Poprzednia strona Następna strona
     

Forum
 

Krwawa niedziela

Autor: Mike "Vendeta" Tarnowski

Godzina 01:24, 23 października 2020 roku
[ Warszawa, Sala przyjęć korporacji Trauma Team ]


urek zamknął powieki. Nienawidził szpitali oraz wszystkiego co z nimi związane. Nie lubił również widoku krwi i hałasu. Dzisiejszego wieczoru, podobnie jak każdego innego, Ulica dbała by miał jedno i drugie naraz...

- Zwolnić miejsce w trójce!

- Komora zajęta, dawajcie go do dwójki!

- Potrzebujemy co najmniej czterech jednostek krwi grupy A Rh+! Ma ciężką ranę brzucha!

- Do cholery, Romek nie trzymaj ręką tej tętnicy pachwinowej tylko złap szczypcami...

- Się robi...

- Nie tak!!! Kurrrrrrwa mać...

- Pete pokaż mu...

- Może ktoś mi pomoże zdjąć ten pancerz!?

Jurek zerknął na zebrany z ulicy sześć minut temu odwłok człowieka, nad którym wrzeszczały osoby w wielobarwnych kitlach od stóp do głów zachlapanych szkarłatną posoką. Dobrze, że to nie on musiał go dowozić na salę opracyjną. Wezwanie otrzymał zespół Trauma o numerze A016. Z pozoru niewinne, ot złamanie karty ubezpieczeniowej przez rannego w okolicach Targówka. Czas reakcji 4 minuty. O minutę dłużej niż średnia w korporacji medycznej tej klasy. Niestety mieli pecha. Gdy strażnik uznał, że teren jest czysty lekarze w twardych pancerzach MedicGear, zgodnie z procedurą przystąpili do udzielania pierwszej pomocy rannemu. Nie trwało to dłużej niż kilka sekund, bo "targówkowi dresiarze" przypomnieli sobie, że nie wzięli rannemu portfela. Zatem odwrócili lufy swoich DaiLungów i spruli pojazd wektorowy oraz jego załogę. Teoretycznie ani jednemu ani drugiemu nic stać się nie powinno. Jednak któryś z nich użył LAW`a (lekkiej wyrzutni przeciwpancernej) przeciwko medykowi...

Brunatna, bezkofeinowa kawa przypadkowo potrącona przez przebiegającego obok żołnierza wylała się na kevlarowe spodnie Jurka.

- Żesz kurwa, jak leziesz!?

Tamten zupełnie nie zwrócił na niego uwagi, tylko podbiegł do stołu operacyjnego z kubełkowym zestawem "Mega Happy Meal" sieci "fastfood`ów" McDonalds`a. Chciał coś wtrącić, powiedzieć i wytłumaczyć, ale lekarze nie pozwolili mu dość do głosu zajęci zdejmowaniem syntetycznej skóry (pełniącej rolę bandaża) i zakładaniem ucisków, odsysaniem krwi...

Nagle chirurg zamarł. Podobnie jak reszta jego ratunkowego zespołu.

- Kurwa, on ma prawie pustą jamę brzuszną... Gdzie są jego narządy!?

Pytanie wyraźnie retoryczne, nieoczekiwanie doczekało się odpowiedzi.

- Bo ja chciałem powiedzieć, że zebraliśmy wszystko to, co się z niego wypadło... Tutaj... Do wiaderka...

Ekipa medyczna z nieukrywanym zdumieniem spojrzała na strażnika, który z wielkim przejęciem otworzył wieczko i pokazał, że jest po wierzch wypełnione ekskrementami, moczem, krwią i trzewiami rannego.

- Tylko pojemnik musicie mi oddać z powrotem... Obiecałem kierownikowi sprzedaży, że mu jeszcze tego wieczora odwiozę.

Tylko ciągły elektroniczny pisk niepokoił ciszę, która zapadła w izbie przyjęć. Chirurg zdjął gumowe rękawiczki i rzucił na podłogę. Po czym sięgnął do wyłącznika zasilania elektrokardiogramu.

ego wieczora wezwań było jeszcze parę, choć szczęśliwie załoga A011 - kierowana jedynie do najbardziej beznadziejnych przypadków - zbijała "bąki" grając w sieciową ruletkę na wirtualnym portalu wanttobet.com. Nazwa "beznadziejne" określała nie tylko stan fizyczny ubezpieczonych w chwili interwencji pacjentów ale przede wszystkim trudność ich wyciągnięcia ze strefy zagrożenia. Gdyby nie ubezpieczenia medyczne, zwłoki wydzierałyby sobie miejskie szczury i "ludzkie sępy". Oni tylko czekali na dorwanie się do umarlaka, usunięcia co lepiej zachowanych narządów i zniknięcia w mrokach nocy, bądź - jak kto woli - smogu, od kilku lat goszczącego w mieście.

