Poprzednia strona Następna strona
     

Forum
 

Stołek

Autor: Mike "Vendeta" Tarnowski

lica.
Szare chodniki.
Brudni mieszkańcy.

Wszechogarniający tłum.

Miejsce, które mnie wychowało.

Miejsce, do którego przenigdy nie wrócę.

Z perspektywy fotela, rządowej, opancerzonej limuzyny wszystko wydaje się odległe i nieprawdopodobne. Błyskotliwa kariera od śmiecia do rządowego prominenta, niczym w bajce o Kopciuszku... Kto by pomyślał?

A może to tylko sen? Nie raz szczypałem się, żeby się upewnić. Jednak tylko życie potrafi być straszniejsze od koszmaru - jak mówił mój, umierający na raka żołądka, ojciec.

ył taki okres w moim życiu, że mogłem się nazywać biznesmenem. Był nawet taki czas kiedy można było mnie nazywać politykiem. Jednak szybko zorientowałem się, że dla mnie, nie ma żadnego znaczenia kim jestem - najważniejsze jest sprawowanie władzy - kierownictwo. Właśnie ją teraz uosabiam jako Minister Spraw Wewnętrznych w rządzie Janusza Czarneckiego, mając pod sobą tysiące ludzi w jednym z najbardziej wpływowych gabinetów w państwie... Ale to był przypadek. Uwierzcie mi. Mój konkurent dwa dni przed otrzymaniem z rąk prezydenta teki ministra wywinął kozła. Nie. Spokojnie. Nie przyłożyłem do tego ręki. Biedaczysko miał pecha - wylew krwi do mózgu zabił go niemal natychmiast. Z perspektywy czasu, patrzę na to zdarzenie i nie mam najmniejszych wątpliwości - to był zamach. Nie wiem przez kogo przeprowadzony i dlaczego. Szybko jednak doszedłem do wniosku, że 74-letni staruszek nie mógł być groźny, do czasu gdy nie miał zostać niezwykle wpływowym, potencjalnie niebezpiecznym przeciwnikiem z uprawnieniami ministra. Może to właśnie było motywem zbrodni? Wtedy, osobiście współczułem rodzinie zmarłego, w głębi duszy ciesząc się, że jestem pierwszy na liście kandydatów do "ministerialnego fotela". Oczywiście wersja dla prasy, była zupełnie inna. "Nieszczęśliwy wypadek" lepiej pasuje na nagłówki elektronicznych gazet niż "zamordowano kandydata na Ministra Spraw Wewnętrznych". Sprawa została utajniona, zamknięta i schowana w najmroczniejsze czeluście banków danych na najbliższe 50 lat. Stwierdziliśmy z premierem, że tyle czasu powinno stanowczo wystarczyć.

A życie jak to życie - potoczyło się dalej.

ółtora roku temu otrzymałem z Centralnego Biura Śledczego informację, że na wysokim szczeblu władzy państwowej zaistniała korupcja. Świadczyły o tym zeznania świadków oraz dowody w postaci niezbyt jasnych dokumentów. Nie zmartwiłem się tym specjalnie. Takie rzeczy się zdarzają szczególnie w pierwszym okresie funkcjonowania rządu, kiedy ludzie nie potrafią wyczuć na ile mogą sobie pozwolić. Wziąłem limuzynę i pojechałem po radę do Szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego - Filipa Strzeleckiego. Pamiętam dokładnie przebieg rozmowy bo takiej reakcji nie mogłem się spodziewać :

- Znam sprawę. Dasz radę to "przydusić"? - spojrzał na mnie.

- Chyba tak, ale rozumiesz, że należą mi się pewne wyjaśnienia... - zacząłem.

- To zrozumiałe... Nim Ci sprawę przedstawię, chcę żebyś potraktował moje słowa bardzo poważnie.

Westchnął i wstał od biurka.

