Janice
20 czerwca, 2020. Trójmiasto. Godzina 0.23
łoda kobieta stoi na gdyńskim Bulwarze Miejskim i patrzy w leniwie falujące w tę upalną noc wody Zatoki. Oparta o poręcz, wydaje się nieobecna, jakby tylko jej gibkie ciało należało do tej rzeczywistości...
3 dni wcześniej.
ociąg przemknął z hukiem nad ulicą otuloną mrokiem, z rzadka pociętym białymi ostrzami halogenów.
Mimo wrzasku, jaki z siebie wydawał i krótkiego czasu, jaki posiadał potencjalny obserwator, wielu z tych którzy popatrzyli w górę dostrzegło, że w tym pociągu coś było nie tak. Wnętrze ostatniego wagonu rozświetlał nie mdły pomrok świetlówek, ale ostry, żółto - biały stroboskop, pojawiający się w wypełniającym sekcję dymie raz pośrodku foteli, to znowu na wysokości obu najbliższych drzwi.
minut wcześniej, na stacji kolejki miejskiej Gdańsk Główny, Janice Mokaba weszła do wagonu kolejki, zajmując jak zwykle miejsce pomiędzy dwoma drzwiami wejściowymi. Naprzeciw niej, obserwując widok za jej czarnymi, obnażonymi plecami, usiadł van Verden. Człowiek, z którym była przez ostatnie dwa lata. Jedyny człowiek, który był świadkiem jej przemiany. Wysoki, potężnie zbudowany Holender, jej paszport do wolności. Spec od komputerów i broni. Idealny pomocnik. A może i coś, czego nie dopuszczała do pokładów świadomości? W końcu tylko on jak dotąd rozumiał ją naprawdę. Tylko on dowiedział się - dla niej, choć mu nie kazała - o projekcie Kameleon, on w końcu załatwił jej broń i nową tożsamość po rozwałce burmistrza. A teraz wyjeżdżała z Trójmiasta, i miała cichą, nieświadomą nadzieję, że van Verden wyjedzie również. Popatrzyła na niego długo i uważnie, nie zdradzając nawet cienia swych prawdziwych myśli. A jednak, mimo to - spojrzał na nią i uśmiechnął się. Stroboskop miasta tańczył refleksami na jego okularach.
- Wszystko będzie dobrze, SIS - powiedział cicho, nachylając się do niej, redukując dzielący ich dystans do kilku centymetrów - Jak ktoś ma ksywkę Satan In Service, to kto mu podskoczy??? Oczywiście, że z Tobą wyjadę. - Nie mogła mu już odpowiedzieć, bo skutecznie jej to uniemożliwił. Smakował mandarynką.
Miasto przesuwało się za opalizowaną szybą...
"Czy on naprawdę umiał czytać moje myśli... ?"
Chwila zamyślenia wystarczyła, żeby Janice nie zwróciła wystarczającej uwagi na stojącą na peronie grupę ludzi. Z sykiem otworzyły się drzwi, grupa weszła z dwóch krańców pociągu. Trzy osoby z jednej, trzy z drugiej.
"Jak mogłam ich nie zauważyć???"
Jedna grupa podeszła trochę za szybko. W czasie, gdy Ci z tyłu przepychali się powoli przez tłum małolatów z lokalnej szkoły, grupa idąca od frontu weszła już w pole widzenia Janice.
- Kłopoty powiedziała, i wzrokiem wskazała za plecy van Verdena. - Spadamy stąd .
Trzech mężczyzn szło powoli w jej kierunku, ale jeszcze nie zauważyli swojego celu - i w tym widziała swoją szansę. Wstała powoli, i odwrócona plecami do widocznej grupy ruszyła do wyjścia. Van Verden był tuż za nią, co jakiś czas oglądając się dyskretnie za siebie. Murzynka dotarła do połowy segmentu, gdy przy wyjściu na upragnioną wolność stanęła druga grupa.
- Stój, policja!!! - ryknął ich dowódca, wyszarpując pistolet z kabury. Dwóch pozostałych wyszarpnęło zza pazuch pistolety maszynowe Minami. Trzy czarne otwory spojrzały śmiertelnie poważnie na Janice.
- Pani Mokaba??? - rozległo się z tyłu. Powoli, spokojnie, nieduża czarna kobieta obróciła głowę tak, że obie grupy widziały teraz jej ostry, prawie latynoski profil...
- Pozwoli pani z nami.- powiedział niewysoki, łysawy mężczyzna z małym pistoletem.
Tamci dwaj z jego eskorty też mają Minami... Dziwna broń, za droga jak na policję pomyślała Mokaba. Jej ręka powoli, spokojnie przesunęła się pod kurtkę, i spoczęła na rękojeści czeskiego pistoletu maszynowego. CZ09 9mm Auto - czasem znane też jako Vibora . Dobry, sprawdzony sprzęt...
- Dlaczego? - zapytała Janice. - Przecież mam bilet, niech pan zobaczy...
