Poprzednia strona Następna strona
     

Forum
 

Czysta robota

Autor: Maksymilian "Doktor No" Węcławski

zrama wyszedł na pokład. Morze było spokojne, a niebo rozciągające się nad nim niczym sklepienie kopuły było ciemnogranatowe. Na zachodzie słońce zanurzało się poza linie horyzontu, rozświetlając swoimi promieniami tę część nieboskłonu.

"Piękny widok" - Pomyślał Szrama. Oczy morfów są bardziej od oczu ludzi wrażliwe na światło, i dlatego Szrama mógł dostrzec gwiazdy delikatnie zaznaczające swoją obecność na nieboskłonie. Dla niego nie było jeszcze ciemno. Czarne futro powodowało, że nie czuł zimna, choć wilgotność niesiona przez wieczorną bryzę doskwierała mu nieco. Cóż, jego zwierzęcy przodkowie, czarne pantery, podobnie jak większość kotów nie przepadają za wodą.

Szrama mocniej zacisnął ściągacze swojej ciemnogranatowej kurtki bez rękawów. Nie była wykonana z ortalionu, ale z podwójnego nominexu, włókien ceramicznych, węglowych i Kevlaru. W podobnym, tylko nieco ciemniejszym kolorze, miał spodnie. Do pasa miał przytwierdzoną kaburę z pistoletem, z czego jego ulubioną bronią była ulepszona wersja P-99. Magazynek na 16 naboi, plastikowy korpus i duże rozmiary, w sam raz do ręki morfa.

Na lewej piersi widniał przyszyty złoty znaczek rozpoznawczy korporacji SCUM: trupia główka ze skrzydłami. Po prawej stronie była przyszyta tabliczka identyfikująca i kilka baretek, które zresztą Szrama, jako jeden z komendantów, sam sobie przyszył. Otwór w spodniach lekko uwierał podstawę jego ogona. Szrama poprawił sobie czarny peret z przyszytą trupią czaszką z chromoniklu. Beret był uszyty na głowę człowieka i raczej niezbyt pasował do kociej głowy morfa. Ale przynajmniej chronił szpiczaste uszy przed zimnem.

Morf oblizał swój trójkątny nos długim językiem, i metalowymi schodami poszedł na pokład ładunkowy. Kontenery stały sobie na metalowym pokładzie, przymocowane linami do pokładu. Kwadratowe stalowe pudła zawierały ładunek, na którym zależało zleceniodawcy tak bardzo, że wynajął najemników ze SCUM. Szrama uznał, że zlecenie jest na tyle ważne, że sam osobiście postanowił nadzorować cała akcje.

Kontenerowiec płynął z Dżakarty do Singapuru przez bardzo niespokojne wody. Co prawda oficjalnie część wód należała do Republiki Sumatrzańskiej, ale tak naprawdę władze na nich pełnili niepodzielnie piraci. Potrafili motorówkami podpłynąć do kadłuba statku,ˇzarzucić liny, wtargnąć na pokład i sterroryzować załogę. Z reguły statek kierowali w podejrzane przystanie na wielu wysepkach archipelagu Indonezji. Tam ładunek, podobnie jak statek i załoga ginęli w niewyjaśnionych okolicznościach. Szrama szedł, mijając kolejne kontenery przytwierdzone plastikowymi linami do pokładu.

Jego ciężkie, wysokie po kolana buty rytmicznie uderzały podeszwami o pokład. Szrama zauważył w ciemnościach sylwetkę jednego ze swoich podwładnych. Morf stał, opierając się o kontener. Przez ramie miał przewieszony karabinek automatyczny na amunicje bezłuskową typu G120.

Morf widząc swego dowódcę, natychmiast się wyprostował i zasalutował. Kanciasty kształt karabiny lekko uderzył o obudowę kontenera.

- Spocznij. - Powiedział Szrama do niego. - Jak idzie? - Zapytał patrząc mu prosto w żółte kocie oczy.

- Wszystko w porządku, panie komendancie.-Odpowiedział tamten.-Nic podejrzanego.

- Dobrze. Tylko nie zaśnij. Wziąłeś pastylki z kofeiną?

- Tak. Mam przy sobie...

- W porządku.

Szrama poszedł dalej. Zimno powoli dawało znać o sobie przez nagie ramiona, mimo pokrywającego je futra. Idąc dalej usłyszał rozmowę kilku innych żołnierzy. Podszedł bliżej, i zauważył, jak dwa antropomorfy o czymś gadają pomiędzy kontenerami.

- Hej! - Krzyknął. - Co wy tu robicie?! Dalej, pilnować burt! Już!