Strzelecki rzadko okazywał emocje. Teraz zasępił się i zamyślił. Czyżby miał wątpliwości czy mi coś powiedzieć? A może ma zamiar skłamać? Nominacji generalskiej przecież nie dostaje się w prezencie. Filip doszedł do niej nie tylko ciężką pracą, ale również krętactwami i matactwami, nie wspominając o lizaniu "wypielęgnowanych tyłków" lewicowych polityków. Był skuteczny. Co najważniejsze, funkcyjnie odpowiadał tylko przed prezydentem i premierem, mając wszelkie przywileje ministrów...

- Zastanawiałeś się kiedyś nad przyszłością? Nie Naszą, nie swoją, tą przyszłością - tu wskazał podbródkiem świat za oknem. - Epoka polityków mija. Szybciej nim mogłoby się Nam wydawać.

Nie odpowiedziałem. Zatkało mnie.

"O czym on pieprzy"? - pomyślałem.

- Pamiętasz? Mieliśmy kiedyś socjalizm. Nie było źle, ale okazało się, że nie było również najlepiej. Zmieniliśmy system na kapitalizm, w wolny rynek, przywileje dla ludu i inne hasła pierdolonego XX wieku. I co mamy? 50% ludzi w kraju jest bezrobotnych. Na ulicach ginie ponad 100 osób dziennie i to nie od wypadków tylko od kul. Trzy czwarte budżetu tego kraju tworzą korporacje i agrokorporacje. Łatwo domyślić się, że na wszystkich szczeblach władzy mają swoich ludzi. Jednak nie to jest przerażające. Przerażający jest fakt, że mają coraz większą władzę. Posłowie próbują trzymać tych "baronów biznesu" pod kontrolą, ale przecież te skurwysyny mają własną służbę zdrowia, policję, osiedla - sami sobą rządzą. Na terenie swoich posiadłości dysponują bronią automatyczną, ciężką, nawet artyleryjską. Tym krajem nie rządzą politycy, tylko korporacje. My, "porządne chłopaki" jesteśmy niepotrzebni w systemie, który wkrótce nadejdzie... Socjologowie nazywą go korporacjonizmem. Ja nazywam go kolejnym jebanym reżimem, w którym trzeba się znaleźć.

Myśli zaczęły mi się kotłować. "Jezu. Do czego on zmierza!? O czym on mówi!?"

- Słuchaj, studiowałem politologię na Uniwersytecie Warszawskim - każdy żołnierz musi doszkalać się w różnych dziedzinach nauki by móc zostać oficerem. Wykładał tam sędziwy staruszek. Nie pamiętam jak się nazywał, ale doskonale pamiętam jego zajęcia, jak stoi na auli i mówi : - W pewnym okresie rozwoju systemu politycznego następuje moment, w którym ustrój napędza się sam. Jest jak koło zamachowe, która zatrzyma się tylko wtedy gdy złamany zostanie jego fundament otoczony strachem, nienawiścią lub terrorem.

W Polsce w latach 60-tych rządziła UB-ecja w rękach, tych którzy mieli czelność nazywać się politykami. Terror był skuteczny do późnych lat 80-tych. Pierestrojka przesądziła sprawę. Wygrał kapitalizm. A zatem forsa. Gruba forsa. Wyrosły na tym wspaniałym gruncie "wszechmocne" korporacje. Małe, większe, gigantyczne. Zobacz co zrobiły ze Stanami Zjednoczonymi. Myślisz, że duch przyszłości w końcu nie dokona dzieła i obudzisz się w łóżku korporacji ZetaTech, umyjesz zęby szczoteczką ZetaTech, wypłuczesz usta krystalicznie czystą wodą ZetaTech i podetrzesz dupę papierem ZetaTech?

Przełknąłem ślinę.

- Ten, kto nie będzie zrzeszony z jakąś korporacją jest skończony. Z dnia na dzień dowiemy się, że nasze "krzesła" są zajęte, przez prezesa korporacji D., doradcy korporacji F., księgowego korporacji R., i tak dalej...

Filip spojrzał mi w oczy. Nie wytrzymałem. Spuściłem wzrok i schowałem twarz w dłoniach.

