Poprzednia strona Następna strona
     

Forum
 

Młostar

Autor: "Rzyjątko"

iespokojnym krokiem przemierzali korytarz Carcapo Inc. Pokrywki podskakiwały na garnku wypełnionym po brzegi kipiącymi emocjami. Gustaw nerwowo zacierał spocone dłonie. Pierwszy raz w życiu mieli okazję pracować dla kogoś tak potężnego. Taka szansa wybicia może się już nigdy nie powtórzyć. Trzeba okazać profesjonalnść, obojętność i wyrachowanie. Tak przynajmniej ustalili pięć minut temu.

Wreszcie stanęli przed drzwiami. Na wizytówce widniało: Joe Tysell. Nic więcej. Żadnego tytułu czy stanowiska. Ale było coś takiego w tym napisie, a może w wyglądzie całego wejścia, co kazało budzić respekt dla osoby, którą mieli za chwilę zobaczyć.

Kordian przymknął oczy, westchnął, przybrał minę twardziela i nacisnął klamkę. Pozornie pewnym krokiem wkroczył do pomieszczenia. Na tym młodym chłopaku spoczywał ciężar negocjacji. Ponadto musiał zdawać sobie sprawę, iż nie może liczyć na partnerów. Mimo jego szczegółowych instrukcji nie potrafili ukryć fascynacji bogactwem wnętrza budynku.

Za ciężkim, drewnianym biurkiem, na miękkim fotelu siedział niewysoki, otyły jegomość. Plastykowe okno zajmujące całą ścianę za jego plecami przepuszczało światło w taki sposób, że zdawał się być niewiarygodnie potężny. Nogi ugięły się pod trojgiem przyjaciół.

- Usiądźcie - zachęcił Joe wskazując ręką stojącą naprzeciwko niego kanapę. - Napijecie się czegoś?

Paraliżujący strach pozwolił niedoświadczonemu przywódcy jedynie pokręcić głową. Pozostali członkowie grupy rozglądali się po pięknie urządzonym pokoju. Tysell, widząc, że jeszcze przez chwilę nie wydobędzie ani słowa od przybyszów, uniósł swą szklankę i opróżnił jej zawartość.

- Przyszliśmy w związku z pracą - wydusił z siebie wreszcie Kordian.

- Taaak... - wzrok grubasa przykuwało coś pod sufitem. Sprawiał wrażenie, jakby próbował sobie przypomnieć słowa tamtego. - Wszelkie potrzebne informacje otrzymacie od strażnika, przy wyjściu.

- A co z forsą? - wyrwało się Werterowi.

Kordian otworzył szeroko oczy. Strach zarumienił mu policzki, otworzył usta i nie pozwolił wypowiedzieć ani słowa. Czekał, aż zostaną wyrzuceni na bruk. Był zły, ale nie mógł nic poradzić na nieokrzesanie partnera.

Tymczasem reakcja biznesmena była daleka od tego, czego spodziewał się młodzieniec, bowiem roześmiał się szczerze i powiedział:

- Byłbym zapomniał. Dostaniecie tam również zaliczkę. Trzy tysiące do podziału powinny wam na razie wystarczyć. Po wykonaniu zadania otrzymacie drugie tyle.

Gustaw zakrztusił się własną śliną. Nie mógł jeszcze uwierzyć, że zaraz otrzyma tak wielką sumę pieniędzy. Wszyscy trzej podnieśli się zgodnie i opuścili pokój.

* * *


dyseusz podbijał w górę monetę i obserwował jej lot. To był jedyny, dobry sposób na zabicie nudy w trakcie drogi do potencjalnego zleceniodawcy. Rozmowa Mikołaja i Robinsona powoli schodziła na coraz bardziej zawiłe problemy techniczne. Ostatnią rzeczą, którą udało mu się wyłapać z potoku czysto naukowej lawiny niezrozumiałych określeń to przedmiot dyskusji. Partnerzy nie potrafili jednoznacznie określić, który z najnowszych celowników do broni ręcznej jest najlepszy.

