|
  |   |   |
|
Druga generacjaAutor: Mateusz "Matys" Bonecki
ielokolorowe flagi trzepotały na dachu uniwersytetu. Wyglądały obrzydliwie, jak motyle na tle świeżo wylanego asfaltu. Kolor kontrastuje z ponurą czernią dachów. Główny budynek uniwersytetu nie był aż tak zniszczony. Lekko obrośnięte mchem ściany nie wydawały się być zwiastunem końca tej instytucji. Sznur samochodów zbliżał się do gmachu. Powoli i majestatycznie jak rządny krwi drapieżca, który pragnie dobić ofiarę. Pierwszy pojazd dotarł do schodów. Otworzyły się drzwi, czarny płaszcz uderzył o powierzchnię nierównej ulicy. Facet w czerni wysiadł i rozejrzał się uważnie. Brak zagrożeń - pracował mózg - kontynuować. Zasłonił swym ogromnym ciałem wysiadającego faceta w białym fartuchu, z teczką jaką zwykli nosić zadziobani w swych książkowych królestwach doktorkowie. Dr Harris, amerykańska sława neuroinformatyki. Biało-czarny duet ruszył po schodach. Dotarli do drzwi. Czarny otworzył je i doktor wszedł do środka. Kolejne samochody zbliżały się do wykonania podobnej procedury. Następny, następny. Harris i jego goryl jechali w tym czasie windą. Pierwsze, drugie, trzecie. Trzy poziomy pod powierzchnią ziemi. Dzwonek. Psychodeliczny syk oznajmił ludziom z windy, że już pora wysiadać. Drzwi rozsunęły się i obydwoje wyszli do obszernego korytarza. Facet w garniturze pokazał ręką kierunek jakim powinni podążać. Ruszył, najpierw czarny kręcąc nerwowo głową, którą odpowiadał za głowę tego, który szedł za nim. Harris - człowiek zagubiony w matni własnych dociekań i obliczeń prowadzonych w ciągu całego życia. Nagłe wycieki z podświadomości omywały go i kazały myśleć dalej. Taki już był i pewnie dlatego był taki dobry w tym co robił, tylko ludzie nienormalni są w stanie być najlepszymi. Tylko nienormalni. Dotarli do drzwi wielkiej sali. Wewnątrz ustawione były stoły, jak na przyjęciu u angielskiej królowej. Ustawione po obwodzie stoły, obok nich krzesła, kilkadziesiąt butelek z tanią i bóg jeden wie gdzie produkowaną wodą mineralną to miejsce gdzie przyjdzie największym mózgom świata z Harrisem na czele gadać o najnowszych osiągnięciach techniki. Techniki, która tak naprawdę nie była i nie będzie nigdy nikomu potrzebna. Rozsiedli się nienormalni. Nienormalni i ich czarno ubrani opiekunowie. Biały facet, czarny facet, biały facet, czarny facet... pieprzona karuzela. I rozpoczęli zabawę. - Hmmhmm... Drodzy Panowie - powiedział facet, który witał Harrisa przy wyjściu z windy - zebraliśmy się tutaj by jak co roku zdefiniować kilka praw i podzielić się tym co udało się nam odkryć, zbadać i stworzyć. Tak więc w imię pokoju na świecie... Zaczynajmy ! Wszyscy bili brawo, jakby nie wiadomo co się stało. Jakiś głupek powiedział dwa zdania, w wszyscy już pospuszczali się w gacie z podniecenia. Ale tacy już byli ci biali dziwacy. - Jako pierwszy - kontynuował uradowany tym, że wszyscy zobaczyli jaki to z niego inteligentny i elokwentny naukowiec - wystąpi dzisiaj doktor Brayn Scott z Singapuru. Doktor wstał, poprawił fartuszek, wziął swoje notatki, które i tak pospadały mu ze stołu i ruszył w kierunku mównicy już przerażony tym, że będzie musiał mówić do mikrofonu. - Dzień dobry panom. Jestem niezwykle zaszczycony, że mogę rozpocząć nasz tegoroczny zjazd właśnie moją prelekcją. Otóż moje badania skoncentrowałem nad neuralnym połączeniem receptorów 32 bitowych. Ogromne fundusze włożone przez