Van Verden zanurkował na dół, na ziemię. W zamkniętej przestrzeni wagonu grzmot serii był ogłuszający. Zapach spalonego prochu, odgłos lądujących na ziemi łusek natychmiast wypełniły całe pomieszczenie.
Trafiła dwóch z grupy na końcu wagonika. Oficer padł na ziemię, oddał kilka strzałów i zaczął strzelać gdzieś w bok. Van Verden wyciągnął dwa pistolety, i zaczął osłaniać tyły. Krzyk pasażerów był niemal tak ogłuszający jak wystrzały. Jakaś kobieta odrzuciła głowę do tyłu, chlapiąc mózgiem na ściankę przedziału. Starszy mężczyzna wydał z siebie nieokreślony dźwięk i padł, gdy kula rozerwała mu gardło.
Janice dopadła do ostatnich drzwi, zabijając oficera. Spojrzała na ściankę i zrozumiała, co tak naprawdę ten skurwysyn zrobił. Przesunął i odstrzelił dźwignię blokady drzwi. Teraz można to było naprawić tylko w warsztacie...
Van Verden rzucił się za lichą osłonkę, jaką dawała ścianka z imitacji drewna oddzielająca drzwi od reszty korytarza.
- Drzwi zablokowane! - krzyknęła Janice. - Jak stoisz z amunicją? - W odpowiedzi van Verden pokazał jej pusty M4 i rzucił go na podłogę. potem wyjął z kieszeni ostatni magazynek do HKF i wsunął go w rękojeść z ponurą desperacją. Kilkanaście pocisków wyrwało w ściance śmiertelny deseń.
- To ostatni. Jak ty? -zapytał, przekrzykując rykoszety.
- Tak samo. Jakieś pomysły? -rzuciła nerwowo.
Van Verden nic nie mówił. Wpatrując się w odstrzeloną blokadę, dostrzegł na ściance coś innego... Czerwoną dźwignię hamulce bezpieczeństwa.
- Dasz radę wykosić ich, jeśli dam ci osłonę? - zapytał.
- Nie dobiegnę. Jestem szybka, ale nie aż tak. A oni są chyba też podkręcani, i strzelają w nogi... - odparła jego towarzyszka.
- Nie dobiegniesz. Dolecisz. Tylko weź rozbieg... - uśmiechnął się Holender, wskazując wzrokiem na hamulec.
Janice zrozumiała. Kiwnęła głową, zajęła pozycję i ruszyła. Za nią van Verden, trzymając dźwignię hamulce, strzelał w ciemny prostokąt drugich drzwi.
W sekundę rozpędziła się, i wtedy jej partner pociągnął za dźwignię. Pociąg, jak się przez moment wydawało, stanął w miejscu. Wszyscy ci, którzy jeszcze żyli, polecieli do przodu gnani siłą bezwładności. Kątem oka Janice dostrzegła, że jeden z policjantów traci równowagę. A potem odbiła się od ziemi i pofrunęła przez cały korytarz.
Tamci słyszeli ją, jak nadbiegała. Byli z całą pewnością dopalani, bo nawet gdy szarpnięty potworną siłą pociąg odrzucił ich z zajmowanej pozycji, zareagowali poprawnie. Wychylili się tuż przy ziemi, chcąc strzelać biegnącej kobiecie w nogi. Ale nigdy nie zobaczyli nóg...
Niczym potworny, złowrogi nietoperz Janice zawisła w nieprawdopodobnie krótkim ułamku sekundy nad wykrzywioną w grymasie zdziwienia twarzą. Przelatując nad nią oddała w jej stronę dwa strzały, trafiając w oczy. Napastnik bezgłośnie opadł na ziemię. Przy akompaniamencie wywiercającego wnętrzności szlifu kół, niewielka sylwetka obróciła się w powietrzu do góry nogami, i w tej kłócącej się z prawami fizyki pozycji otworzyła ogień do pozostałych mężczyzn.
Drugi funkcjonariusz z pistoletem maszynowym krzyknął, gdy kule rozerwały mu klatkę piersiową. Osuwał się na ziemię tak długo, że zasłonił drugiego - uzbrojonego w pistolet oficera. Nagle Janice zrozumiała, że leci za długo, że siła, którą wyzwolił van Verden jednym pociągnięciem rączki hamulca jest za duża. Upadła na ziemię, tocząc się dla wytracenia prędkości korytarzykiem pomiędzy krzesełkami. Cztery pociski zrykoszetowały tuż za nią, roztrzaskując czerwony plastik. Chwyciła za kant krzesełka i wykorzystując nadany jej pęd momentalnie zniknęła z pola widzenia strzelca. Twarz jakiejś małej, może dziesięcioletniej dziewczynki wyrosła tuż przed nią i powiedziała : - Boję się .
- Ja też. - odparła Murzynka i sprawdziła stan magazynka. Kątem oka spostrzegła, że osoba trzymająca dziewczynkę w ramionach nie ma połowy głowy. Obojętnie odwróciła się, i zaczęła szukać celu w perspektywie korytarza.
