo często myślał o takich rzeczach. Obrzydzało go to, ale uznał jednoznacznie ze lepsze złe samopoczucie niż śmierć. Każdy musi się bronić. Nieważna metoda, ale efekt.

Jego głowę ogarnęła instynktowna myśl. Czy był sam? Energicznym ruchem rozejrzał się dookoła. Nie było nikogo. Tak mu się w każdym razie wydawało. Zerknął na studenta. Ten wciąż leżał przerażony na podłodze, trzymając się za głowę. Może jest w szoku i nie wie, że już po wszystkim, pomyślał.

Każdy czasem popełnia błędy. Trent pewny siebie, płynnym ruchem schował Colta do kabury. Chciał zobaczyć czy chłoptaś jest cały.

Nagle za plecami usłyszał szelest, a po nim rytmiczny dźwięk kroków. Ktoś biegł. Sparaliżowany zdziwieniem, błagał żeby to było tylko w jego wyobraźni. Obrócił się do tyłu i spostrzegł drugiego, podobnie ubranego boostera wyłaniającego się ze śrutówką zza półki z chipsami. Nie miał szans. Mimo iż były to jedynie ułamki sekund, jemu wydawało się to wiecznością. Jedyne, co mógł zrobić, to obserwować jak naciska spust, a wiązka śrutu zaraz zmasakruje mu twarz. Pragnął tylko jednego, żeby nagle się obudził i zdał sobie sprawę, że to tylko kolejny sen, nic niebezpiecznego. Obudź się, wrzeszczał w myślach. Unik, odskok, lecz zanim bodziec nerwowy rozkazał ciału wykonać ruch, usłyszał strzał.

Czarno przed oczami, a w uszach huk jakby stał obok startującego odrzutowca.

Czy to już koniec? Myślał. Zorientował się, że jego oczy są zamknięte. Stąd ta ciemność.

Powoli, gotowy na wszystko, i pewny swojej śmierci, otworzył jedno oko.

Był nadal w sklepie. Leżał na ziemi. Gdzie on jest? Uniósł głowę i spojrzał na podłogę przed sobą. Ciało, ubrane w czarny kombinezon. Bez wątpienia buster. Ale czemu? Co się stało?

Zacisnął oczy z niedowierzaniem. Otworzył je ponownie i ujrzał Grima wchodzącego do sklepu.

Trzymającego w rękach długi karabin, z którego lufy wypływał się jeszcze lekki dymek.

- Cały jesteś? - usłyszał jego głos.

Nie wiedział. Wokoło było pełno krwi. Przesunął dłońmi po klatce piersiowej. To nie jego krew.

Poczuł ogromną ulgę. To było jak wybawienie.

- Tak, wszystko w porządku - odparł z zadowoleniem.

- Co ty żeś tu u diabła robił? Jak mogłeś dopuścić do takiej sytuacji? Już pozapominałeś, czego cię uczyłem?

Rzucił serię pytań, zdenerwowanym głosem.

- Ah, wiem - odpowiedział - bałem się o tego małego.

- Wstawaj zaraz tu będą gliny, musimy spadać - rozkazał pomagając mu wstać.

Gdy już był na nogach, rozejrzał się w poszukiwaniu studencika. Zorientował się że stoi jak na początku, za lada i z ulgą na twarzy wyraża swoje podziękowania. Dziwne uczucie ogarnęło Trenta. To była ulga. Tylko, dlaczego?

Gdy byli już prawie w samochodzie, rozległ się donośny pisk. Samochód. Wkręcający się w wysokie obroty silnik wył w niebogłosy. Wyskoczył zza zaplecza K-Martu. Czarna furgonetka, stary model.

Z chromowanymi wstawkami, niczym ze starych filmów o Nowo Yorskich gangsterach. Sunąc bokiem i boksując kołami wchodził właśnie w zakręt. Zaciemnione szyby uniemożliwiały identyfikację kierowcy.

Trent stanął jak wryty w ziemię. Jeszcze jeden, pomyślał. Spodziewał się, że samochód zaraz skręci i skieruje się w jego kierunku. Śmierć pod kołami. Najgorszy koszmar najemnika. Kawał żelastwa, który z ogromną siłą ściera człowieka z powierzchni ziemi. Jedyna szansa na przeżycie to, albo dobra armata, a w ostateczności hańba, jaką jest ucieczka. Zasady te jednak, dotyczyły w głównej mierze dotartych i zaprawionych w bojach zabójców, posiadających swój własny kodeks honorowy. Złamanie zasady było niedopuszczalne. W przeciwnym wypadku, najemny żołnierz stawał się roninem. Bez prawa do godnego życia. Tylko nieustanna walka o odkupienie mogła przywrócić, choć odrobinę utraconej reputacji.