moich sponsorów nie poszły na marne. Dokonaliśmy ogromnego odkrycia i można powiedzieć, że jest to kamień milowy w dziejach neuroinformatyki. Scott gadał do siebie przez dwie godziny, pokazywał slajdy, filmy. Rozdawał broszurki, które i tak większość z nich pogubiła jeszcze na sali. Skończył, znowu brawa. Okrzyki radości. Szef całej imprezy poprośił o wystąpienie doktora Harrisa. Wstał, biały i czarny. Ruszyli w kierunku miejsca przeznaczenia, do mównicy. Harris stanął za drewnianym pudłem, położył kartkę z notatkami na blacie. Czarny stanął metr za nim, taka była procedura, lekko z boku. Harris rozpoczął. - Badania profesora Scott'a są niezwykle ważne. Jednak niestety będę musiał ich znaczną część odrzucić. Słowa Harrisa uderzyły w zaspane głowy naukowców. Obudzeni dźwiękiem lejącej się zimnej wody przemyśleli sytuację i rozpoczęli charakterystyczne dla takich sytuacji szemranie na sali. - Moje badania dowiodły, że wytrzymałość każdego organu receptorowego jest ograniczona. Co więcej udało się nam uzyskać sposób na obliczenie wskaźnika OR dla każdego organizmu zgodnego z normą NON08. Już drugi raz w ciągu kilku minut słowa Harrisa ostudziły palące się mózgi wszystkich tych doktorków. Ten zaś ukazał im wszystkie dane, pomiary i techniki obliczania współczynnika OR. - Aby określić ten współczynnik należy wykonać próbę Helsingera, test Waltersa i synaptyczne badanie komórki neuronowej. Wariant C. Dokładne dane dotyczące tych pomiarów są w broszurkach, które zaraz panom rozdam... Tak, to było odkrycie tego roku. Harris zawsze szokował, niszczył wszelkie ograniczenia stawiane mu przez wyszystkich i wszystko co tylko istniało na tym świecie. Ale teraz przeszedł samego siebie. Przeleciał ponad prawami fizyki, informatyki i zasad racjonalnego myślenia. Zrobił to. omputer na biurku Williamsa oznajmił przybycie poczty elektronicznej głośnym beknięciem. E-mail to przeżytek techniki, ale władze wydawały pieniądze nie tam gdzie są potrzebne. Policja zmierzała na samo dno. Ludzie walczący w imię sprawiedliwości należeli do nielicznych. Wszyscy fachowcy przeszli na drugą stronę, bo to właśnie tam szło zarobić. Policja, biedna organizacja bez żadnych perspektyw nie była w stanie zapewnić minimum warunków swym pracownikom... Kilka kliknięć myszą i już można było czytać wiadomość. Williams patrzał w błękit monitora tak jakby szukał tam złota i szans na lepszy byt. Nie, nie, tego nie mógł tam znaleźć. Kolejna poszlaka, seryjne morderstwo. Okrucieństwo ludzkie nie zna granic. To już trzecia osoba w tym miesiącu znaleziona bez śladów jakichkolwiek obrażeń. Sekcja zwłok wykazywała jednak pewne nieprawidłowości w budowie układu wzrokowego i w jego strukturze chemicznej. Williams jednak nie znał się na tych rzeczach. Był kompletnym nieukiem i jedyna rzecz, która go trzymała przy policji to to, że posiadał żyłkę detektywistyczną, a jeszcze bardziej to, że policja brała do roboty każdego, który był na tyle głupi żeby nadstawiać karku za grosze. Williams ubrał starą skórzaną kurtkę i zbiegł po schodach, którym nikt już nie wróżył długiegio żywota. Pożarty przez rdzę łącznik między pierwszym a drugim piętrem nadawał się jedynie do wymiany, ale nikt nie miał na to pieniędzy. Drewniane drzwi komisariatu otworzyły się z piekielnym piskiem. Williams ruszył w kierunku samochodu. Stary, poczciwy ford. Zasiadł za kierownicą, odpalił. Ruszył. Miasto tej nocy nie