- Półtora roku temu moja córka nie mogła zostać przyjęta do Szkoły Głównej Handlowej. Wiesz dlaczego? Bo jej rodzina nie była związana z agrokorporacją "Polmos Corp." Korpy tworzą arkologie wykupując tysiące hektarów ziemi, całe społeczności zamykane są w osiedlach, w których prowadzą sielskie niemal życie. Dzieci bawią się pod kopułami z filtrowaną atmosferą. Karmią pracowników prawdziwą żywnością, przyjmując ich tylko pod warunkiem, że będą lojalni.

Sięgnąłem do kieszeni po papierosa. Zmusiłem się do tego, żeby nie trzęsła mi się ręka jak go podpalałem.

- Jeszcze maksimum dziesięć lat wytrzyma ten system władzy we władzy. Pieniądze wkrótce będą gówno warte, bo arkologie i korporacje zamkną się przed napływem "brudów" z ulic i rynsztoków. Jak myślisz jak potraktują NAS? Po której stronie muru będziemy? Tymi skomlającymi o resztki jedzenia, czy tymi którzy zafundują żonie operacje plastyczną, sobie genową kurację odmładzającą by dożyć sędziwych 450 lat? Teraz pieniądze pozwalają korporacjom kupić ludzką rządzę posiadania, kupowania. Oni zamiast tego wymieniają to na ziemię i zaczynają izolować tych ktorzy mogą się im przydać, a którzy nie. Wbrew pozorom tworzą doskonałe i nowoczesne społeczeństwo. Nową warstwę, która ma szansę przetrwać ten Armaggedon toczący sie za oknem...

Zamilkł. Wiedziałem, że nic więcej nie powie. Nie było nic do dodania. Nagle, wszystko stało się jasne...

- Kto w tym siedzi? - spytałem, pomimo że domyślałem się przynajmniej dwóch nazwisk.

- Aleksander Wołyńko - doradca ministra skarbu, Piotr Grzegorzewski - konsultant premiera d/s finansowych oraz Grzegorz Nasaru - minister rolnictwa. No i ja.

Wycedziłem przez zęby :

- O żesz kurwa...

Niespokojne myśli zaczęły mi latać po głowie.

- Co chcecie przez to osiągnąć?

Strzelecki krzywo się uśmiechnął.

- Każdy ma inne cele. Jeden chce dożyć starości korzystając z pieniędzy do czasu nadejścia korporacjonizmu, drugi chce się wkupić w łaski korporacji i kiedyś zasiąść w ich strukturze administracji. Grzegorz chce skorzystać z ich terapii genowej, która wciąż jest udoskonalana i byćmoże kiedyś uzyska nieśmiertelność. Jak widzisz, różnie.

- A ty?

- Ja chce zapewnić przyszłość rodzinie, wykształcenie i bezpieczeństwo... W TEJ Polsce mi się to nie uda. Jedyną szansą jest korporacyjna arkologia.

- Szlag by to. Postradaliście zmysły?

- Proszę, przemyśl co ci powiedziałem i zadzwoń.

- Dobrze - przełknąłem ślinę - Odezwę się wieczorem...

- Mam jeszcze robotę. Poczekam.

"Strzeli mi w plecy?" - pomyślałem. Wiedziałem, że w szufladzie biurka trzymał swoją ulubioną broń - wytłumionego Makarova. Z duszą na ramieniu wstałem i odwróciłem się. Sięgnąłem do drzwi i szarpnąłem za klamkę. I... nie strzelił. Nasze oczy jeszcze spotkały się na moment, gdy zamykałem za sobą drzwi. Wtedy zrozumiałem, że Filip myśli raczej o użyciu "dziewiątki" na sobie. Zatrzymałem się na chwilę w korytarzu i zgasiłem w popielnicy papierosa. Odczekałem chwilę i zszedłem schodami na parking, nie odpowiadając na niczyje "dzień dobry". Już podjąłęm decyzję. Ten porządek świata to SYF.