Podwładni, spłoszeni nagłym pojawieniem się komendanta, cicho miauknęli z zaskoczenia, po czym bez słowa rozeszli się w wyznaczonych kierunkach.

Szrama uznał, że czas wrócić pod pokład. Poszedł tylko sprawdzić jak się mają posterunki na drugiej burcie, po czym zszedł pod pokład przez jeden z luków. Wnętrze kontenerowca było bardzo ciasne dla morfa takiego jak on. Szrama miał 210 centymetrów wzrostu, podobnie jak inni jego bracia i siostry. Co prawda w korporacji obowiązywała struktura wojskowa, razem z odpowiednią hierarchią, ale nic nie zmieniało faktu, że wszystkie czarne antropomorfy czuły się jak jedna wielka rodzina. Zamykając hermetyczne drzwi musiał uważać, żeby nie przytrząsnąć sobie ogona. Wczoraj zdarzyło się to Bestii, który chodził teraz z bandażem na ogonie. Szrama poszedł w kierunku własnej kajuty. Wewnątrz Szrama podszedł do płaskiego ekranu zamieszczonego nad biurkiem. Nacisnął powierzchnie, a ta niespodziewanie rozbłysnęła chłodnym blaskiem. Kiedy inicjalizacja się zakończyła oczom Szramy ukazała się plastyczna mapa Indonezji, z widoczną Sumatrą, licznymi wyspami i niewielkim symbolem wskazującym położenie statku. Symbol był nanizany na cięką linie z wyszczególnionymi punktami docelowymi i wyświetlonymi czasami przybycia zwanymi ETA.

- I jak tam? - Zapytał leżący na posłaniu Bestia. Morf odwrócił głowę w kierunku Szramy, delikatnie szczerząc zęby. Nawyk ten spowodował, że jego pysk przybierał wyraz szalonego półuśmiechu.

- Na razie w porządku. - powiedział Szrama rozpinając kuloodporną kurtkę. Na jej kołnierzach były naszyte czerwone płatki z srebrnymi podwójnymi blaszkami.

- Jesteśmy w okolicach wysp Bintan. Bestia pożądliwie spoglądał na przebierającego się Szramę, który po chwili położył się na swojej pryczy. Popatrzył mu prosto w ślepia i powiedział:

- Opanuj się trochę... - powiedział mając na myśli seksualne upodobania Bestii.

- A niby, czemu?

- Bo mamy, robotę! - powiedział Szrama, po czym nakrył się kocem z poliestru. Bestia był zadeklarowanym homoseksualistą. W czasie wolnym od pracy sypiał z Chipem, który aktualnie znajdował się w Hongkongu, gdzie dowodził odziałem pilnującym składów pracodawcy, korporacji South China Sea-Land. "Czysta robota." - pomyślał Szrama. Następnie poprosił Bestię, aby wyłączył światło, po czym zasnął.

tary silnik pracował cicho jak na swoje lata. Popychał nadmuchiwaną łódź, która powoli wypływała z zatoki położonej na jeden z wysepek należących do archipelagu Riau, który dawniej wabił zagranicznych turystów.

Sahid stał na dziobie i obserwował uważnie morze. Na łódce, oprócz niego, znajdowało się jeszcze z kilku piratów. Parę metrów dalej płynęły inne łodzie, na których znajdowały się uzbrojone sylwetki.

Ludzie Sahida wyglądali nędznie. Byli ubrani w stare wojskowe spodnie, lub zwykłe, szyte ręcznie. Wielu nosiło brudne koszule nie, którzy mieli nawet stare mundury kupione demobilu w kolorach maskujących. Ale ogólnie wyglądali nienadzwyczajnie. Nawet butów nie mieli i chodzi boso lub w sandałach. Tylko Sahid miał stare buty dżunglowe zrobione na Tajwanie, co podkreślało jego rangę.

Uzbrojenie było zróżnicowane, i raczej nadawało się do muzeum. Głównie były to stare AK-47, pordzewiałe i z drewnianymi kolbami, strzelby 77E z "pompowanym" mechanizmem ładowania, równie pordzewiałe. Do tego najprzeróżniejsze pistolety, maczety, noże i inne akcesoria, częstokroć zdobyczne lub kupione u podejrzanych dostawców.

Sahid był uzbrojony w stary amerykański karabinek M16A2, który był jego swoistą wizytówką.

Dawniej wielu piratów użytkowało te karabiny, najczęściej zdobyte na armii rządowej w czasie indonezyjskiej wojny domowej. Ale ta broń była bardzo wrażliwa, często się psuła, a do tego z braku należytej konserwacji zacinała się na amen melchorem i rdzą. Sahid troskliwie konserwował swoją "szesnastkę", i na razie służyła mu dobrze. Ostatecznie jednak stare poczciwe "kałachy" produkcji chińskiej sprawowały się znakomicie w tropikalnym klimacie.

