|
  |   |   |
|
PościgAutor: Daniel "Beescoop" Jurak
zarno-biały samochód przemykał ciemnymi uliczkami Garden District. Piękna nazwa. Lecz nie dla tej dzielnicy. Już od dawna nikt nie widział tu zieleni, chyba ze na wszędobylskich grafitii. Pełno tu gnojków kombinujących jak zdobyć kasę na kolejne wszczepy, na lepszą broń. Kierujący pojazdem sierżant Hartman nie znosił ich. Dwa lata temu, jego syn poszedł z kolegami do kluby napić się czegoś po zajęciach. Pech chciał, że do tego samego klubu wpadły jakieś punki. Naćpane i pijane. Zaczęli się bawić ... w strzelanie do klientów. Nim ochroniarze zareagowali pół klubu było już usłane trupami. Od tamtej pory sierżant pała nieskrywana nienawiścią do takich jak tamci. Czterdziestoletni Gary Hartman służył od kilkunastu lat w policji. Znał już każdy zaułek w swoim rewirze. Wiedział, gdzie może być gorąco a gdzie lepiej się nawet nie pokazywać. Jedyna szansa na przetrwanie to dobry partner, na którym można polegać. Niestety Kris Dreinfreit odszedł na emeryturę. To on go nauczył wszystkiego co umiał. Parę razy uratował mu dupę z opresji. A teraz Gary musiał nie dość, że zatroszczyć się o swoją to jeszcze pilnować tego nowego. Siedział obok niego. Młody i nieopierzony, bezpośrednio po szkoleniu. Włosy idealnie uczesane. Mundur nienagannie wyprasowany, zapięty na ostatni guzik. Na jego mundurze lśniła blaszka z napisem Jerry Connell. Siedział prosto i obserwował bacznie mijane ulice. Pewnie myśli jak się najszybciej sobie postrzelać. - pomyślał. - Poczekaj do pierwszej strzelaniny, zobaczymy co jesteś wart. Jechali dalej w milczeniu, tylko w radiocomie słychać było rozkazy dla innych jednostek. Skręcili w Drugą. Zobaczyli jak na ich widok grupka punków z gangu boosterów wtopiła się w ciemności w jakieś uliczce. - Bierzemy ich? - zapytał podnieconym głosem Jerry - na pewno mają nielegalną broń. - Nie. - odparł lakonicznie Gary. - Dlaczego? Przecież możemy ich zgarnąć - nie dawał za wygraną żółtodziób. - Ilu ich widziałeś? - Trzech. - To możesz być pewien, że w pobliżu kręci się jeszcze minimum dziesięciu. Oni byli z gangu Wielkiego Orła. Nie chodzą mniejszymi grupami niż po dziesięciu. - A jeśli chcesz doczekać jutra - ciągnął dalej sierżant - to się pohamuj. Jerry się zamknął i dalej patrzył się w okno. Mijali jakiś obszarpańców grzebiących w śmieciach i szukających czegoś do zjedzenia. Neony rozświetlały witryny klubów i sklepów. Odbijając się w kałużach przy krawężnikach sprawiały wrażenie jakby jezdnia się świeciła. Ściany pomazane sprayem pokazywały granice gangów. Jechali powolnie, rozglądając się na boki. Dojeżdżając do krzyżówki, nagle usłyszeli pisk opon i z lewej strony wyskoczyła sportowa Toyota. Przecięła skrzyżowanie i zakręciła w ulicę na której znajdował się radiowóz. I pomknęła w stronę z której nadjechali. Gary podłączył przewód sterowania samochodu do gniazda interface'u za swym prawym uchem. Teraz potrzebował stopić się w jedność z samochodem, a mógł to zrobi tylko przez podpięcie. Zajęło mu to jakieś 5 sekund. Włączył syrenę i koguta. Niebiesko-czerwone światła omiotły pobliskie budynki. Hartman zakręcił samochodem prawie w miejscu. Ruszył z piskiem opon. Po czym nadał przez radiocom: - Tu radiowóz 315. Ścigam czerwoną Toyotę. Numery... SDD 32456 NC. Jedziemy Drugą, w stronę skrzyżowania z Lekoosa. Proszę o wsparcie. - Zrozumiałam. - z radiocomu padło potwierdzenie - Czerwona Toyota. SDD 32456 NC. Skrzyżowanie Lekoosa i Drugiej. - Spróbuj przestrzelić mu opony. - powiedział szybko do Jerrego. Tamten nie kazał sobie powtarzać dwa razy. Już się wychylał prze okno i mierzył ze swojego służbowego C.O.P Derringera. Strzelił w oponę. Nie trafił. Przymierzył. Padł strzał. - Mam go - zakrzyknął. - Gówno prawda. - powiedział Gary patrząc się na pompującą się oponę. - ten skurwiel ma samo pompujące się opony. - Cholera - zaklął Jerry. - To co kurwa siedzisz?! Wal po szybach! Może go trafisz. - krzyknął do niego prowadząc. Connell strzelał co rusz do uciekającego z różnym skutkiem. W międzyczasie sierżant przygotował swojego Sternmeyera. Naładował go śrutem. Cały czas prowadząc samochód, wychylił się i przymierzył. Nacisnął spust. Tylna szyba Toyoty rozsypała się w drobny mak. Strzelił ponownie. Tym razem lewa tylnie opona rozerwała się na strzępy. - Trafiony - krzyknął żótodziób. Zaczęły się sypać iskry z