wyglądało zbyt pięknie. Zastanawiał się czy ono kiedykolwiek wyglądało lepiej. Silny wiatr unosił w powietrze papiery i folie, a te tańczyły walca z samym diabłem, do muzyki jego dzieci. Krzyk i lament, odgłosy wiecznie to warzyszące ludzkiej egzystencji w XXI wieku. Leżący pod kartonami przewracali się na drugi bok i starali ukryć się przed okiem sprawiedliwości. Nikt nie miał ochoty się nimi zajmować. Banda narkomanów, która jest w stanie oddać wszystko za głupią działkę. Bagno, to miasto to bagno. Droga wiła się niesamowicie, tak że Williams wątpił czy kiedykolwiek dojedzie na Parker Avenue 21. Rozmyślając nad tym co on i oni robią na tym świecie jechał w kierunku ogromnego wieżowca korporacji. Wjazd do podziemnego parkingu otworzył się przed jego wozem. Williams zwolnił i w powolnym tempie zbliżał się do szlabanu. Dwa dolary, cena wjazdu. Wrzucił monetę, szlaban przestał bronić dostępu do największego w okolicy magazynu chromowanych karoserii. Zaparkował wóz na trzecim poziomie podziemia. W XXI wieku im bardziej człowiek zagłębiał się w podziemiach tym dalej był od piekła, od tego piekła, które panowało na powierzchni Ziemi. Szczęśliwy z takiego obrotu sprawy Williams wysiadł z samochodu i ruszył w kierunku windy. Liczył na to, że dostanie się do niej bez większych problemów. Niestety tylko na to liczył. Zza rogu wyskoczył facet. Czarna kurteczka, skórzane buty. Prymityw, zero techniki. Zaczął machać przed Williamsem jakimś tam zardzewiałym nożykiem. Nerwowy glina wyciągnął spluwę, dwie porcje ołowiu porwały ze sobą sporą ilość układu kostnego napastnika. Kurwa - głośno przeklął Williams - muszę brać coś na uspokojenie. Tak już jest w Los Angeles. Jeśli chcesz zobaczyć jakiegoś trupa, to możesz być pewien, że jednego sam poślesz do nieba (bo piekło wylazło na ulice). Otrzepując brudną kurtkę wszedł do windy. Czytając zapisane bzdetnymi tekstami ściany nacisnął guzik 3. Były co prawda dwa guziki 3, ale jeden znajdował się między 2 a 4, a drugi między 31 a 33. Nacisnął ten drugi bo chciał jechać właśnie na piętro pomiędzy 31 i 33 - więc 32. Tak debilnie rozmyślając wspinał się całkiem niechcący na szczy góry lodowej. Ping. Drzwi rozsunęły się i mógł spokojnie wyjść na korytarz. Kilku gliniarzy rozpinało żółtą taśmę, tą samą od kilkudziesięciu lat. Crime scene, do not cross. Czytają to całe pokolenia, ostatnio jednak bardzo często. Ale to przywilej tych, którym przyjdzie żyć za lat kilkadziesiąt. Do takich szczęściaży należał Williams, ale nikt nie wierzył w to, że go to bawiło. Taki już był, policjant. Jakiś młodzian w niebieskim uniformie wskazał mu drogę. Wszedł do pokoju. Ciało leżało na podłodze, pechowiec. Pieprzona nacja dekerów, co ich ciągnie do tej cyberprzestrzeni ? Tego Williams nie był w stanie nigdy zrozumieć. To było po prostu dla niego za ciężkie, mimo tego, że każdy debil był w stanie to pojąć. - Spakujcie go do worka i zawieźcie do koronera. Raport ma przylecieć do mnie. Jeszcze dziś. Lubił to. Lubił rozkazywać tym wszystkim idiotom, którzy siedzieli w tym samym bagnie co on, a nie dorobili się jeszcze statusu Kapitan. - Aha - powiedział drapiąc się w głowę - niech ktoś zejdzie do piwnicy i posprząta szczyla, którego tam rozjebałem. Radosny szum towarzyszył tym słowom. Wszyscy bardzo lubili kiedy pan kapitan sobie strzelał. Zawsze było tyle zabawy, jak fajnie. Niedorozwinięta dwójka zjechała windą w dół i zanim