Szybkim ruchem, zapobiegawczo rozejrzał się po okolicy. Zerknął na Grima. Ten stał nieruchomo czekając na bieg wydarzeń. Kamienny wyraz jego twarzy, obrazował jak bardzo opanowany z niego człowiek.

Ku zdziwieniu Trenta, furgonetka skręciła w prawo, wjeżdżając w ten sposób na główną ulicę.

Wodzili za nią wzrokiem pełnym zdziwienia, aż stracili ją z pola widzenia, za jakimś zakrętem.

- Co jest grane? - zapytał ze zdziwieniem.

- Cholera wie - odpowiedział - coś tu jest nie tak.

Sytuacja dosyć dziwna, jednak w Warszawie wszystkiego można się było spodziewać.

Dwóch poległo, jednak trzeci nie chciał ryzykować. Może nawet miał gdzieś, co się z nimi stało.

Miał łup i to się liczyło. Co z tego że stracił ludzi ? Przecież to były nic nie warte głąby.

- Olać - powiedział z obojętnością - Jedziemy! Już i tak jesteśmy spóźnieni.

- A psy nie dadzą nam spokoju - odparł Trent, po czym dodał zabawnym skrzekliwym głosem - a ma pan pozwolenie na broń, a tak właściwie to co pan tu robił ?

Wsiedli do samochodu. Rozległ się dudniący warkot silnika. Przyjemny odgłos. Ukazywał moc silnika. Prawdzie cacko. Tak brzmiały pierwsze słowa Grima, gdy posłuchał go po raz pierwszy od wprowadzenia przeróbek.

Trent był z siebie dumny. Zajęło mu to kilka dni i masę pieniędzy. Podkręcił wszystko. Od zapłonu po poluzowane obręcze na przewodach paliwowych. Efekt był murowany. Toyota ruszyła z gracją w kierunku wyjazdu z parkingu. Gdy wjechała na ulicę, wyrwała do przodu niczym pocisk.

Ulice opustoszały już całkowicie. Deszcz przestał już padać. Lecz nadal ulice pokryte były błyszczącymi się w świetle kałużami. Sklepowe witryny pozakrywane antywłamaniowymi żaluzjami, odizolowane od otoczenia sprawiały wrażenie pustki. Głucha cisza przerywana od czasu do czasu świstem dysz wylotowych policyjnych patrolowców, pozwalała zapomnieć o otaczającej ich betonowej rzeczywistości. Spokój jaki panował dokoła, sprawiał że człowiek czuł się wolny od cywilizacji i postępu.

* * *


tary opuszczony hangar. Od strony ulicy solidna pięciometrowej szerokości brama. Zamknięta.

Była to kolejna miejscówka Dragona. Dwa piętra plus parter dawały dużo przestrzeni, której we wcześniejszych dziuplach brakowało. Niepozorny budynek, dawał idealny kamuflaż.

Przestronne wnętrze podobne do tych w supermarketach, więc handel przypominał raczej niedzielne zakupy, niż nielegalną transakcję.

Trent wraz z przyjacielem ruszyli w kierunku wąskiej alejki po prawej stronie budynku. Tam było wejście. Kilkanaście metrów od głównej ulicy znajdowały się stalowe drzwi. Na ścianie przy nich znajdował się videofon. Trent znał całą procedurę. Dzwonisz, przedstawiasz się i pokazujesz swoje oblicze do kamery, no i wchodzisz.

Gdy byli już w środku ich oczom ukazała się obszerna sala. Na ścianach stojaki, a na nich najróżniejsze modele karabinów, pistoletów maszynowych i innego uzbrojenia.

Na środku stał mężczyzna w średnim wieku. Siwe dosyć długie włosy opadały mu na ramiona.

Pomarszczona twarz i niewyraźne oczy skierowane były na rozmawiającą z nim kobietę.

Wyraźnie zadowolony, obdarowywał ją wdzięcznymi spojrzeniami, prawiąc wiązanki komplementów. Po chwili, zorientował się, że Will i Grim są już w środku i czekają na niego.

Ukłonił się kulturalnie i uściśnięciem ręki, pożegnał się z klientką. Następnie ruszył z uśmiechem na twarzy w kierunku gości. Kobieta mijając Trenta obdarzyła go przenikliwym spojrzeniem. Jej ogromne wyraziste oczy, długie kasztanowe włosy oraz krągłe bardzo seksowne kształty, wywarły na nim ogromne wrażenie.