Gdy wyszedłem z budynku spojrzałem na spinkę do mankietów MicroTechu i na DataTerm na rogu ulicy, tej samej firmy. Potem sięgnąłem do kieszeni po telefon komórkowy. Spojrzałem na logo producenta. Mogłem się tego spodziewać...

- Kurwa - powiedziałem i wyrzuciłem urządzenie do kosza na śmieci.

- Dokąd szefie? - spytał nieźle scyborgizowany agent BOR`u.

- Na Wiejską. Tylko migiem...

dy wróciłem do gmachu ministerstwa, zadzwoniłem do Strzeleckiego i powiedziałem, że chcę wiedzieć jak działa ten mechanizm. Okazało się, że procedura była dziecinnie prosta. Sprawując wysokie stanowiska politycy z kilkunastodniowym wyprzedzeniem wiedzieli o przetargach, inwestycjach, decyzjach podległych im ministerstw. Wystarczyło na pewien okres czasu wyciągnąć trochę pieniędzy z ministerialnych gabinetów i "trafnie" zainwestować odpowiednią kwotę czekając na pewny zysk. Potem ponownie wrzucić pieniądze do kasy, jakby nic się nie stało. Większość z tych operacji odnosiło się do rządowych zamówień realizowanych przez korporacje. Ta która zapłaciła więcej wiedziała jakie kryteria musiała spełnić i co powiedzieć, by to usatysfakcjowało komisję przetargową. Potem pośrednicy inwestowali się na giełdzie w akcje firm, które gwałtownie wyrywały do góry.

Trzymając rękę na pulsie, udało się utrzymać proceder w pełnej tajemnicy prawie rok. Niestety, ni stąd, ni zowąd pojawiły się się pogłoski o korupcji. Potem był nalot funkcjonariuszy ABW`u na ministerstwo rolnictwa i Grzegorza Nasaru. Oczywiście nic nie znaleziono bo z kilkudniowym wyprzedzeniem Strzelcki ostrzegł ministra o planowanej operacji. Jednak był to ostrzegawczy brzęczyk alarmowy, że zaczynamy tracić kontrolę. Zbyt wiele osób - wolnych strzelców próbowało dowiedzieć się co się dzieje w ministerialnych gabinetach. Strzelecki mając mnóstwo skarg od oficerów operacyjnych ABW`u (każda ich operacja przeciwko korupcji kończyła się fiaskiem) przekazał sprawę Ministerstwu Spraw Wewnętrznych, prosząc o "przyjrzenie się sprawie" wnikliwiej i bardziej dyskretnie niż podległe mu służby. Tłumaczył to tym, że ma spętane ręce bo ktoś wewnątrz ABW "utrupia" śledztwo.

W tym momencie zacząłem grać swoją szmatławą rolę. Jedynym, zgodnym ze zdrowym rozsądkiem posunięciem było przekazanie sprawy Centralnemu Biurze Śledczemu. Jednak musiałem znaleźć odpowiedź na pytanie co zrobić by sprawa nigdy nie ujrzała światła dziennego. Jedyne co przyszło mi wtedy do głowy, to przekazać ją największemu frajerowi w CBŚ. W porozumieniu z Komendantem Głównym Policji wybrałem kiepskiego, nałogowego alkoholika, człowieka bez autorytetu i niczego co mogłoby odróżniać go od ulicznych ćpunów. Był głupi i dużo naiwniejszy niż nazwisko i imię, które dali mu rodzice : Jan Kowalski. W rzeczywistości miał być wylany z CBŚ za alkoholizm. Potwierdzenie tej decyzji wymagało tylko mojego podpisu pod stosownym dokumentem. Gdy przyszedł do mnie był wrakiem człowieka - istotą bezdennie upodloną przez dręczący ją nałóg. Wyjaśniłem mu jego zadanie, dając do zrozumienia, że wszystkie raporty muszą wędrować bezpośrednio do mnie, ze względu na możliwość przeniknięcia informacji do prasy bądź do wymyślonego przeze mnie "kreta" w Policji. Przyjął to do wiadomości, choć widziałem, że przychodzi mu to z wielkim trudem. I poszedł. Komisje sejmowe oraz premier były usatysfakcjonowane, że ktoś pracuje nad tą sprawą na tak wysokim szczeblu i na tak wysokim stopniu utajnienia. Natomiast ja byłem szczęśliwy, że udało mi się zabagnić śledztwo w mojej własnej sprawie.