Praktyczne zdanie doświadczonego wojownika udusiło się w natłoku teoretycznych tez. Dawno się już z tym jednak pogodził. Skończy się to tak, jak zwykle. Dyskusja zajdzie do ślepego zaułka, a Odyseusz i tak będzie używał wysłużonego C-17.

Przekroczyli próg siedziby firmy, a tamci nadal teoretyzowali. Zajęci własną rozmową nie dostrzegli wychodzącej z pokoju trójki młodzieńców. Byli to typowi szpanerzy z tanią i lichą bronią zawieszoną tak, by była jak najlepiej widoczna.

- Czyjeż to nogi, mój drogi Odi? - wyrecytował Mikołaj.

Było to jedno z pytań, na które nie miał zwyczaju odpowiadać. Doświadczyński zdawał sobie z tego sprawę. Wcale jej nie oczekiwał. Odczuwał po prostu potrzebę zrymowania kilku słów.

Nie przerywając swojego wywodu Robinson nacisnął ciężką klamkę i wszedł do środka pomieszczenia. Mikołaj słuchał przyjaciela i kiwał od czasu do czasu głową. Podszedł do biurka i podniósł stojącą na blacie wizytówkę. Zaczekał, aż partner dokończy zdanie i spojrzał na trzymany w ręku przedmiot.

- O, mój panie, takie imię jest nie dobre na rymowanie. Odyseusz wyjął kawałek plastyku z dłoni eksrapera.

- Jakie zadanie i zapłata czeka na nas panie... Tysell?

Nienagannie ubrany, grubszy człowiek zachowywał spokój. Wyjął z biurka brązową kopertę i podał Odyseuszowi.

- W środku jest karta gotówkowa, na której znajdziecie dziesięć tysięcy na najpotrzebniejsze wydatki związane z akcją. Zadanie nie należy do najtrudniejszych. Po wykonaniu otrzymacie jeszcze po pięć tysięcy na osobę.

* * *


uż po wyjściu z budynku rozpoczęła się szarpanina o kopertę.

- To chyba ja zostałem wybrany dowódcą, nie? Dawać mi to! - rozkazał Kordian.

Partnerzy zgodzili się choć nie byli zadowoleni z takiego obrotu sprawy. Każdy z nich miał już zaplanowane na co wyda pieniądze, które dostali właśnie w formie zaliczki. Przekazanie całej sumy jednej osobie stwarzało ryzyko oszustwa. Aby uniknąć takiej ewentualności od razu podzielili się. W kopercie znajdowały się również instrukcje dotyczące zadania. Przejrzeli je pobieżnie i udali się na zakupy.

* * *


a blaszanym stoliku, za kotarą, w barze Gniew leżały rozłożone plany. Nie opróżnione jeszcze kufle przyciskały papiery, aby chłodne, przyjemne powietrze nie zabrało ich na ulice miasta. Na krześle siedział Robinson i spoglądał to na leżący obok telefon komórkowy, to w kierunku wejścia. Co jakiś czas pociągał łyk złocistego płynu. Nagle coś go olśniło. Wstał chwycił za pisak i zaczął kreślić coś na mapie. Zmarszczone brwi i pot na czole były typową oznaką podniecenia, wywołanego nagłym drgnieniem. Coś zaczynało się wykluwać. Wreszcie uśmiechnięty opadł na siedzenie. Był z siebie zadowolony. Ta koncepcja wymagała kilku poprawek w przygotowaniu, ale była dużo lepsza niż którakolwiek z poprzednich. Po chwili do środka wpadł Mikołaj.

- Zobacz kogo przyprowadziłem - powiedział z nieukrywaną dumą. Po chwili wszedł wysoki i bardzo chudy mężczyzna. Był lekko przygarbiony i potargany. Niedbale ubrany, ze staromodnymi okularami na nosie sprawiał wrażenie życiowej ofiary. - Potrzebowaliśmy speca od sieci i mamy. O, wybaczcie. To jest mój partner - Robinson Cruzoe, a to jeden z najlepszych netrunnerów w mieście - CV.