Wyglądała raczej na kobietę interesu, a niżeli handlarza nielegalnym sprzętem. Drogie, stylowe ubranie. Wypchana, najprawdopodobniej dokumentami, aktówka wyglądała w jej rękach na swój sposób podejrzanie.

- Witam panowie.

- Witaj, jak leci? - przywitał się Grim.

- Hmm... - zamruczał Trent - od kiedy to handlujesz z takimi partnerami? - zapytał.

- Hehe - zaśmiał się gospodarz - wiedziałem, że ci się spodoba - dodał uśmiechając się szyderczo.

Dragon uważał Trenta za dobrego znajomego i dobrego klienta. Nie bał się mu załatwiać nawet najbardziej nielegalnego wyposażenia, gdyż wiedział, że go nie wyda. Will zdawał sobie z tego sprawę, więc kupował zawsze u niego. Miał absolutną pewność, że sprzęt ten będzie najwyższej jakości.

- Proszę, oto lista - powiedział Trent podając mu niewielką kartkę papieru Dragon zamruczał czytając punkty ze spisu. Po czym poinformował obojętnym głosem.

- Będę miał wszystko z tej listy. Jednak jest pewien drobny problem. Na emitery EMP, będziesz musiał poczekać do końca tygodnia, bo jeszcze nie dojechał transport.

W żadnym wypadku nie był to drobny problem. Emitery te miały posłużyć jako zabezpieczenie podczas ucieczki w razie niepowodzenia planu A. W dodatku musiał ich użyć, aby wyeliminować niektóre kamery i inne elektroniczne zabezpieczenia, które strzegły okolic skarbca. Tam przebranie i dobre aktorstwo mogłyby już nie wystarczyć. Utrudniło to w pewnym stopniu zadanie, ale nie stało się ono z tego powodu niewykonalne. Nie przejął się tym zbytnio, gdyż zawsze miał wiele pomysłów i najczęściej musiał dokonywać wyboru z pośród różnych koncepcji.

- Hmm... - mruknął.

- Przykro mi, nic na to nie poradzę - odparł.

Trent nie słuchał. Natchniony, pogrążył się w świecie wyobraźni. Jego umysł pochłonięty rozmyślaniami nie odbierał żadnych zewnętrznych bodźców środowiskowych. Całkowita alienacja.

Obmyślał i analizował najróżniejsze pomysły. Rozpatrywał ich wady i zalety. Dzięki swojemu doświadczeniu był w stanie przewidzieć wszelkie skutki danej koncepcji. W myślach rozplanowywał najróżniejsze kombinacje. Sabotaż, dywersja, podstęp. Musiał podjąć decyzję wiedząc, że od tego zależy nie tylko powodzenie misji, ale w dodatku życie Grima i jego własne. Cena była wysoka.

- No cóż. Będę musiał dokonać kilku zmian w założeniach - stwierdził po namyśle - wezmę pozostałe pozycje, a z emiterów zrezygnuję. Nie mam tyle czasu.

- Twoja sprawa - stwierdził Dragon - poczekaj zaraz wszystko przyniosę.

Trent uśmiechnął się przyjaźnie i kiwnął głową na znak zgody. Spojrzał na towarzysza. Ten stał zamyślony. Gdyby kupowali broń, to wtedy Grim by rozmawiał i wymieniał, czego potrzebują.

Razem tworzyli zgrany zespół. Różne zainteresowania, możliwości. Jeden uzupełniał drugiego.

W sytuacjach krytycznych, aby się dogadać i ustalić strategię, wystarczało jedynie porozumiewawcze spojrzenie.

Podczas akcji, każdy miał swoje zadanie, trzymał się z góry ustalonej ścieżki. Wiedział, co do niego należy. Idealna symbioza doskonałości fizycznej i postępowej myśli technicznej.

Wojownik i anioł stróż pilnujący jego każdego kroku.

- Posuniemy się jednak nieznacznie do przemocy - rzucił Trent ironicznym głosem.

Twarz jego kompana rozpromieniała radością. Wiedział, że nie będzie to łatwe, ale nie miało to dla niego żadnego znaczenia. Często siedząc bezczynnie w barze zastanawiali się nad tym. Zadawali sobie wciąż jedno i to samo pytanie, czy to ma sens?.

W takiej rzeczywistości, gdy nawet idąc do sklepu tuż za rogiem, człowiek narażony jest na spotkanie ze śmiercią, życie traci na wartości. Czy jest sens walczyć o przetrwanie rasy ludzkiej, gdy każdy najzwyklejszy przechodzień, nie widzi w tobie nic więcej niż tylko potencjalny podmiot umożliwiający osiągniecie jakiejś korzyści.