O naiwności ludzka...

ech chciał, że ten ostateczny dupek, otrzymując z rąk ministra tak ważne zadanie wyprodukował z siebie tysiąc procent wydajności początkowej, okazując się znacznie bardziej sprawnym umysłowo niż mogłoby się na początku wydawać. Do diaska. Rzucił alkoholizm, zaczął się porządnie ubierać i traktować sprawę poważniej niż ktokolwiek przed nim. Wycofywać się z decyzji nie było sensu. Chociażby z tego powodu, że ten debil sprawę próbowałby rozwiązać pomimo sprzeciwu swojego zwierzchnika. Mając nad nim kontrolę, wiedząc co się dzieje, zawsze mogłem pokrzyżowac jego plany. Ażeby się nie nudził, dawałem mu niezwiązane z jego sprawą zadania. Mimo tego radził sobie świetnie. Z mózgu normalnego czlowieka zrobiłaby się sałatka, ale ten skurwiel był najtwardszym gliniarzem w historii "trzeciej RP". Nie spał, nie jadł, nie pił i panienek nawet nie używał. Wzór człowieka i policjanta.

Mogłem sobie w duchu pogratulować wyciągnięcia Jasia z DNA. Ale przecież, kurwa twoja mać, nie o to chodziło!? NIE?

Już dwa razy ważyłem decyzję o wykreśleniu inspektora Kowalskiego z listy żyjących na tym padole łez. Wystarczyłby jeden telefon do Strzeleckiego. To przecież on tresuje w swoim ministerstwie bydlaków zdolnych do obdzierania dzieci ze skóry płaskim nożem. Załatwienie takiego Jasia nie byłoby dla nich żadnym problemem. Ale nie było to zgodne z moją moralnością. Nie potrafiłem odpowiedzieć "tak" na pytanie czy chcę być taki sam jak "rzeźnicy" Strzeleckiego...

Dopóki sprawa wciąż przechodziła przez moje ręce odrzucałem mordercze myśli. Do czasu, gdy inspektor nie znalazł sobie wiarygodnych przyjaciół w Komendzie Warszawa-Śródmieście...

W sumie mogę winić tylko samego siebie bo to ja dałem Jasiowi do rozwiązania sprawę morderstwa w placówce badawczej Microtechu. Dałem ją myśląc, że nigdy nie uda mu się jej rozwiązać a przynajmniej go trochę zajmie. Okazało się, że przy wsparciu detektywa Andrzejewskiego i szefa sekcji antybombowej Filipkowskiego, znalezienie sprawcy zajęło mu niespełna dwa dni. Microtech pracował na trzech SI zaszczepiając im różne psychiatryczne schorzenia. Prowadzący badania profesor opracowywał dla swoich "pacjentów" najlepsze metody leczenia, co raz kasując wspomnienia SI, by móc kontynuwać terapię w miejscach, w których przynosiła wymierne efekty. Jedną ze "sztucznych" był osobnik płci męskiej mający stany maniakalno-depresyjne. Nie rozumiał dlaczego naukowiec od czasu do czasu kasuje mu pamięć, więc zrzucił winę za swoją chorobę na niego i postanowił zamordować. SI włamała się do sieci komputerowej i sterując robotami naprawczymi zakatowała śrubokrętami bezbronnego naukowca. W sumie należało mu się. Szkoda tylko, że maszyna przy okazji nie zakatowała Jasia, oszczędzając mi masy problemów.