Od dziecka nauczył się władać kilkudziesięcioma rodzajami broni palnej i białej. To były stare czasy. Miał wtedy zaledwie trzynaście lat, kiedy fala zamieszek religijnych ogarnęła Sumatrę. Rodzice zginęli już w pierwszych dniach walk pomiędzy Muzułmanami i Chrześcijanami.

Sahid włóczył się po ulicach Pekanbaru, żywiąc się jedzeniem zrabowanym z sklepów i supermarketów. Z czasem przyłączył się do jednego z wielu ulicznych gangów, które walczyły o przeżycie w ogniu walk. Z czasem, mając już osiemnaście lat, nauczył władać się bronią lepiej niż niejeden żołnierz sił rządowych, które próbowały ogarnąć sytuacje. Potem powstała Republika Sumatrzańska, która dodatkowo prowadziła wojnę secesyjną z rządem w Dżakarcie. W toku chaotycznych walk, czego część była toczona w dżungli i lasach mangrowych, zanikła wszelka władza państwowa. Po zawarciu rozejmu władza rządu w Madan kończyła się na brzegu i nie obejmowała licznych wysepek. Sahid przystał do piratów w wieku 25 lat. Byli w końcu tak samo zorganizowani jak uliczny gang, który zastąpił mu rodzinę w ciężkich czasach wojny. Jego waleczność i bezwzględność w czasie łupienia przepływających przez Morze Południowo-Chińskie statków przysporzyły mu sławy i odpowiednią pozycje w grupie.

Ostatnio jednak życie piratów, czy jak oficjalnie ich nazywano "morskich bandytów", było utrudnione. Marynarka wojenna SEAA (South-East Asia Alliance) eskortowała niektóre statki, a chińska piechota morska dokonywała, w imieniu zachowania bezpieczeństwa żeglugi, wielu dotkliwych rajdów na wyspy rządzone przez piratów. Ludzie Sahida rozglądali się na niebie. Czasami przelatywały w tych okolicach roboty, czyli bezzałogowe samoloty wyposażone w kamery, czujniki podczerwieni i inny sprzęt, który miał wykryć piratów. Niektóre maszyny były wielkości mewy.

- Tam! - Usłyszał krzyk Ariego, który stał na rufie. - Robot!

Sahid szybko dobył japońską lornetkę, którą niedawno zrabował z frachtowca. Automatycznie włączyło się wzmocnienie światła i auto-focus. Inni piraci nerwowo się rozglądali.

-Ty durniu! - zganił Ariego Sahid. - To ptak!

- O przepraszam...

- Zamknij się.

Sahid odłożył lornetkę i podniósł swego M16 z podłogi łodzi. Tydzień temu dostali cynk, ze w tej okolicy ma przepływać kontenerowiec z Singapuru do Dżakarty z ładunkiem dysków holograficznych. Sahid kompletnie nie znał się na komputerach, które były dla niego jak czarna magia. Na wyspie obsługę tych urządzeń zlecał swemu sekretarzowi.

Niemniej wiedział, że jest to bardzo cenny ładunek.

Łódź chybotała się na falach oceanu. Pogoda była wyśmienita, a łodzie piratów znajdowały się zaledwie 10 mil od jednej z wysp Bintan. Sahid nakazał swemu zastępcy:

- Azis, sprawdź pozycję.

Azis trzymał na kolanach terminal nawigacyjny i drukowaną na plastiku mapę okolicznych wód.

- Jesteśmy 13 mil od brzegu. Prosto na Zachodzie znajduje się Singapur... Jesteśmy na szlaku żeglugowym.

- OK, poczekajmy na sukinsyna... - Odpowiedział Sahid.

- Wyłączyć silniki! - rozkazał, i w chwilę potem zapadła cisza.

Sahid odłożył swego M16, po czym sięgnął do kieszeni po paczkę papierosów i zapalniczkę. Wyciągnął papierosa z paczki i zapalił. Co prawda obawiał się, że wątły blask ognika papierosa zdradzi jego pozycje, ale po prostu nie mógł się powstrzymać od palenia. Nie palił bowiem od południa.

Na horyzoncie na razie nic nie było widać. Słońce pogrążyło się całkowicie za linią horyzontu i tylko wątła poświata zdradzała jego istnienie. Na niebie zawitały gwiazdy i księżyc, który był akurat w pełni. Oczy Sahida i jego kompanów przywykły do ciemności.