Piaskowy człowiek zbudowany z milionów ziarenek. Całość posiada wartość, ale jednostka już nie.

Człowiek, jako jedno z wielu takich ziarenek, walczy o to by, choć przez chwile wiedział o jego istnieniu ktoś inny poza nim samym.

Przez chwile stali bezczynnie rozglądając się dookoła, podziwiając prawdziwy arsenał, jaki się tam znajdował. Wymiana gestów i spojrzeń. Zamyślona twarz Willa i zadumana Grima.

- Oto sprzęt - powiedział Dragon niosąc wielką nylonową torbę - mam nadzieje, że was nie zawiedzie.

Przynajmniej jedno już mamy z głowy, pomyślał Trent. Bez chwili namysłu przejął bagaż.

- Dopisz do reszty.

Dragon z grymasem na ustach przytaknął głową. Wydało się to nienormalne. Czyżby im nie wierzył?.

Trent zawsze zwracał długi w terminie. Czemu więc tym razem takie dziwne zachowanie?

Miał by coś kombinować, czemu by mógł mu nie ufać?

Może jestem przewrażliwiony, pomyślał, może to nic nie znaczyło, zwykły przypadek.

* * *


o chwili byli już na zewnątrz. Cyfry na zegarku w samochodzie pokazywały 02:30. Senność zaczęła ogarniać ich przemęczone umysły.

- Jedziemy się przespać - zaproponował Trent.

Noc wciąż trwała. Ciemne ulice pogrążone w samotności. Bez zgiełku i zamieszania.

Nie było to coś normalnego. Niedziela, był to czas odpoczynku i relaksu. Dopiero następnego dnia, świat powróci do poprzedniego stanu. Ulice zapełnią się ludźmi. Interesy będą kręcić się dalej. Skończy się czas spokoju i ciszy. Życie będzie się toczyć nadal swoja ścieżka, która prowadzi w nieskończoność.

Gdy zbliżali się do strefy korporacyjnej, odczuli jej potęgę. Tutaj, wszystko wyglądało inaczej.

Krzątające się jakby bez celu pojazdy. Każdy gdzieś zmierza i tylko on wie gdzie.

Bogato wystrojone ulice. Miliony lampek na chodnikach i sklepowych wystawach. Ludzie na chodnikach. Na jezdniach automatyczne pojazdy czyszczące. Wszystko w nieskazitelnym porządku. Wrażenie bezpieczeństwa i poczucie własnej wartości pomagało odnaleźć się w takiej rzeczywistości.

Mimo iż Trent zadawał się z ludźmi określanymi jako aspołeczni, to jednocześnie potrafił zachować się w towarzystwie ludzi z piedestału społecznego. Polegało to raczej na przystosowaniu, niżeli chęci do współzawodnictwa. Zależało mu jedynie na ich pieniądzach, bez zobowiązań. Oni funduszy mieli pod dostatkiem, więc czemu nie mogliby się nimi podzielić.

Wjechali na parking pod budynkiem. Mimo późnej pory, stało tu jeszcze kilka samochodów. Każdy na swoim własnym miejscu. Toyota też miała swoje. Nic specjalnego. Daleko od wejścia, ale przynajmniej zawsze wolne.

Samochód się zatrzymał. Szybko zręcznie wypakowali bagaż, po czym ruszyli w kierunku wind.

Chwilę później stali już przed drzwiami mieszkania. Dotknięcie czytnika linii papilarnych i już wejście otwarte.

- Masz coś do picia? - zapytał Grim.

- Tak, w lodówce - odparł - Cola, podaj i mi.

Gdy Grim przeszukiwał lodówkę, Trent rozłożył się wygodnie na kanapie. Otwórz nowe wiadomości, wydał głosowe polecenie. Ekran mignął, po czym ukazały się na nim trzy numery, a życzliwy głos SI powiedział :

- Masz trzy nowe wiadomości.

Ten głos akurat mu najbardziej odpowiadał. Ludzie z reguły woleli seksowne, kobiece, lub metaliczne mające naśladować bezdusznego robota. W rzeczywistości najodpowiedniejszy był ten, który potrafił ukoić i przypominał raczej starego mędrca niż młodego gniewnego, symbol modernizmu.

Pierwsze dwie wiadomości nie były niczym specjalnym. Zwykła reklamówka oraz zawiadomienie o dokonanym przelewie na konto. Typowy spam. Już pod koniec XX w, sieć informatyczna była przepełniona tego typu bezsensownymi danymi, a pozbycie się tego było syzyfową pracą.