Pora była najwyższa by w aktach sprawdzić skąd Kowalski znał policjantów. Okazało się, że z polecenia Komendanta Głównego Policji pracował wcześniej na komendzie Warszawa-Śródmieście nad sprawą porwania córki prezesa Biotechniki. W trakcie śledztwa i pościgu za porywaczem, przestępcy użyli sarinu powodując setki ofiar w warszawskim metrze. Patrząc na raproty inspektor Kowalski niewiele wniósł do sprawy. Dziewczynę jednak uratowano. Sprawców nie wykryto.

Natomiast o panu Andrzejewskim głośno nie było. Pomimo tego, że był świetnym gliniarzem, z ponad setką rozwiązanych spraw. Doskonały kandydat na oficera CBŚ.

Pech wciąż mnie prześladował. Dwa miesiące później trafiła do mnie informacja, że ABW przerzucać będzie do kraju świadka koronnego, który ma zeznawać w toczącym się postępowaniu prokuratorskim odnośnie polskiej broni przeznaczonej na kasację, która zamiast do neaopolskiej huty trafiła w ręce libańskich terrorystów. Gdy sprawę zacząłem drążyć okazało się, że cały "deal" był pomysłem Strzeleckiego, który postanowił dorobić na boku. Wpadłem w furię. Szybko jednak się opanowałem, mając świadomość co się stanie gdy prasa lub opinia publiczna dowie się co się wyprawia na najwyższych szczeblach państwowej władzy. Pozwoliłem mu działać, mając nadzieję, że wraz ze śmiercią świadka problem zniknie. Strzelecki postanowił "zainscenizować" porwanie. Jednak w sprawę wpieprzył się Kowalski. Nie wiadomo skąd dowiedział sie o transferze i poprosił o pomoc Andrzejewskiego i szefa antyterrorki Warszawa - Śródmieście - Marcina Kalinowskiego do ochrony konwoju.

Strzelecki uznał, że to doskonała okazja zakończenia "problemu Jasia" - zbyt porządnego oficera CBŚ. Dlatego pozwolił swoim ludziom zaatakować konwoj tak brutalnie, jak się tylko dało. Zadanie wykonali koncertowo. Nie dość, że zabili wszystkich funkcjonariuszy ABW`u towarzyszących konwojowi, to jeszcze rozwalili piękny most nad przełęczą w Bieszczadach... Szyki pomieszały osoby detektywa i antyterrorysty, którzy byli o krok od wykrycia intrygi. Na szczęście zostali zobowiązani do milczenia, a "świadek koronny" spoczął w płytkim grobiez dala od szlaków turystycznych w Bieszczadzkim Parku Narodowym.

Dopiero po tym zdarzeniu uświadomiłem sobie w jakie gówno wdepnąłem i jak niewiele brakowało do poważnej wpadki. Zaczęło mi się to wszystko coraz mniej podobać.

Przy okazji przyjrzałem się aktom kolejnego wielkiego przyjaciela Jasia - Marcina Kalinowskiego. Funkcjonariusz był synem znanego i szanowanego oficera policji. To on dał przepustkę synowi do zostania dowódcą oddziału antyterrorystycznego. Zrobił to bez jego wiedzy korzystając z "dawnych przyjaźni". Kaliowski nie był zagrożeniem. Tak, w każdym bądź razie, w pierwszej chwili sądziłem. Do dzisiaj...

iedziałem w fotelu mając kolejny fatalistyczny obraz funkcjonowania państwa przez najbliższe miesiące jeśli jednostki wsparcia powietrznego policji nie otrzymają nowych pojazdów wektorowych. Telefon zadzwonił pomimo, że nie życzyłem sobie by sekretarka mnie z kimkolwiek łączyła. Zatem była to ważna informacja. Bez namysłu sięgnąłem po słuchawkę upewniając się przedtem czy działa kodujące rozmowę urządzenie.

- Minister Spraw Wewnętrznych. Słucham?

- Witam panie ministrze - odezwał się znajomy głos Kowalskiego.