Jurek jako dowódca-strażnik zapewniał wraz z pilotem oraz innym szeregowym żołnierzem bezpieczeństwo ratownikom. Decydując o interwencji w jednym ręku trzymał życie pacjenta, w drugim swoje i załogi. To co odróżniało ich od innych załóg to wyszkolenie, które odbyli w jednym z krajów Afryki Równikowej. Przeżycie miesiąca w tym trzecim, anarchicznym świecie było "wystarczającym" dowodem, że są "wystarczająco" dobrzy. Po dwóch latach praktyki i dwóch nominacjach do głównej nagrody na najlepszą załogę ambulansu w Trauma Team czuł, że ma wszystkiego serdecznie dosyć. Gdyby mógł pewno uciekłby z tego szaleństwa, które co dzień uświadamia człowiekowi jak kruchą jest materią. Mówią, że po dziesiątym, czy jedenastym razie wstręt, obrzydzenie przechodzi i patrząc na ciało w komorze kriogenicznej widzi się nie ludzkie szczątki ale wieprzowinę zapakowaną w hermetyczne opakowanie z nadrukiem - "przeterminowane". To czy trafi na stół (operacyjny) czy też będzie się pasało w krainie Wiecznych Łowów, pełnej "jeleni", którzy dali się zaskoczyć w ciemnym zaułku, w załodze A011 zależało od jednego ratownika.

- Hej... A ty znowu dumasz?

Spojrzał na Roberta.

- Jasne, że nie. Słuchałem radosnych uniesień naszego pilota. Ile już wygrał?

Szef ratowników uśmiechnął się szeroko.

- Nieco ponad 600 eurobaksów i suma szybko rośnie.

- Będziesz musiał przerwać tę szczęśliwą grę. Musimy iść na dach - spojrzał na zegar w holu - zaraz przyjdzie kolejna zmiana. Dobrze by było, żeby nas znaleźli na stanowiskach.

- Eeeee... Został niecały kwadrans... Chyba i tak nie będzie dla nas ro...

Ryk ze strony recepcji obudziłby wszystkich zmarłych w promieniu kilometra znajdujących się od dwóch do dziesięciu stóp pod ziemią :

- A011!!! PRAGA PÓŁNOC, GROCHOWSKA, RÓG ULICY PODLAS...

Nim telefonista skończył drzwi windy zamknęły się za drużyną A011. Osiem sekund zajął wjazd na dach, sześć sekund dobiegnięcie do aerodyny AV-4 uruchamiającej w trybie awaryjnym wszystkie systemy, około dziesięciu zajęcie miejsca w fotelach i przypięcie się pasami. Potem było tylko przyspieszenie w okolicach 0,7 ciążenia ziemskiego.

Strach, podniecenie i wątpliwości zaczęły kotłować się w myślach. Wszystko nie bez wpływu na biochemiczne przemiany w organizmie. Rozszerzone naczynia, zwiększone tętno, wyższe ciśnienie krwi i adrenalina...

- Robert mamy więcej danych... - padło od strony pilota.

- Już je mam. Pacjent ma 26 lat. Zcyborgizowany... Jego komputer biomedyczny wysłał sygnał alarmowy ze wszczepu. Ostatnie przesłane dane medyczne są parszywe - mamy do czynienia ze stygnącym trupem. Panowie, czas zarobić na sojowe kotleciki...

Jurek pracował z wieloma ratownikami, ale Robert był dwa razy lepszy od każdego z nich. Ten dwudziestoośmiolatek całkiem niedawno napisał podręcznik dla kolegów z innych ambulansów o tym jak najszybciej można ocenić stan pacjenta. Kiedy innym potrzebne było na to około dziesięciu sekund, Robertowi wystarczał "rzut oka".

Jurek zerknął na zewnątrz. Normalnie nad Warszawą można było latać na minimum 50 metrów nad ziemią nie przekraczając trzystu kilometrów na godzinę, wyjątek stanowiły pojazdy uprzywilejowane łamiące wszelkie możliwe przepisy prawa ruchu powietrznego. Pilot aerodyny musiał mieć oczy wszędzie, uważając na wszelkie budynki, wieże, anteny, lądujące AV-ki i inne ambulanse bądź radiowozy policji. Nocą miasto z mnóstwem ulicznych świateł, holreklamreklam i bilbordów rozświetlało niebo czerwonobrunatnym blaskiem powodując, że widoczność była porównywalna z tą podczas zmierzchu. Ta drobna chwila refleksji...

- A N T E N A !!!!!!

Bezwładność wcisnęła pasażerów aerodyny w fotel. Pilotowi nie udało się w pełni wyciągnąć maszyny. Stalowy maszt pękł jak zapałka, zrywając usztywniające naciągi i zwalając się na podwórko. Na szczęście pozbawione ludzi, za to doszczętnie rozbijając zaniedbaną i dawno nieużywaną huśtawkę.