zgubili się w garażu pozbierali szczyla do worka. Williams wrócił na posterunek. - Nieźle Williams - powiedział spaśony bałwan - już drugi raz w tym miesiącu musimy przez ciebie wydawać pieniądze na worek. Jeszcze trochę to będziemy musieli używać ich kilkakrotnie. - Ten gnojek wyskoczył na mnie z bronią - powiedział lekko zmieszany, aczkolwiek niezwykle poważny kapitan - tylko się broniłem. - Co wy tu pierdolicie ? - kontynuował komisarz - z jaką bronią, z dwudziestocentymetrowym nożykiem ? Na przyszłość strzelajcie w nogi to szpital będzie musiał na niego wydać kasę, nie my ! - Będę się starał, przyrzekam - dobrze, że gruby nie pamiętał o tym, że to już trzydziesty raz od początku służby. - Liczę na was Williams, jesteście ostatnim myślącym tu człowiekiem. - Dziękuje panie majorze. Poszedł do swojego biura. Zapalił ostatnią fajkę. Znowu będzie trzeba kupić. Cholera, czy te pieprzone papierosy nie mogą być tańsze. Jeszcze troche to będe musiał palić herbaciane skręty. Taką tragiczną perspektywą Williams zamknął swój kolejny dzień. Minęła 24. - To jak ? - zapytał Jon, chcąc zakończyć rozmowę. - Nie wiem, trzeba będzie popytać tu i tam. Wiesz co ? Wybiorę się dzisiaj do Tommiego. Może on coś będzie wiedział. Jon lubił gdy Williams zaczynał pracować samodzielnie, niestety nie zawsze dane mu było przeżywać podobne radości. Williams był upierdliwy jak głodny łabędź i rzadko kiedy robił coś samemu. Lubił towarzystwo. - Dobra, to jesteśmy umówieni na piątek - powiedział Jon, podnosząc się z polichromowego krzesła. - Tak, do zobaczenia w piątek - powiedział Williams kończąc jeść hamburgera, którego mięso pewnie i tak pochodziło od wściekłej krowy. Jon wyszedł z knajpki, a Williams zapisał co ma zrobić na serwetce, która przysługuje mu razem z hamburgerem. Zapisał też to co już prawie zapomniał, o ASLPC. Serwetkę złożył na cztery części i schował do kieszeni kurtki. Na szczęście przypomniał sobie, że jest całkiem dziurawa i przeniósł jej zawartość do kieszeni w spodniach. Tam nie było dziury, to znaczy takiej dużej dziury. - Yo brachu ! - zagadał Williams na luzaka. - Yo ! Yo ! - zawtórował Tommi. Dynamicznie przybita piątka obudziła ze snu goryla, który omało nie rozwaliłby Williamsowi głowy. Trafił swój na swego. - Muszę z tobą pogadć, problem mam. - Nie ma sprawy, ale póki co jestem zajęty tym - powiedział wskazując palcem na skrzynie. - OK - rzucił Williams udając, że mu się nie spieszy - poczekam chwilkę. - Z tą chwilką to ostrożnie, zaraz przyjadą tu jeszcze 4 ciężarówki... - Kurwa jasna - wyrwało się Williamsowi - jaki znów magazyn okradliście ? - Spoko, to jest prawie legalne. - Prawie... Czy ty kiedyś zrobiłeś coś 100% legalnego ? - Słuchaj Williams - warknął lekko zirytowany Tommi - daj se luz. Co ? - Dobra, dobra - skrucha wylazała na powierzchnię Williamsa - nie mój pieprzony interes... Podniecony Tommi dyrygował swoją spluwą, rytmicznie. Goście uwijali się, znosili skrzynie, a Williams pękał z ciekawości. Co oni tam mają, co jest w tych skrzyniach ? Przypominając sobie słowa Tommiego rezygnował z myślenia na ten tamat. Zapalił papierosa, zaciągnął się. Dym obmył płuca i wyniósł Williamsa ponad szczyty znanej ludziom rozkoszy. Ostantnia ciężarówka wjechała do magazynu. Otworzyły się drzwi. Facet w nieźle skrojonym płaszczu wyskoczył z kabiny i dał sygnał by rozpocząć rozładunek. Szło im to całkiem sprawnie, ale wszędzie zdażają