- Witaj. Nie wiem co ci powiedział Mikołaj, ale nastąpi niewielkie przetasowanie. Czy potrafiłbyś zmienić kod dostępu do wszystkich drzwi w kwadracie G6, abyśmy tylko my mogli się między nimi poruszać?

Informatyk pochylił się nad mapą i odszukał wzrokiem zadany obszar. Doświadczyński od razu domyślił się co to oznacza. Pytającym spojrzeniem obrzucił partnera. Mina Robinsona zdawała się mówić Zaufaj mi. Większej rekomendacji potrzeba nie było. CV nie zdążył już zauważyć porozumiewawczego gestu. Jego zdziwienie było zabójczo szczere.

- Przecież to jest część mieszkalna. Nie jest w ogóle wykorzystywana przez korporację. Poza tym nie ma tam żadnych okien lub drzwi. Jak zamierzacie się tam dostać?

- To już nasza działka. Kłopot z tym, że twoja rola nie ograniczy się chyba tylko do tego. Czekam jeszcze na telefon.

* * *


zień dobry. Czy mógłbym zobaczyć przepustki? - zapytał grzecznie strażnik przy wejściu.

Trzej przyjaciele okazali podrobione dowody trzęsącymi rękoma.

Kontroler spojrzał na nie niedbale w przerwie między dwoma ugryzieniami kanapki.

Po wejściu do korytarza Kordian wyjął ukradkiem plan budynku i sprawdził, którym z nich powinni się udać. Po kilku chwilach marszu stali przed drzwiami. Niestety były zamknięte.

- Tam powinny być schody na dół - stwierdził Gustaw.

- Nie ma kłopotu. Przewidziałem taką sytuację. Kupiłem sobie deszyfrator - ze spokojem powiedział Werter i wyjął nieduże urządzenie z torby, którą niósł. - Tylko jak to działa? Może wiecie? - Przez chwilę obracał przedmiot w ręku zastanawiając się nad zasadą jego działania.

Zdegustowany przywódca pokręcił smutno głową i zakrył dłonią twarz. Podczas, gdy jego partnerzy wyrywali sobie z rąk tajemniczy obiekt, przykręcał spokojnie tłumik do lufy pistoletu. Gdy skończył oddał dwa strzały w zamek. Drzwi stały otworem.

Szybko zbiegli na dół. Ale nie czekało ich tam nic dobrego. Ciasnym korytarzem przechadzał się powoli ubrany na niebiesko ochroniarz. W chwili, gdy go ujrzeli był odwrócony tyłem. Gdy usłyszał kroki obrócił się. Ich widok musiał go zdziwić, bowiem zmarszczył nagle brwi. - Jak panowie się tu dostali? - zapytał podejrzliwie. Jego ręka zaczęła przesuwać się w dół, w kierunku zapiętej kabury. - Czy mogę obejrzeć karty dostępu?

- To znaczy, my zabłądziliśmy - próbował uratować sytuację Werter. Ale nie uspokoił strażnika, który chwycił za radiotelefon i powiedział:

- Mam tu zabłąkanych gości. Sprowadźcie mi tu jakieś posiłki.

Trójka przyjaciół straciła cierpliwość. Gustaw od razu wymierzył cios w głowę. Uderzony wypuścił z ręki krótkofalówkę. Obrócił się do tyłu, zatoczył i upadł na ziemię. Próbował jeszcze chwycić pistolet, ale zanim to uczynił kula wystrzelona z pistoletu Wertera trafiła go w głowę. Widok roztrzaskanej czaszki nie zrobił na naszych herosach najmniejszego wrażenia. Co gorsza natychmiast wzięli się do ograbiania ciała z najcenniejszych przedmiotów. Bogatsi o parę groszy, pistolet i pałkę ruszyli w dalszą drogę.