Trzecia wiadomość wydawała się interesująca. Nadawca nieznany. Temat brzmiał "ważne".

Zaintrygowany Trent wydał polecenie.

- Odtwórz wiadomość numer trzy.

Na ekranie pojawiła się nad wyraz niechlujnie spreparowana twarz. Rozmazane kontury i zalane tysiącami kolorów tło, dało do zrozumienia, że nadawca nie chce ujawnić swojej tożsamości.

- Trent! Znowu ci się wydaje, że jesteś jakimś bohaterem. - rozległ się dudniący, metaliczny głos - Nie tym razem Fagasie.

Will stanął nieruchomo. Groźba, pomyślał, kto to może być?. Nie odczuwał strachu, wręcz przeciwnie, ciekawość była o wiele silniejsza.

Tajemniczy głos kontynuował.

- Myślisz, że znowu ci się uda. Że Grim jak zwykle cię obroni. Tym razem los spłata ci figla. Po co się zabierasz za coś, czego nie jesteś w stanie wykonać?

Postać mówiła krótkimi, lecz rzeczowymi zdaniami. Trent odruchowo próbował skojarzyć, czyj to mógł być głos. Doszedł jednak do wniosku, że głos został do tego stopnia zmodulowany, że jakakolwiek identyfikacja jest niemożliwa. Tym czasem anonim ciągnął dalej.

- Jeśli ci życie miłe, daj sobie spokój. Przecież znasz zasadę. Nigdy nie wpieprzać się w nie swoje sprawy. Myślisz, że zarobisz, pokażesz się. Będziesz bohaterem.

Gówno! Skończysz jako stoisko z organami. Choć może to i szlachetne, pomożesz jakiemuś potrzebującemu. Co byś powiedział gdyby twoje serce kupił sobie jakiś, zasrany żółtek, któremu stare już się wyeksploatowało.

Trent spostrzegł że Grim również ogląda to przedstawienie. Zastanawiające jest tylko to, czy to jest groźba, czy ostrzeżenie? W żadnym wypadku nie mógł jednoznacznie stwierdzić, czy anonim chce go przestrzec przed jakiegoś rodzaju podstępem, czy może przypadkiem czai się gdzieś, czekając na dogodna okazję, by go zlikwidować.

- Co? Kolejny debil, który dał się nabrać na twoje numery i teraz chce się odwdzięczyć? - zapytał Grim.

Trent zdał sobie sprawę, że jego przyjaciel, jeszcze inaczej zinterpretował ta wiadomość.

- Cholera wie. Może ma mnie za kogoś innego - odpowiedział - ale to chyba nie jest zbieg okoliczności, że nadał to właśnie teraz, kiedy mamy robotę.

- Od samego początku mi się to nie podobało. Ta kobieta w Jaskini. Wszystko takie tajemnicze.

Z pewnością nie był to niewinny żart jakiegoś szczeniaka. Coś się świeci, pomyślał.

Sytuacja się zaczynała komplikować. Ciekawość przerodziła się w niepokój. Trent zdał sobie sprawę, że musi zacząć uważać na siebie.

Ktoś chce go wrobić, tylko, kto i dlaczego? Pierwszą podejrzaną była tajemnicza blondynka. Kim ona jest?

- Wykonamy zlecenie, ale będziemy mieć oczy dookoła głowy - zaproponował Trent Zakładał, że Grim nie odmówi. Zbyt dobrze go znał. On o też tego chciał.

- Zaczynamy od wtorku. Jutro pojedziemy obejrzeć miejsce akcji - poczym dodał z uśmiechem - a póki co, idę spać.

* * *


amochód zatrzymał się przy chodniku.

- To chyba tu - rzucił ironicznym głosem Grim wyglądając przez uchylone okno.

Stali na niewielkiej uliczce w strefie komercjalnej. Po obu jej stronach roiło się od budynków. W większości były to siedziby niewielkich, mało znaczących na arenie światowej, korporacji. Tuż obok stał solidny gmach.

Na frontowej ścianie widniał wyryty w granitowej płycie kilkumetrowy napis Navarro.

Budynek wyglądał raczej jak pewnego rodzaju skarbiec, niż typowo modernistyczna konstrukcja dwudziestego pierwszego wieku. Zamiast zwykle stosowanych, ogromnych szklanych powierzchni, stały gładkie, żelbetonowe ściany. Wszystko w monotonnym szarym kolorze.

Kształtem, budowla przypominała sporych rozmiarów hangar. Z całości, jedynie główne wejście prezentowało jakikolwiek poziom. Podwójne, dwuskrzydłowe portale, wykańczane drewnem i ceramiką, nadawały całej konstrukcji nietypowego stylu architektonicznego.