Akurat kończył palić, gdy ktoś z drugiej łodzi krzyknął: "Tam jest!". Fala podniecenia przebiegła przez drużynę niczym prąd elektryczny. Sahid wziął do oczu lornetkę i skierował ją w kierunku świateł pozycyjnych statku. Zielonkawy, kilkaset razy wzmocniony obraz ukazał mu kontenerowiec w pełnej krasie. Sahid z ulgą zauważył, że nie ma żadnej eskorty.

- Chłopaki! - Krzyknął tak, aby wszyscy go usłyszeli - Płyniemy!

Sternicy zapuścili delikatnie silniki. Trzy łodzie, z dwudziestoma uzbrojonymi piratami pomknęły w kierunku statku...

Po kilkudziesięciu minutach Sahid nakazał zmniejszyć gaz w silnikach, aby nie wzbudzić podejrzeń. Kadłub był dobrze widoczny, a dzieliło od niego zaledwie kilkadziesiąt metrów. Sahid dla pewności jeszcze raz zlustrował kadłub okrętu. Nie zauważył niczego podejrzanego.

- Przygotować liny! - Rozkazał, kiedy łodzie znalazły się tuż przy burcie. Sternicy musieli dobrać tak obroty silników, aby łodzie nadążały za sunącym kadłubem statku.

- Rzucić liny! - trzy linki zakończone kotwicami pomknęły ku metalowej barierce na szczycie burty.

- Wciągnąć siatkę!

Piraci uwijali się jak w ukropie. Do trzech lin podwieszono siatkę. Trzej krzepcy męszczyźni zaczęli wciągać liny, które biegły przez zawieszone u kotwic kółka. Po chwili siatka, niczym pajęczyna, rozpięła się na burcie statku. Piraci zaczęli odbezpieczać broń. Sahid wyjął korek zatykający lufę M16, odbezpieczył go, i powiedział:

- Na pokład!

I sam chwycił się siatki i zaczął wspinać się z przewieszoną przez ramie bronią. Jako pierwszy na pokład wszedł Dafid z głową obwiązaną ciemnooliwkową chustą. Był uzbrojony w stary rewolwer Colta i maczetę. Ledwo jego bose stopy dotknęły pokładu, a już zauważył sylwetkę marynarza, który zwabiony dźwiękiem zaczepiających się kotwic podszedł do burty.

Dafid schował się za jednym z kontenerów i zaczaił na marynarza. Sahid również zauważył marynarza i gestem ręki nakazał pozostałym kompanom zachować ciszę. Marynarz podszedł do burty i w tym momencie nadbiegł Dafid, który przystawił mu maczetę go gardła.

Marynarz, zaskoczony, wlepił oczy w ostrze i twarz pirata, który podniósł palec do ust. Ostrze maczety mówiło samo za siebie... Wtedy Sahid nakazał kontynuować abordaż. Reszta uzbrojonych sylwetek pojawiło się na pokładzie. Cichy odgłos stóp mieszał się z równomiernym odgłosem butów Sahida.

Wtem Sahid usłyszał głośny wybuch tuż przed sobą i oślepiający blask. Odruchowo pociągnął za spust i w kierunku nadbudówki poleciało kilka naboi. Ktoś krzyczał przez megafon:

- Poddajcie się! Nie macie szans...

Jego ludzie odpowiedzieli ogniem ze swoich broni. Dafid, który trzymał marynarza zginął pierwszy, kiedy kula wystrzelona przez snajpera roztrzaskała mu głowę. Strzelcy musieli używać noktowizorów, ponieważ strzelali rzadko i celnie w ciemnościach. Padli zakrwawieni na pokład Natsir i Hadjar. Sahid szybko ukrył się za jednym z kontenerów. Wystrzelał cały magazynek i zaczął go zmieniać. Nagle od strony nadbudówki usłyszał głośny świst i zobaczył coś, co przypominało kometę.

Mini-rakieta trafiła prosto w trzy łodzie płynące przy kadłubie. Czerwona łuna eksplozji na moment oświetliła wszystko.

"SEAA!" - pomyślał Sahid. Jeśli miał wątpliwości, to teraz się ostatecznie rozwiały.

Mógł przysiąść, że widział kilka sylwetek ludzi wyrzuconych przez eksplozje w górę... Złość spowodowała, że wyszedł z osłony i wypalił całą serię. W tym momencie potężny huk i błysk granatu oszałamiającego pozbawiły go przytomności. Sahid padł na pokład. Otrzeźwił się kilkadziesiąt sekund później. Paliły się reflektory pokładowe, a ktoś poderwał Sahida i zmusił do stania.