* * *


o starego, wysokiego budynku użyteczności publicznej wyleciały trzy niewielkie, kuliste pociski i ciągnąc za sobą linki spadły za ogrodzenie sąsiedniej posiadłości. Po chwili trójka ubranych na czarno ludzi zjechała tamtędy na dół. Ciepły, letni wieczór sprzyjał takiemu sposobowi dostania się na miejsce. Kilka chwil później sznurki już nie istniały. Podpalone przez włamywaczy wyparowały do atmosfery.

Rozdzielili się. Dwoje z nich zaczęło obchodzić budynek: jeden z lewej, drugi z prawej strony. Trzeci z zamaskowanych intruzów zdjął maskę z twarzy i zbliżając się powoli do gmachu sprawdził sprawność swojej broni. Na krótką chwilę czerwone światełko lasera mignęło na ścianie oznajmiając gotowość celownika do użycia. Umieścił więc pistolet w kaburze po czym zaczął się przebierać. Gdy przyjaciele wrócili miał na sobie czerwono-zieloną koszulę i granatowe spodnie. Jego partnerzy zrzucili kurtki, włożyli stroje do torby i umieścili tuż przy ścianie budynku. W cywilnych koszulach zabrali się do zakładania ładunków wybuchowych. Krótka, kontrolowana eksplozja otworzyła drogę do środka.

- Myślałem, że huk będzie dużo większy - powiedział ze zdziwieniem Odyseusz.

- W tym miejscu była zamurowana framuga drzwi. Późno się o tym zorientowałem, stąd zmiana planów - wytłumaczył ściszonym głosem Robinson. - Czy CV dał ci już na wyświetlacz widoki z kamer wewnątrz budynku?

- Tak, a do centrów dowodzenia wysyła powtarzający się film. Przed nami droga wolna.

Ostatni do środka wszedł Mikołaj. Uzbroił detonatory i włożył je chwilowo do kieszeni. Nieduży pokój był skromnie umeblowany. W tej chwili nie było w nim lokatora. Łóżko było nie pościelone, a na biurku niepodzielnie panował bałagan. Nie mieszczące się na nim papierzyska wręcz wylały się na podłogę.

- Bałagan tu straszny panuje. Bądź co bądź akcję zacząć proponuję - na twarzy Doświadczyńskiego zagościł szeroki uśmiech. Nie czekając na jakąkolwiek reakcję partnerów wcisnął przyciski na dwóch plastykowych pudełeczkach.

Zgasło światło. Odyseusz nacisnął klamkę i wyszedł na zewnątrz. Za nim udali się jego partnerzy.

Po korytarzu chodzili ludzie. Ponieważ większość nie miała latarek panował zupełny chaos i dezorganizacja. Wśród szumów, kłótni i narzekań przeszli pewnym krokiem do schodów. Zanim zaczęli schodzić na dół wystukali kod przy drzwiach, które od razu ustąpiły. Gdy byli już poziom pod ziemią przystanęli na chwilę.

- Wiecie co widzę? - spytał Odyseusz po czym kontynuował - Trzech gówniarzy, którzy byli u Tysella (czy jak mu tam), dało się okrążyć przez strażników. Jeden jest poważnie ranny. Za to ochroniarzy dziesiątkami kładą trupem. Widać, że nie zamierzają się poddać. Cały czas coś wymyślają. Nie brak im pomysłów. Nie stoją w miejscu, przemieszcają się co chwila, zaskakują przeciwnika niekonwencjonalnymi posunięciami. Jeden z mundurowych rzucił granat. Kamera się zepsuła. Urwało przekaz.

Szaro-czarne zygzaki na ekranie były ostatnią rzeczą, jaką zobaczył. Skupiony na widoku z innych pomieszczeń budynku nie dostrzegł uzbrojonego w karabin automatyczny policjanta z oddziałów prewencji.

* * *


ześcioro intruzów zginęło w trakcie prób wtargnięcia do siedziby Tsunami Corp. Jedna z grupek nie miała żadnego planu. Improwizacja i pełna prowizorka od samego początku do końca musiała w efekcie doprowadzić do klęski. Drudzy nie popełnili tego błędu. Zgubiła ich rutyna i zbyt duża pewność siebie.



Powrot