- To co? Robimy jak zawsze? - zapytał radośnie Grim.

Trent porozumiewawczo przytaknął głową, poczym wysiadł z samochodu i ruszył w stronę budynku.

Gdy był już na chodniku przed wejściem, zręcznym ruchem poprawił kołnierz długiego skórzanego płaszcza. Czarny kolor dodawał mu powagi i prestiżu. Musiał wyglądać jak człowiek interesu.

Dumnym, dystyngowanym krokiem zbliżał się do portiera, który sprawiał wrażenie totalnej obojętności.

Zachowując kamienną twarz minął ubranego na czerwono odźwiernego, wkraczając w ten sposób do wnętrza tej jakże nietypowej budowli.

Luksusowe wykończenie hollu wywarło na nim niebywałe wrażenie. Wszystko w marmurze i drewnie. Na suficie podłużnego pomieszczenia wisiały gigantyczne, kryształowe żyrandole, A na szczycie sklepienia znajdowała się kilkumetrowa szklana kopuła, przez którą wpadały, jeszcze niewyraźne o tej porze, promienie słoneczne. Na środku pomieszczenia stała niewielka fontanna, z której, dzięki zastosowaniu laserów, tryskały różnobarwne strumienie wody. Całość sprawiała niebywałe wrażenie. Ubóstwo od zewnątrz całkowicie rekompensowało stylowe wnętrze.

Ze względu na porę lunchu panował tu dosyć niewielki ruch. Co chwila mijali go zaabsorbowani własnymi myślami biznesmeni. Ludzie z ochrony krzątali się bez celu, a starszy pan, który najwyraźniej był sprzątaczem robił, co do niego należało. Nic specjalnego tu się nie działo.

Szybkim spojrzeniem, wypatrzył w rogu hollu niewielką kawiarenkę. Było to idealne miejsce do prowadzenia obserwacji.

Stoliki usytuowane były wśród najróżniejszych roślin doniczkowych. Jedne miały około pół metra, a inne sięgały nawet dwóch.

Trent wybrał miejsce schowane pomiędzy dwoma półtorametrowymi rododendronami, gdyż z tego miejsca roztaczał się idealny widok na cały holl i wejście.

Po chwili zjawił się kelner.

- Dzień dobry. Coś podać? - zapytał łagodnym głosem.

- Tak. Kawę. Czarną - odparł.

Kelner ukłonił się, po czym ruszył w kierunku zaplecza.

W pewnym momencie w uszach Trenta rozległ się dźwięk komórki.

Dyskretnie rozejrzał się dookoła. Nikt nie siedział wystarczająco blisko, aby usłyszeć jego słowa.

System audio komunikatora, połączony z videofonem komórkowym, powodował że słyszeć słowa rozmówcy mógł tylko on sam. W dodatku wbudowany w gardziel mikrofon, wychwytywał nawet najcichsze słowa przez niego wypowiadane.

Wyprostował prawą rękę, a drugą obciągnął rękaw. Na jego chromowanym przedramieniu rozsunęły się dwie maleńkie kurtynki, odsłaniając w ten sposób trzycalowy wyświetlacz.

Obraz mignął. Ukazała się twarz Grima.

- No i jak? - zapytał przyjaciel.

- Jestem w środku, jak na razie cisza i spokój. Ale musze tu trochę posiedzieć żeby coś wyniuchać.

- Ok. Jest dziesiąta trzydzieści. Przyjadę po ciebie o dwunastej.

- Dobra.

* * *


ytuacja była o tyle skomplikowana, że nie wiedział, czego tak naprawdę szuka. Już wiele razy mógł przegapić jakiś ważny ślad. Mogło to być cokolwiek. Ale on o tym nie wiedział.

Myśli, które zaprzątały teraz jego głowę, miały niewiele wspólnego z całą tą sprawą. Jedyne, czym się teraz przejmował to - czy nie nawali. Pierwsza prywatna operacja, a tu nagle klapa. Odrzucał taką myśl jak najdalej tylko potrafił.

Niema szans, myślał. Wszystko pójdzie dobrze. Nie! Wszystko pójdzie wyśmienicie, klientka będzie bardzo zadowolona. Same pochwały i kolejne ważne zlecenia.

Niepokoiło go tylko jedno. Miał złe przeczucie, że coś pójdzie nie tak. Nie miał żadnych podstaw, aby tak myśleć, lecz było to silniejsze od niego.