- Jestem trochę zajęty...

- Wiem. Przepraszam, nie zawracałbym panu głowy, gdyby...

- Rozumiem. Coś się ruszyło w sprawie?

- Tak. Choć nie bez trudności...

Zrobiło mi się gorąco.

- Namierzyłem kolesi, którymi wysługują się polityczni prominenci. Nic nie mówiłem, że jestem na ich tropie bo do samego końca nie byłem tego pewny. Teraz jestem. Wygląda na to, że dilerzy będą przekazywać sobię dzisiaj dużą kwotę gotówki z brudnych interesów.

W krtani zrobiła mi się ołowiana gula. Nie mogłem wykrztusić z siebie słowa.

- Przejmę ich i przesłucham. Wziąłem w tym celu drużynę antyterrorystyczną pod dowództwem Kalinowskiego oraz zespół saperski Filipkowskiego z antybombowej. Operacją będzie dowodziły dwie osoby : ja oraz detektyw Anderzejewski.

- Rozumiem. O której zamierzacie rozpocząć operację?

- Planujemy wkroczyć pomiędzy jedenastą a dwunastą.

Zerknąłem z nadzieją na elektroniczny, ścienny zegar. Wyświetlona godzina 10:53 zmroziła mi serce.

- Zrozumiałem. Powodzenia. Bądźcie ostrożni.

Odłożyłem słuchawkę. Szybko ją podniosłem i wybrałem numer do Strzeleckiego.

- Bardzo przepraszam ale szefa nie ma w gabinecie... - odezwał się służbisty głos sekretarki.

- TO GO KURWA ZNAJDŹ?! SPRAWA WAGI PAŃSTWOWEJ!!!

- Aaaależ oczywiście...

Po trzech minutach odebrał. Gdy mu powiedziałem co się dzieje, od razu sprawę mi wytłumaczył.

- Tam poszedł mój pośrednik oraz człowiek Nasaru. Mają odebrać kasę za ten transport do Libanu... Powiem "Gamadowi" by ich ostrzegł. Dlaczego mówisz o tym tak późno!?

- Odwal się. Dobrze, że wogóle wiem co się dzieje w mi podległym ministerstwie w przeciwieństwie do Ciebie.

- Dobra, dobra. Dzwonię do "Gamada".

Ostudzilem nerwy. Może się uda i całe spotkanie zostanie odwołane. Zapaliłem papierosa. Potem drugiego. Trzeciego nie dokończyłem - zadzwonił telefon.

- Tak?

- Inspektor Kowalski. Nie mam dobrych informacji.

"Udało się!" - pomyślałem zbyt pośpiesznie.

- Mamy w rękach tylko jednego podejrzanego. Obcokrajowiec popełnił samobójstwo, drugi podejrzany zaczął strzelać do funkcjonariuszy - zginął na miejscu. Czwarta osoba uciekła - prawdopodobnie używająć kamuflażu termooptycznego. To na razie tyle. Będę w kontakcie.

Odłożyłem słuchawkę. Ziemia usunęła się mi spod nóg. W jednej chwili życie przeleciało mi przed oczami...

"Opanuj się. Zacznij myśleć konstruktywnie."

Wyciągnąłem następnego papierosa.

Libańczyk popełnił samobójstwo. Strzelał człowiek Strzeleckiego - tylko on ma za ludzi idiotów, którzy nie poddają się zaskoczeni przez antyterrorystyczną grupę. Musieli złapać człowieka Nasaru. Jeśli zacznie sypać, będzie gorąco. A ten czwarty? Czy to mógł być "Gamad"?

Kim jest, do cholery, "Gamad"?