Kiedy wróciły mu zmysły, zauważył ubranych w czarne kombinezony bojowe i ochronne hełmy żołnierzy SEAA. Przyłbice hełmów były całkowicie przyciemnione, a na lekko połyskującej płaszczyźnie poliwęglanu nadrukowane były chińskie ideogramy. Podobne znaki znajdowały się na kombinezonach każdego z żołnierzy, z czego każdy z nich był uzbrojony w chiński karabinek automatyczny z przymocowaną wyrzutnią granatów i mini-rakiet.

Obok Sahida stało siedmiu innych piratów, także trzymanych za ręce przez postacie w kombinezonach. Na pokładzie leżały zakrwawione ciała poległych kompanów Sahida. Tymczasem do stojącego szeregu podszedł żołnierz, który miał kilka dodatkowych dystynkcji. Zapewne był dowódcą, gdyż na jego widok inni zasalutowali. Sierżant, którego twarzy Sahid nie mógł dostrzec za czarnym poliwęglanem nacisnął jakiś przycisk na hełmie i po chwili z cichym szumem zakrzywiona płaszczyzna rozsunęła się ukazując twarz Chińczyka, który uważnie przyglądał się pojmanym piratom, a szczególnie ich stopom. Zatrzymał się przy Sahidzie.

- Tamtych zlikwidujcie, a tego proszę zakuć. I zróbcie tu porządek. - rozkazał sierżant. Natychmiast spod hełmów odpowiedziały mu głosy "Tak jest.". Kilku żołnierzy zaczęło wyrzucać ciał zabitych piratów za burtę. Ci trzymali za ręce pozostałych wyciągnęli z kabur pistolety, przyłożyli do głowy każdemu z piratów i wypalili. Sześć ciał z ranami z tyłu głowy zwaliło się na pokład.

- Ty skurwielu! - wrzasnął Shaid widząc, co się dzieje. Sierżant spoliczkował go tak mocno, że ugięły się pod nim nogi.

- Zakneblujcie go. - nakazał sierżant.

Tymczasem na pokład wszedł kapitan statku razem z bosmanem i marynarzem, wszyscy trzej ubrani byli w cynobrowe płaszcze nieprzemakalne.

- Rany boskie, mensh , co za masakra... - Kapitan rzekł, widząc leżące na pokładzie zakrwawione trupy i czerwone kałuże.-Czemu rozstrzelaliście ich bez sądu?

- Kapitanie. - powiedział po angielsku sierżant do niemieckiego kapitana. - Nie słyszał pan o rozkazie numer 356/405 z bieżącego miesiąca? Mamy rozstrzeliwać na miejscu tych bandytów bez żadnych ceregieli. I tak zostali by skazani na śmierć.

- Ale tak od razu? - Niemiec z obrzydzeniem patrzył na krew.

- Panie kapitanie. - sierżant był wyraźnie zniecierpliwiony. - wolałby pan być okradziony i zabity przez tych bandytów?

- Nie.

- To proszę mi nie mówić, co powinienem robić! Mam swoje rozkazy. A tak przy okazji dzękuje za współprace... Kapitan uznał, że dalsza dyskusja nie ma sensu. Nakazał marynarzom zmyć krew z pokładu, a sam udał się do swej kajuty. Tymczasem sierżant nacisnął palcem odpowiedni symbol na tabliczce umieszczonej na nadgarstku.

- Mówi sierżant Van-Thai. - mikrofon umieszczony w hełmie przekazał jego głos do oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów okrętu patrolowego.-Dorwaliśmy tego Sahida... Tak, bez żadnych strat. Nie, nie było problemów. Jesteśmy gotowi...

Szrama spał do godziny ósmej. Wstał, ubrał się a następnie stanął przy lustrze i delikatnie szczotką doprowadził futro do porządku futro na karku. Bestia tymczasem spał, i nawet przez sen szczerzył zęby. Szrama podszedł do jego łóżka i delikatnie szturchnął za ramie. Bestia natychmiast odwrócił się, otwierając oczy i wysuwając odruchowo pazury z opuszków palców. Po chwili zapytał:

- Która godzina?

- Już ósma. Wstawaj.

Kiedy Bestia ubrał się, oboje poszli w kierunku jadalni. Wewnątrz przy stole siedziało dwadzieścia morfów, których kurtki miały zielone kołnierze z jedną, lub dwoma belkami. Zgodnie z systemem rang SCUM byli to szeregowi żołnierze. Jedli właśnie serwowany przez kucharza okrętowego posiłek. Kiedy dwóch komendantów weszło do wnętrza, wszyscy wstali i zasalutowali. Szrama i Bestia zwrócili honory, i usiedli przy osobnym stole, gdzie już siedziało dwóch drużynowych, rozpoznawalnych po żółtych kołnierzach. W jadalni panował ścisk. Z tego względu posiłki dla morfow serwowano w dwóch turach, gdyż wszyscy najemnicy po prostu by się nie zmieścili na raz. Na szczęście statek był zaprojektowany jeszcze w czasach, kiedy załoga liczyła piętnastu ludzi. Obecnie, na wskutek automatyzacji, załoga liczyła najczęściej sześć osób.