się wypadki. Jedna ze szkrzyń upadła i krótko mówiąc roztrzaskała się o podłogę. Ciekawość Williamsa została wreszcie zaspokojona, w skrzyniach była broń. Takiej jeszcze nie widział, pewnie pochodziła bezpośrednio z magazynów produkcyjnych Firmy. Ale mniejsza o to, Williams wiedział co zrobić w tej sytuacji. Podniósł ręce do góry, zamknął oczy, dając do zrozumienia, że nic nie widział. Właśnie za to lubił go Tommi, miejscami bardzo poprawnie kojarzył. Może właśnie dlatego jeszcze żył. Faceci pozbierali zabawki i spakowali je do skrzyni. Piękne, metalowe klamry spięły ją do kupy. Lekko poddenerwowany Tommi dał do zrozumienia Williamsowi, że bardzo dobrze zrobił unosząc ręce do góry. Pokazał mu palcem małą budkę, wewnątrz magazynu, gdzie można było spokojnie pogadać. Ruszył. - Chcesz przyćpać ? - zapytał gospodarz, który zawsze częstuje gości. - Wiesz, że już skończyłem... - Spoko - Tommi znowu był zwykłym cwaniaczkiem z ulicy - co cie sprowadza ? - Wrąbałem się w gówno, nowa sprawa. Wiesz coś może o anomaliach ASLPC - powiedział Williams nerwowo patrząc na kartkę, gdzie sobie to zapisał. - Słyszałem ostatnio, więcej niż zazwyczaj... - To wiem, bo właśnie dlatego do ciebie przyszedłem. - Rozumiem, zapytam tu i tam. Może się coś znajdzie... - Liczę na ciebie - debilny uśmiech na twarzy Williamsa jest nie do przebicia... - Ktoś mnie śledzi - powiedział Jon - od dwóch dni wydaje mi się, że łazi za mną facet w czarnym płaszczu. - Kurwa, niedobrze - odpowiedź Williamsa na pewno nie dodała Jonowi otuchy - gdyby łaził za tobą facet w dresie Adidasa to można było by powiedzieć, że zboczeniec albo pedał jakiś. Ale czarny płaszcz, mafia, rząd ? Niedobrze, kurwa niedobrze. Williams uniósł do góry rękę i przystawił palec wskazujący do swoich ust. Cicho - tylko ta myśl zdążyła pojawić się w głowie Jona zanim drzwi wyleciały w powietrze, a razem z nimi połowa ściany popychana przez zdetonowany plastik. Bomby nigdy nie chodzą same toteż do pokoju wskoczył facet w czarnym płaszczu. Cholera, facet to złe określenie. To był robot co wyglądał jak facet, albo to facet, który wpakował kupę jenów w kilogramy pancerza wszczepionego i zintegrowanego z układem kostnym. Ale to nie wszystko, generator adrenaliny, podjarany zabójca przymierzył ze sztucera i potężna dawka cudownie pachnącego ołowiu poszybowałą w kierunku Jona. Ten zdążył rzucić kopertę Williamsowi, który wyskoczył przez okno. Drugie piętro, złamana noga, wstrząs mózgu. Kuśtykający oficer biegł do samochodu. Kurwa, sukinsyn nie chce zapalić. Zawsze tak musi być ? Jak człowiekowi cholernie zależy to się akurat zespuje. Ten Tomas to ode mnie oberwie. Kilka sadystycznych pomysłów na to co zrobić z policyjnym mechanikiem przebiegło przez głowę Williamsa, ale nie mógł się oddać myśleniu na takie przyjemne tematy. Facet w płaszczu był całkiem blisko. Szedł wprost na maskę. Odpalił, wreszcie. Gaz do dechy, brać gościa na maskę. Z olbrzymim impetem Williams przywalił w faceta. Pęd samochodu pozbawił go dolnej części ciała. Musiał mieć zaimplantowany układ antybólowy, gdyż wdrapał się na maskę i zaczynał mierzyć do Williamsa. Ściana, deska ratunku. Przycisnął pedał gazu, do oporu. Ściana, teraz w formie live, już bez planowania. Mocna konstrukcja samochodu, chociaż na pół rdzą przeżarta wytrzymała uderzenie. Kierowca zaliczył tylko kilkcentymetrową szczelinę na swej twarzy. Da się zaszyć. Facet w czerni