Otworzyłem notebooka i zacząłem przeglądać policyjne biblioteki porównując z danymi, którymi dysponowałem tylko ja. "Gamad" był eks-policjantem. Rozszarpał gołymi rękoma swoje własną córkę gdy dowiedział się, że podczas porodu, dziecku owinięła się wokół szyi pępowina i ma ono trwale uszkodzony mózg. Potem uciekł ze szpitala. Strzelecki zrobił mu "wieloetapowego braindance`a" by go wyprowadzić z depresji. Potem sfingował jego śmierć pokazując żonie do zidentyfikowania zwłoki mężczyzny ze zmasakrowaną twarzą. Psycholog umiejętnie przekonał kobietę, że to co widzi to jej małżonek i podsunął jej dokument rozpoznania zwłok. Strzelecki potem zwerbował policjanta do ABW. Od razu w mojej głowie pojawiło się natarczywe pytanie - w jakim celu? "Gamad" miał imię i nazwisko. Grzegorz Maruszewski. Kim jesteś Grzegorzu? Podłączyłem się z Krajowym Centrum Informacji Kryminalnej i wpisałem Maruszewski.

Chryste... Był jednym z najlepszych antyterrorystów w Policji. Mistrz Kung-fu i Aikido. Czarne pasy, dwa DANY, ekspert od broni krótkiej... Przygotowywał się do robienia papierów strzelca wyborowego. Przeszkolenie saperskie i paramedyczne. Ten facet to GENIUSZ...

Zacząłem stukać w klwiaturę.

"Gdzie on pracował, gdzie on pracował..."

Spojrzałem na ciekłokrystaliczny ekran.

- Nie, nie...

Zamknąłem oczy. Zacisnąłem szczęki i wycedziłem.

- KURWA, TYLKO NIE TO!!!!!!!!!!!!

Raz jeszcze spojrzałem na ekran. Oczy nie spłatały mi figla.

Ostatnio zatrudniony w :
Komenda Warszawa-Śródmiescie w sekcji antyterrorystycznej młodszego inspektora Marcina Kalinowskiego.


Sięgnąłem po paczkę z papierosami. Była pusta.

"Niech to jasny szlag".

Kalinowski nie był głupi. Na pewno domyśla się, że jego człowiek jednak żyje. Dlaczego nie mam wątpliwości? Tuż przed operacją konwojowania świadka, ktoś wykradł broń z komendy posługując się "przypadkowo niewykasowanym" identyfikatorem "Gamada". Ten ktoś wiedział doskonale co kradnie - wziął tylko sprzęt używany przez Maruszewskiego. Ponadto inspektor Kalinowski często jeździł do żony "tragicznie zmarłego" kolegi - jest możliwe, że coś od niej wyciągnął. Więcej, szef i podwładny mogli się spotkać podczas operacji przechwycenia pieniędzy z transportu broni do Libanu.

Niedobrze.

Bardzo niedobrze. Muszę ich jak najszybciej odsunąć od komendy i mieć na oku. Po to by dać czas do namysłu sobie i reszcie.

Rozmyślania przerwał telefon.

- Tu Strzelecki. Podejrzany przejęty przez Kowalskiego zginął w areszcie w niewyjaśnionych okolicznościach.

- Żadnych świadków?

- Żadnych.

Chwila ciszy.

- On jest bezbłędny.

- Dlatego go zwerbowałem.

Koordynator rozłączył się.

To nie załatwiało sprawy. Strzelecki dobrze o tym wiedział. A mimo tego stwarzał pozory, że wszystko jest już w porządku. A nie było...

Następna myśl zaskoczyła mnie samego.

"Strzelić sobie w łeb teraz czy stawić czoła problemom?"

inął tydzień nim się zdecydowałem. Musicie mi wybaczyć. Będę walczył o swój "stołek".

- Dzień dobry Panie Premierze. Będę potrzebował pańskiej pomocy. Korupcja sięgnęła tak wysoko, że niezbędne będzie wprowadzenie stanu wyjątkowego w państwie. Jedynymi osobami, którym możemy obecnie w pełni zaufać to Prezydent RP, Sztab Generalny, Pan i ja. Wiem, że w tej styuacji trzeba będzie złamać Konstytucję, ale nie widzę innego wyjścia - ponieważ w sprawę zamieszanych jest zbyt wielu Ministrów...

Powrot