Pierwszy drużynowy nazywał się Ritz, drugi Skinner. Każda akcja przeprowadzana przez SCUM, niezależnie od liczby najemników, była prowadzona przez jednego komendanta.

Jeden drużynowy przypadał na 20-30 żołnierzy.

- Witajcie, bracia. - powiedział Szrama do siedzących, siadając na metalowym krześle, które było bardzo niewygodne dla morfa. - Jak upłynęła noc?

- Spokojnie. - powiedział Skinner.

- W porządku. - powiedział Szrama, wbijając widelec w porcje jajecznicy z syntetycznym bekonem. Bestia jadł łapczywie, trochę zawiedzony, ponieważ wolał raczej mięso, w którym mógłby zatopić swoje zęby. Inni jedli spokojnie, gdy nagle z jednej z kieszonek umieszczonych na pasie Szramy wydobył się rytmiczny dźwięk. Szrama sięgnął do pasa, i wyciągnął z kieszeni słuchawkę z mikrofonem do radia VHF, umieszczonego w pasie. Przyłożył słuchawkę do szpiczastego ucha.

- Co jest? - zapytał do mikrofonu. -Tak, zaraz przyjdę...

- Co się stało? - zapytał Ritz.

- Cholera, jakiś człowiek jest za burtą...

Poranne powietrze było chłodne i przesycone wilgocią, która miała specyficzną woń glonów i soli. Szrama wyszedł na pokład widząc zbiegowisko przy burcie.

- Co się dzieje? - zapytał pierwszego z brzegu marynarza.

- Człowiek za burtą...- odpowiedział łamana angielszczyzną marynarz, z pochodzenia Wietnamczyk.- Już posłaliśmy po niego łódź...

Szrama zauważył, jak w odległości kilkudziesięciu metrów na powierzchni morza kołysze się dmuchana łódź, na pokładzie, której dwóch marynarzy w jaskrawych kombinezonach wyjmuje z wody jakiegoś człowieka. W następnych minutach człowiek znalazł się na pokładzie.

- Pomóżcie im! - Szrama nakazał morfom. Po chwili dwie pary kosmatych rąk pomogły marynarzowi ułożyć rozbitka na noszach. "Jacy ludzie są dziwni." -Myślał Szrama. -"Tak bezinteresownie pomagają innym ludziom". Rozbitek żył i wyraźnie widać było, jak pierś rozszerza mu się w takt oddechów.

Mężczyzna, na pierwszy rzut oka mieszkaniec Indonezji, ubrany był w ciemnozielone spodnie i mocno przybrudzoną koszulę. Na prawym ramieniu miał ranę i mnóstwo drobnych zadraśnięć na ciele.

- Cholera, kim on jest? - zapytał jeden z morfów i w tym momencie przyszedł kapitan. Kapitan przyjrzał się rozbitkowi, przeklną pod nosem i powiedział głośno:

- Ten facet wygląda mi na pieprzonego pirata...

- Co teraz? - zapytał się jeden z morfów.

- Nie jest uzbrojony, i na razie nie jest niebezpieczny. - odparł Szrama, który też był nieźle zaskoczony.

-Zabierzcie go...

Kapitan kiwnął głową i marynarze wnieśli nosze z rozbitkiem pod pokład. Tymczasem przyszedł Bestia.

- Niezły gips. - powiedział Szrama do niego. - wyłowiliśmy pirata, lekko draśniętego...

- Cholera! Lepiej go oddajmy marynarce SEAA...- Bestia zwiesił swoje uszy, co znaczyło, że jest zdenerwowany. Kapitan poszedł pod pokład, a antropomorfy wróciły na swoje posterunki.

- Niezły pomysł. - Odpowiedział Szrama. - Tylko jak zaczną nas skośnoocy wypytywać, co my tu robimy, to będzie wesoło...

- No, co ty powiesz...

- Tak? No to idź na mostek, i pogadaj przez radio... - Bestia mruknął złowrogo. Jego ogon delikatnie machał.

- No niech ci będzie. Chodźmy, bo zaraz nam jajecznica wystygnie... - Po chwili obaj zeszli pod pokład.

ewnątrz izby chorych przy łóżku z rozbitkiem krzątał się felczer, który zamocował na ramieniu Indonezyjczyka opaskę z mikroigłami przesączającymi zawartość kroplówki podwieszonej przy łóżku chorego.