felgi. Ale uciekający nie dawał za wygraną. Dojechali do skrzyżowania. Z naprzeciwka nadjeżdżał na sygnale kolejny radiowóz. Samochód skręcił w lewo. I to był błąd. Gary nie namyślając się wystrzelił jeszcze raz. Tym razem szyba w drzwiach kierowcy rozsypała się. Zdążył jeszcze zauważyć ze prowadzący złapał się za twarz. Samochód zwolnił. Skręcił radiowozem jadąc za Toyotą. Spojrzał w lusterko. Za nim już jechała pomoc. - No dobra, zaraz zatańczysz - mruknął. - Trzymaj się! - dodał do Jerrego. Dodał gazu i odbił w lewo. Zaczął wyprzedzać. Przód radiowozu zrównał się z tylnimi kołami uciekającego. Raptownie skręcił w prawo. Toyota zrobiła obrót o sto osiemdziesiąt stopni i uderzając w jakiś stary wrak samochodu zaparkowany przy krawężniku wyskoczyła w powietrze i dachowała. Gary podjechał do rozbitego samochodu i zatrzymał radiowóz. Odpięli pasy i wyskoczyli z bronią w ręku. Drugi radiowóz też zahamował i wyskoczyło z niego dwóch policjantów. Wszyscy spojrzeli na kierowcę Toyoty. Ten właśnie gramolił się na ulicę. - Stać! - krzyknął Hartman. - Nie ruszaj się, punku! Ten nawet nie zwracał uwagi. Wstał. Dotknął swojej rozszarpanej przez śrut twarzy. Popatrzył mętnym wzrokiem wkoło. Gary już wiedział z kim ma do czynienia. Takie oczy widział już kilka razy, ale takimi przypadkami mają zajmować się psychoszwadrony. Przecież to oni mają zdejmować takich gnojków. A teraz musiał się on tym zająć. - Ale kurwa mam pieprzone szczęście - zaklął sam do siebie. - Połóż się na jezdni! - powiedział głośno. Punk tylko się roześmiał. I zza pleców wyjął dwa pistolety uzi. Z jednego pociągnął serią po radiowozie 315. Gary i Jerry zdążyli ledwo się za nim schować. - O fuck... on do nas strzela! - krzyknął Connell. - A co myślałeś, że nas na pieprzone ciastka zaprosi? - odkrzyknął Hartman. Policjanci z drugiego radiowozu otworzyli ogień do przeciwnika. To były zwykłe colty. - Takimi to oni mu mogą... - pomyślał. Wychylił się za samochodu i leżąc na ziemi strzelił ze śrutówki. Trafił w korpus. Tamten jednak niewiele sobie z tego robił. Większość wbiła się w kurtkę pancerną, a pewnie pod skóra też miał pancerz. Gary poprawił. Trafił w nogi. Gościa zdmuchnęło. Jerry otrząsnąwszy się po pierwszych strzałach punka odpowiadał ogniem. Strzelał po kolanach. Pierwsze dwa pociski nie trafiły. Ale po salwie Gary'ego, wpakował w kolana przeciwnika po dwa naboje. Nagle strzały z uzi ucichły. Jeden z policjantów z drugiego radiowozu próbował podejść do leżącego. Sierżant krzyknął: - Nie!!! Za późno. Uzi znów zaczęły grać swą śmiertelna pieśń. Trafiony policjant upadł na ziemię. - No poczekaj, żesz Ty... - mruknął pod nosem Hartman. Wyjął granat odłamkowy. Odbezpieczył. - Kryć się!!! - krzyknął przekrzykując ponowne serie z uzi. Rzucił granat tuz pod nogi punka. I znów szybko przycupnął za radiowozem. Wtem rozległ się wybuch i krzyk. A potem ta cisza... Wyjrzał z jednej strony samochodu a Jerry z drugiej. To co zobaczył nie zdziwiło go zbytnio. Już parę razy zdarzyło mu się widzieć coś takiego. W koło porozrzucane strzępy ludzkiego ciała i części cybernetycznych kończyn i wszczepów. Connell jednak nie wytrzymał widoku. Zaczął wymiotować. Usłyszeli zbliżające się syreny innych radiowozów. Gary Podbiegł do leżącego policjanta. Nie miał szans. Seria trafiła go w twarz. Zginał w jednej chwili. Przynajmniej się nie męczył. Później powrócił do Jerrego. - Pierwszy raz... - pokiwał głową - Odejdź tam i staraj się oddychać głęboko czystym powietrzem. Powiedział do radiocomu: - Tu radiowóz 315. Zatrzymaliśmy czerwoną Toyotę. To był kolejny cyberpsychol. Na szczęście uporaliśmy się z nim. Przyślijcie koronera. Mamy martwego policjanta z radiowozu...Ej, jaki macie numer - zapytał się policjanta z radiowozu - ... 210 ... mamy martwego policjanta z radiowozu 210 - dokończył. - Zrozumiałam - potwierdziła centrala. W między czasie nadjechały kolejne radiowozy. Z jednego wysiadł Truskawa. - Cześć Gary. - Cześć. - Widzę, że niezła imprezka była - powiedział patrząc na szczątki punka. - To już drugi dziś. - A kto pierwszego zdjął? - zainteresował się Hartman. - Dorwał go Cichy, ale zdążył wezwać psychoszwadron. - Coraz więcej ich. Kiedyś jak się trafił jeden na dwa tygodnie to było dużo. A teraz już nawet dwóch w ciągu jednej nocy. Co to się porobiło z tym światem... - Właśnie....a ciekawe co będzie dalej... |