- Proszę pana! - usłyszał nagłe bardzo zirytowanym głosem - czy mam coś jeszcze podać ?

- Nie. Dziękuję. Na razie... - odparł zerkając na kelnera.

Po czym spojrzał znowu w kierunku hallu. Wciąż ten sam monotonny widok.

- Do roboty - powiedział pod nosem. Gdy tylko kelner oddalił się i stanął wyprężony za drewnianą lada kawiarenki, Trent wyprostował się i stanął na równe nogi. Jak zwykle odruchowo ręce obadały kieszenie spodni, w poszukiwaniu wszelkich nieprawidłowości co do ich zawartości. Ludzie nawet nie zdają sobie sprawy jak często drobne, ale cenne rzeczy wyślizgują się z kieszonek i wciskają łapczywie w wszelkie zakamarki wygodnych skórzanych foteli.

Trent przełknął ślinę, drapiąc się jednocześnie po skroni. Nic trudnego, myślał. Robiłem to już setki razy.

Mijając rododendrony, poczuł słodki zapach ich kwiatów. Genetycznie modyfikowane rośliny, nie miały porównania do tego naturalnego chrustu. Piękna, okazała i bardzo dorodna roślina kontra marny krzak z podeschniętymi listkami... ale naturalny... i co z tego. Teraz już nie było naturalnych roślin. Wszystkie hodowane były w gigantycznych szklarniach, wegetując na swoich marnych kilku centymetrach kwadratowych. Jeszcze jako młode pędy, karmione odżywkami i innymi najróżniejszymi chemikaliami, mającymi utrzymać plon w odpowiedniej formie zanim kod genetyczny zacząłby szaleć, tworząc nieobliczalne monstrum. W żaden sposób, nieprzypominające zamierzonego efektu.

Zapach słabł w miarę oddalania się od bujnej dżungli, otaczającej kawiarenkę. Nastrój relaksu, zastępował stopniowo klimat biura. Wszędzie zapach papieru i tuszu. Odgłosy elektroniki. Dzwonki komórek.

Wszystko to sprawiało wrażenie niesamowitego chaosu. Ludzie krzątali się po korytarzu nie zwracając uwagi na siebie nawzajem. Czasem tylko widząc znajomą twarz uśmiechali się sztucznie okazując w ten sposób, choć odrobinę kultury i dobrego smaku. Z nienaturalnym uśmiechem mijali się ramionami, po czym nie widząc już swoich twarzy od razu zapadali w letarg, zamyśleni tylko o swoich zmartwieniach służbowych. Z punktu widzenia osoby neutralnej wyglądało to całkiem zwyczajnie. Ludzie i ich problemy. Ciągły pośpiech. Nic więcej.

Gdy doszedł już do końca korytarza, spostrzegł na południowej ścianie szereg wind. Coś tu było nie tak. Tak niski budynek, posiadający cztery windy. Nie jakieś tam towarowe. Gustowne, wykładane prawdziwym drewnem. Oświetlone w środku nieco bladym światłem neonowych żarówek.

Pulpit, nic szczególnego. Jak to zwykle bywa, szereg srebrzystych guzików, czytnik linii papilarnych, dla pięter o ograniczonym dostępie. Nic szczególnego, poza... minusami przy każdym numerze piętra.

Siedem pięter w dół. Jak to zwykle bywa jeszcze jedno albo dwa dodatkowe, bez możliwości dostania się ogólno dostępną windą. Tego właśnie szukał. Tylko tam trzyma się rzeczy o wielkiej wartości. To, co miał ukraść z pewnością do takowych rzeczy należało. Przenośny komputer, odseparowany od sieci. Bazy danych o najwyższym priorytecie. O najwyższej wartości. Nielegalne... tajne... niebezpieczne.

Dwa piętra z ograniczonym dostępem. Od takich się zaczyna. To jest teraz celem numer jeden.

Jedna z czterech wind właśnie brzdęknęła przyjaźnie, po czym drzwi rozsunęły się z przyjemnym dla ucha sykiem. Trent nie zastanawiając się długo, ruszył w jej kierunku. Gdy znalazł się w środku spostrzegł ze oprócz niego wchodzą jeszcze dwie osoby. Lalusiowaty mężczyzna, w szarym wełnianym garniturze, trzymający kurczowo wypchaną aktówkę. Spore zakola łysiny na czole, pomarszczona twarz, i ciemne worki pod oczami. Informatyk. Lecz z pewnością nie kowboj cyberprzestrzeni. Nie, zwariowany, nienasycony młodzieniec z nieograniczoną rządzą poznania. Szalejący nocami dla zabawy.