- Co mu jest? - zapytał Szrama, który razem z Bestią po skończonym śniadaniu weszli do pomieszczenia.

- Jest bardzo wychłodzony. - powiedział felczer. - Do tego osłabiony. - mówił, zakładając na skórze rozbitka elektrody podłączone do biomonitora. Wykres EKG na wyświetlaczu monitora wskazywał regularny, choć bardzo słaby puls.

- OK. - powiedział felczer. - podałem mu kroplówkę. Trzeba będzie mu podać jakieś antybiotyki, mógł złapać zapalenie płuc...

- Zna ktoś jego język? - zapytał Szrama.

- Może kucharz? - Felczer poprawił kołdrę. - Pochodzi z Sumatry, może się dogada... Ale na razie dajcie mu spokój. Idźcie stąd.

Dwa koty wyszły z izby chorych, i przez szybę patrzyły na rozbitka.

- Co teraz z nim zrobimy? - zapytał Bestia.

- Mam pomysł. - powiedział Szrama i delikatnie zamachał ogonem, co znaczyło, że myśli intensywnie.

ierżant Van-Thai wszedł do swojej kajuty na okręcie patrolowym P-377. Zdjął hełm, kompozytowe nałokietniki i nagolenice, które odłożył na wieszaku. Dla dodatkowej wygody rozpiął kombinezon pod szyją i usiał przy swoim biurku. Wziął do ręki pisak, i następnie zaczął szkicować ideogramy na wyświetlaczu położonym wprost na blacie. Po kilkudziesięciu minutach skończył pisać raport, po czym kliknięciem na jedną z opcji wysłał na zastrzeżonym połączeniu tekst do lokalnego sztabu. Sięgnął ręka do interkomu i wywołał połączenie z okrętowym aresztem.

- Mówi Van-Thai. Są jakieś wyniki?

- Nie, panie sierżancie. Męczę tego drania od paru godzin, a on nic...- i odpowiedział mu głos z głośniczka.

- Kapralu, próbowaliście prądu elektrycznego?

- Nie.

- To, na co czekacie? Już!

Sierżant rozłączył się. Był wściekły. Ten Sahid był twardym człowiekiem, kilka godzin tortur nie zmiękczyło go. Van-Thai wiedział, że od tej akcji zależy jego awans. Tyle przygotowań, a ten drań nie chciał wyjawić lokalizacji siedziby swego klanu.

Piraci rezydowali w opuszczonych kurortach na wyspach Riau, które jeszcze 20 lat temu tętniły życiem, odwiedzane przez turystów. Z uwagi na niejasna sytuacje polityczną SEAA nie penetrowało tych wysp, po części, dlatego że górzysty krajobraz stanowił dobrą twierdzę.

"Cholerny drań." - Myślał o hardości Sahida. Van-Thaja rozpierała duma z przynależności do marines SEAA. Wyczerpujące treningi na poligonach w Indochinach. Aplikowanie różnych specyfików. Wszczepienie chipu sensorycznego, który umożliwiał projekcje danych taktycznych wprost w korze wzrokowej. Szkolenie ideologiczne... Na ramieniu każdy żołnierz miał wytatuowane ideogramy oznaczające trzy słowa: "odwaga - honor - wierność". Jak tu nie być dumnym, skoro broni się bezpieczeństwa 2,5 miliarda ludzi, Chińczyków, Tajwańczyków, i innych narodów Azji Południowo-Wschodniej?

A tu jeden twardy pirat nie jest rozmowny..

o, więc czego chcecie? - zapytał kucharz.

- Tylko tego, abyś pogadał z tym łebkiem. - odpowiedział mu Szrama, który razem z Bestią przyszedł do kambuza.

- Poczekajcie... - kucharz zdjął teflonowy fartuch, po czym powiesił śliski materiał na wieszaku przy kuchence elektrycznej. Był bardzo otyły, jak większość kucharzy. Z pochodzenia wyglądał na mieszkańca Sumatry.

Antropomorfy przepuściły tęgiego kucharza, który poszedł przodem. Z trudem mieścił się w stalowym korytarzu i równie wielkim trudem przeciskał się przez drzwi. Po kilku minutach cała trójka weszła do izby chorych. Biomonitor wskazywał ustabilizowany puls rozbitka i temperaturę ciała: 35.5 stopni Celsjusza.

- No, o co mam go zapytać? - powiedział kucharz stojąc nad łóżkiem.