został idealnie rozprowadzony po powierzchni ściany. Williamsowi skojarzyło się to z reklamą jakiegoś tandetnego smarowidła tak popularnego u schyłku XX wieku. Autounerwiona ręka, która leżała kilkanaście metrów dalej, próbowała skontaktować się z korpusem i taktownie pracowała kciukiem. Ale korpus leżał z drugiej strony samochodu, trochę za daleko. Williams wziął kopertę i ruszył w kierunku stacji metra. Ludzie patrzyli na niego trochę dziwnie. Facet z zakrwawionymi ciuchami był widokiem powszednim, ale ten jakoś im się podobał, inny trochę był, mniej syntetyczny. Zazwyczaj takim ludziom (pokrwawionym i poobijanym) sterczały z ciał kable, chromowane kości, które poprzebijały warstwę skórną tam gdzie była i tak wzmacniana sztuczną tkanką. Wsiadł do wagonu. Ruszył... - Szukam Kanne'a. - Kto ? - Kanne'a. - Nie rozumiesz mnie, kto szuka Kanne'a ? - Aha, Williams. Williams szuka Kanne'a ! Barman powiedział coś na ucho jednemu z pakerów, a ten niczym baletnica poszybował na zaplecze. Po chwili wrócił i pokazał palcem na Williamsa. Pokazał : chodź. Kanne siedział przy deku, kombinował coś z kablami. Jak zwykł. Zza ucha wystawał nowy, jeszcze pewnie na gwarancji, BioSoft japońskiej produkcji. OnoSendai pewnie. Kanne miał same oryginały. Rozerwana koperta trafiła w jego ręce. Śrubokręt, który pięknie zabłyszczał, gdy przez szparę w kotarze wdarło się na zaplecze laserowe światło, a raczej jego tajwańska podróba, poleciał z hukiem na podłogę. Paker podniósł go i położył na stole. Ale oni ich trenują, jak psy. Całkiem sensowna myśl została wygenerowana przez mózg Williamsa. Kanne podkręcił BioSoft i raptem kilkanaście sekund zajęło mu przeczytanie kilkudziesięciu stron tekstu. - Nieźle. Ilu już ? - enigmatyczna reakcja Kanne'a wprowadziła Williamsa w zakłopotanie. - Co ilu ? - normalna reakcja Williamsa wprowadziła Kanne'a w stan irytacji. - Ilu ludzi już zginęło ? - Dwóch... Ale tylko jeden nasz, na szczęście - mądry tekst i debilny uśmiech. Standard 1. Kanne podpalił dokument. Williams zrozumiał, że to coś nie tak, że to właśnie ten zasrany raport zasranego FBI był źródłem jego kłopotów. Tylko skąd wziął to Tommi ? Cholera, ten dureń zawsze coś wykombinuje. On ma za świerzy materiał, same ciekawostki przez które muszę latać z jakimś węglem w nodze, chociaż nie powiem, żeby to nie jest przyjemne. Rytm na hali ten sam. Ten sam od kilkunastu minut, w których Williams zrozumiał wiele. - Dobra, zjarałeś mi raport. Może jakiś komentarz ? - Komentarz ogranicze do minimum. Wiesz coś może o cyberprzestrzeni oprócz tego co wszyscy wiedzą ? - Raczej nie... Nie. - Więc dowiedz się, że informacje, które są Tam trafiają do dekera bezpośrednio, do mózgu. W roku 2011 pewien naukowiec, taki dupek, obliczył współczynniki wytrzymałości ludzkiego umysłu. Wiesz. Ile napływających informacji wytrzyma na raz mózg. Jeśli jest ich za dużo to mówiąc krótko mamy w głowie NeuroFire. Małe bitowe boom. Było już coś takiego kiedyś, w czasach gdy ludzie używali komputerów takich jakie wy macie na policji. Za dużo informacji, błędny pakiet TCP/IP, komputer siadał. Ale kompa dawało się naprawić, a tych gości już od dwóch czy iluś tam miesięcy składacie w kostnicach, a ich organy sprzedajecie potrzebującym.
Fala brutalnej prawdy obmyła Williamsa. W pełni świadom tego co się dzieje wyszedł na salę. Wczuł się w rytm. Trans. Williams właśnie to zrozumiał. XXI wiek. Wojna. |