Jedyny pozostały przy życiu oficer biegł w jej kierunku, strzelając z dwóch Minami zabranych swoim martwym kolegom. Był szybszy niż oceniła to jego przeciwniczka - zanim schowała się za tę mizerną osłonę, jaką dawało oparcie krzesełka, kule trafiły ją w głowę i w ramię, podrywając do góry i do tyłu. Janice umarła w blasku grzmotu w uszach.
Ocknęła się i zrozumiała natychmiast, że kule otarły się tylko o jej czaszkę. Ramię było zupełnie bezużyteczne, chyba wymagało dłuższej kuracji. Pociąg jechał, a przynajmniej tak wyglądało po przesuwających się refleksach zza stłuczonych okien. Ludzie wyli, płakali. Ktoś się śmiał.
Środkiem korytarzyka, jaki tworzyła przerwa między krzesełkami, szedł ku niej oficer. Z tej podłogowej perspektywy wydawał się być jakimś pieprzonym Aniołem Śmierci. W jego łysinie przesuwały się refleksy światła miasta. W ręku trzymał Minami, pod butami chrzęściło rozbite szkło. Roztrącane buciorami dzwoneczki wypalonych łusek zdawały się wybijać ostatnią godzinę leżącej w małej kałuży krwi kobiety. Van Verden nie strzelał.
- Pani Mokaba - powiedział mężczyzna, stojąc nad nią i mierząc z pistoletu maszynowego w jej czoło. Miał spokojny głos, choć powinien być roztrzęsiony. - Jest pani aresztowana pod zarzutem zamordowania burmistrza tego miasta. A także dokonania czterech innych zabójstw w ciągu ostatnich pięćdziesięciu godzin. Ale przynajmniej... - zawahał się, na jego ustach pojawił się zły uśmiech - ...ale przynajmniej ma pani bilet. Proszę się nie martwić. - Zaśmiał się, zadowolony z dowcipu. Pociąg zaczynał zwalniać.
- Twoja stacja, suko. Wy... - Zaczął i ochlapał podłogę fragmentami swojej głowy. Kiedy osunął się powoli na kolana, dostrzegła biegnącego w jej stronę partnera. Ryk wściekłości, jaki z siebie wydawał, uciszył wszystkich w przedziale.
To, co wydarzyło się potem, analizowała wielokrotnie. W myślach stawała się tym, który tak precyzyjnie wyjął van Verdena. Oczyma wyobraźni widziała, jak wodzi podświetloną siatką celownika po całym składzie, jak w dymie i kurzu spostrzega mężczyznę biegnącego z wyciągniętą bronią... Oznaczający punkt najeżdża na niego, ofiara nieświadoma niczego strzela z wyciągniętej ręki. Bezimienna ręka zaciska się na rękojeści, palec wskazujący ciągnie spust...
Niezły snajper... musiał być podkręcany.
Van Verdenowi odpadła ręka. W gejzerze gorącej krwi, przy akompaniamencie brzęku szkła i nieziemskiego gwizdu przelatującego, wielkokalibrowego pocisku fragment mężczyzny spadł na podłogę, zaznaczając swoją odrębność metalicznym stukiem broni. Janice zamarła i patrzyła, jak jej partner zawył, trzymając się za kikut, z którego znacząco, bezwstydnie wyglądał teraz fragment strzaskanego stawu łokciowego. Nadal biegnąc, Holender potknął się o własną rękę i upadł dokładnie w chwili, gdy następny pocisk przestrzelił w poprzek cały wagon na wylot na wysokości, na której jeszcze przed chwilą znajdowała się jego głowa. Odgłos padających 100 kg ciała przywrócił kobietę do rzeczywistości. Odwróciła się i dotarła na czworakach do drzwi. Ściskając w ręku podniesioną z ziemi Viborę , otworzyła drzwi i stanęła w progu, patrząc w pędzącą czerń pod nią. Czerń rozświetlaną coraz bliższymi rozbłyskami policyjnych kogutów na najbliższej stacji.
Van Verden nie powiedział ani słowa, choć słyszała jak oddycha niczym ranny parowóz. Jej ramię przestało krwawić. Na krótką chwilę przyszło jej na myśl, że mogłaby go stamtąd zabrać. A potem skoczyła, uderzając o betonowe podkłady przeciwległego toru, i zostawiając cały problem za sobą...
obieta stojąca na betonowym pasie bulwaru przeciąga się i wydaje z siebie ciche westchnienie. Sprawia wrażenie przywróconej do życia, obudzonej. Nikt już nie jest w stanie powiedzieć, o czym teraz myśli.
an Verden, trzymając się za zmasakrowaną kończynę, słuchał jak pociąg zwalnia coraz bardziej, zatrzymując się w końcu na peronie stacji Gdańsk Wrzeszcz. Wiedział już, że teraz wpadnie Grupa C, ci od cyborgów. A oni nawet nie krzyczą Stój! ...
Kiedy drzwi syknęły, samoczynnie się otwierając, Mattias van Verden zamknął oczy.
Gdynia, 27 listopada 1999
|