- I dobrze wam tak kutasy! - ryknął za siebie pilot.

Zapadła cisza.

- Mówisz o dzieciakach, które teraz nie mają huśtawki?

Pilot spojrzał ze zdziwieniem na Jurka.

- Nie. O tych debilach, którzy zapomnieli wymienić żarówkę na szczycie anteny...

Jurek uśmiechnął się.

- A już myślałem, że wrócimy tam i spuścimy bachorom manto...

Robert z tyłu zaczął się brechtać. Chwilę później zaczął mu wtórować pielęgniarz i żołnierz...

Pilot zacisnął zęby.

- Mało nie zgineliśmy...

Nie było to do końca zgodne z prawdą. Jurek poprawił pasy. Każdy element kadłuba AV-4 chroniony jest odpowiednikiem dwóch centymetrów stali. Odpowiada to klasie lekkich pojazdów opancerzonych. Przeciwpancerne pociski karabinowe a nawet zwykłe pociski wielkokalibrowych karabinów maszynowych miałyby duże problemy z zatrzymaniem pędzącej na złamanie karku maszyny. Uszkodzenie wchodziło w rachubę ale nie zestrzelenie. A gdyby nawet to systemy kontroli zderzeń uruchamiające pirotechniczne napinanie czteropunktowych pasów, sekwencyjne użycie poduszek powietrznych, kontrolowana strefa zgniotu i chwilowe zwiększenie ciśnienia wewnątrz pojazdu gwarantowało, przeżycie przy zderzeniach z twardymi przeszkodami przy prędkościach dochodzących do nieco ponad 100km/h, a byli tacy, którzy przeżywali wypadki z manetką gazu ustawioną do oporu. Paradoksalnie w AV-4 i paru innych modelach aerodyn zrezygnowano z katapult, które w 99.9% przypadkach ratowały załogi. Jednak po co komu katapulta, gdy zwykle lata się poniżej 50 metrów nad ziemią, lawirując pomiędzy latarniami z samobójczymi prędkościami?

- Widzę tłum na ulicy jednak nie widzę rannego. Samochody stoją na światłach. Wygląda nienajgorzej. Nie strzelają.

Jurek korzystając ze wzmocnienia optycznego obserwował nieco uważniej niż pilot, skupiając się nie tyle na gapiach, co na okolicy szukając snajperów, podejrzanych grup ludzi, furgonetek z przyciemnianymi szybami, czyli wszystkich niespodzianek, na które natknął się podczas dwuletniej warszawskiej praktyki. Gdy uznał, że nic nie budzi jego podejrzeń, głęboko westchnął i powiedział do pilota.

- Lądujemy. Zgodnie z procedurą. Jak wysiądę z ratownikami, startujesz i osłaniacie nas z powietrza. Gdyby łączność została przerwana, odpalona zielona flara - masz lądować, czerwona - masz zmykać lub nas ratować. Według twojej oceny...

Gdy AV-ka zawisła pół metra nad ziemią ze środka wysypało się czterech ludzi. Miejsce w tylnych drzwiach zajął szeregowy żołnierz zajmując gniazdo rkm`u. Chwilę później AV-ka wzniosła się nad ulicę. Jurek poprawił smartgogle i ruszył biegiem w stronę tłumu. Medycy trzymali się tuż za nim.

- Gdzie ranny!? - krzyknął do gapiów.

Parę osób pokazało bramę. Zmienił tryb pracy ze światła widzialnego na termowizję i podchodząc przy ścianie, zbliżył się do bramy. Przy rogu się zatrzymał, za winkiel wsadzając automat Heckler und Koch`a. Obraz z kamery pod lufą wyświetlił się na goglach ukazując zaniedbane podwórko i mężczyznę pochylającego się nad leżącym na ziemi człowiekiem. Był uzbrojony. Jurek wyskoczył krzycząc :

- Mam cię na muszce! Odejdź od ciała!

Tamten spojrzał na intruzów z szerokim uśmiechem.

Robert gdy zobaczył zmaltretowane ciało człowieka, krzyknął :

- Człowieku... Coś ty zrobił?

- Już myślałem, że po niego nie przyjdziecie. Już raz skurwiela dorwałem, jednak dzięki wam, nim minęły dwa miesiące, znów biegał po ulicy i prowadzał się z moją córką. Dzisiaj zadbałem o to by nie dało się go uratować.

Czerwoną od krwi siekierę podniósł do góry i rozłupał resztkę trzymającej się skórze czaszki.

Chwilę potem, precyzyjnie wymierzony pocisk z broni Jurka dosięgnął go tuż za uchem.

Warszawa, 19 czerwca 2002r.



Powrot