Ten taki nie był. Ten bardziej pasował do ogólno pojętego wzorca. Depresja, znudzenie, brak zapału, traktowanie komputera jako źródła utrzymania. Prywatnej maszynki do robienia pieniędzy. Całe noce nieprzespane. Zmarnowane w poszukiwaniu rozwiązań najbardziej prozaicznych problemów. Handel i marketing. Dla normalnego człowieka... strata czasu.

Drugą osobą była kobieta. Młoda kobieta interesu. Gustowna fryzura. Stylowe oprawki do delikatnych okularów. Czerwony kostium opinający biodra, i okrągłe piersi, mówił swoim wyglądem... bierz mnie! Długie zgrabne nogi i subtelne ręce zakończone delikatnymi dłońmi.

Palec jednej z nich nacisnął właśnie guzik, oznaczony symbolem "-4 LABORATORIUM". Nie było wtedy oczywistym, co taka kobieta miała robić w laboratorium. Pani prezes, albo członkini rady nadzorczej, ale z pewnością nie laborantka, przelewająca kolorowe substancje z fiolki do fiolki.

Od razu, celem zainteresowania, stała się brązowa teczka, zaciśnięta między ramionami, a klatką piersiową. Kurczowo trzymana sprawiała wrażenie interesującej nie tylko dla Trenta. Kobieta, co chwila spoglądała na nią ze zdenerwowaniem, jak by spodziewała się, że zaraz ktoś będzie usiłował ja ukraść.

Oparty o ścianę, Trent z uśmiechem wpatrywał się w wyświetlacz, wskazujący aktualną pozycję windy. Niewielki głośniczek obwieścił po chwili przybycie na wyznaczone piętro. Łagodny dźwięk dzwonka, momentalnie przebudziła z letargu pozostałych pasażerów. Przyjemny damski głoś obwieścił, że "winda znajduje się na drugim poziomie". Zapomniał tylko dodać, że pod powierzchnią ziemi.

Cherlawy mężczyzna nie czekając na pełne otwarcie drzwi, wyskoczył w pośpiechu, po czym zniknął z pola widzenia, zasłonięty ścianką działową boksów biurowych. Kobieta sprawiała wrażenia coraz bardziej zdezorientowanej i zagubionej. Nogi lekko uginały się pod jej ciężarem. Z pewnością posiadała coś ważnego. Sama w windzie z podejrzanym osobnikiem. Nie odwracała się. Patrzyła bezwładnie z matowe drzwi windy. Oddech miała szybki i nieregularny. Ona nie była zdenerwowana. Ona była przerażona. W pewnej chwili, odwróciła głowę do tyłu i szybkim spojrzeniem przejechała po twarzy Willa. Miała piękne, mięsiste, aksamitno czerwone usta, uformowane w łagodny kształt. Wielkie, wyraziste oczy, które hipnotyzowały spojrzeniem trwającym nawet ułamek sekundy.

- Winda znajduje się na czwartym poziomie - obwieściła znajomy głos, po czym nakazał - zbliż identyfikator do czytnika.

Kobieta bardzo nerwowym ruchem dotknęła kciukiem czytnika linii papilarnych, tuż pod pulpitem windy. Rozległ się elektroniczny dźwięk, po czym drzwi rozsunęły się bezszelestnie. Nie zwracając uwagi na Trenta, nieznajoma wyszła z kabiny i od razu skierowała swoje kroki w wąski korytarz naprzeciw windy. Nie oglądając się do tyłu, minęła strażnika, delikatnie kiwając mu głową. Z pewnością nie była tu po raz pierwszy. Strażnik z przyjaznym uśmiechem, odpowiedział jej kulturalnym ukłonem, Jak by chciał powiedzieć... witam ponownie, co u pani słychać, w końcu dawno się już nie widzieliśmy.

Po wymianie uprzejmości szybkim krokiem pomknęła w głąb korytarza.

Strażnik najwyraźniej zafascynowany artykułem w Super Expresie, całkowicie nie zwracał uwagi na przyglądającego mu się Trenta, który stał już przed windą.

Na tym poziomie nie było już przeźroczystych, typowych dla biur, cienkich szklanych ścianek. Tutaj styl dekoracji, tworzyły solidne białe ściany, upstrzone jedynie kolorowymi tabliczkami ostrzegawczymi. Korytarz rozświetlały, okute w stalowe kratki, owalne białe lampy.

Poziom ten sprawiał wrażenie bardzo sterylnego, pozbawionego wyglądu, na rzecz bezpieczeństwa.

[ Ciąg Dalszy Zapewne Nastąpi ]

Powrot