- Jak się nazywa. Powiedz mu, że jest w dobrych rękach. Kucharz pochylił się nad łóżkiem i delikatnie obudził rozbitka. Człowiek obudził się, i zaskoczony rozejrzał się po jasnym pomieszczeniu. Kucharz rozmawiał z nim dość długo. Kiedy skończył, odwrócił się i powiedział do dwóch morfów:

- Ten facet nazywa się Azis. Nie chce więcej powiedzieć...

- Powiedz mu, że może nam zaufać, i w ogóle... W każdym razie nie pracujemy dla rządu. Kucharz znowu pogrążył się w konwersacji z rozbitkiem. Azis mówił z trudem, niemniej był bardzo rozmowny.

- Nie wierzy nam...

- Powiedz mu do cholery, że jesteśmy najemnikami, i jesteśmy tu tylko dla pieniędzy. Powiedz mu, że jeśli chce wrócić do swoich, to niech powie gdzie mamy go odstawić! Kucharz rozmawiał z Azisem przez dłuższy czas.

- Powiedział, że jego klan zamieszkuje wyspę Bintan...

- No, to mamy po drodze, bo zmierzamy do Singapuru. OK, wystarczy.

Szrama sięgnął do kieszonki na pasie i wyciągnął z niej pomięty banknot, który podał kucharzowi. Kasan, bo tak miał na imię kucharz, uśmiechnął się i pierwszy wyszedł z kajuty. Bestia zapytał się Szramy, co dalej zrobi.

- Musze pogadać z kapitanem... Chodźmy stąd, niech ten facet nabiera sił...

jak, powiedział? - zapytał zniecierpliwiony Van-Thai przez interkom kaprala Changa.

- Pokopaliśmy go prądem, a on... Nic.

- Cholera! Przyduś go jeszcze! Prądem! A jak nie, to wstrzyknij mu trochę skopolaminy, wtedy wszystko wyśpiewa! I to solidnie, żeby mu oczy z orbit wylazły! Już!

- Tak jest...- kapral rozłączył się.

Sierżant zapalił papierosa. Co prawda Sahid po południu miał być zabrany przez helikopter na pokład krążownika, gdzie na pewno wyduszono by z niego odpowiednie informacje. Ale Van-Thai był ambitny i chciałby to jemu udało się dowiedzieć o położeniu siedziby klanu Sahida.

o takiego!? - wykrzyknął kapitan William Paterson. - Mam zwolnić statek, po to tylko, aby tego drania wypuścić na wolność? Co ty kombinujesz?

- Panie kapitanie. - Powiedział Szrama.- Nie chce mieć żadnych problemów z SEAA. Wypuszczę tego drania i będę miał święty spokój. My, najemnicy, wolimy mieć jak najmniej do czynienia z rządem.

Kapitan stał naprzeciw konsoli sterowniczej, która rozświetlała wnętrze mostka swoimi kontrolkami i ekranami. Z tego jednego miejsca można było kontrolować cały statek.

- W porzadku. - powiedział kapitan wskazując na ekran, na którym widać było mapę okolic z zaznaczonym, przesuwającym się bardzo powoli symbolem statku. - Zredukujemy prędkość do 5 węzłów, a wy w tym czasie odstawicie go do brzegu, jasne? Będziemy jakieś 10 mil od niego... - Kapitan wskazał palcem brzeg wyspy Bintan.

- Tylko uwińcie się szybko, dobra?

- W porządku. - powiedział Szrama. - Tylko niech trochę dojdzie do siebie...

- I, co? - sierżant, Van-Thai wszedł do izby tortur, gdzie Sahid siedział na metalowym krześle, cały obolały, z licznymi siniakami i śladami po kopnięciach prądem. Pomieszczenie było ciasne i wilgotne, a kapral Chang zbierał do plastikowej walizeczki swoje narzędzia tortur. Skopolamina zadziałała i Sahid w ciągu kilku minut wskazał na plastikowej mapie położenie osady zamieszkałej przez swoich kompanów. - No, nareście. - Powiedział sierżant studiując mapę.- Północne wybrzeże wyspy Bintan...

itz, wybierz pięciu najlepszych braci, uzbrój ich w sto dwudziestki i MP-5. Daj im po pięć magazynków, granaty i świece dymne. - mówił Szrama do Ritza na pomoście na nadbudówce.

- Dobrze, a łódź?

- Kapitan pożyczy nam jedną. Aha, weź też terminal nawigacyjny i mapy okolic, dobra?

I porządne radio.

- Tak jest panie komendancie...

Ritz wszedł przez stalowe drzwi do wnętrza nadbudówki. Szrama pozostał na pomoście, obserwując morze. Niebo było czyste, a słońce grzało. Morze lekko falowało. Dochodziła już godzina druga po południu.

ierżant Van-Thai przypatrzył się swoim żołnierzom, którzy stali na pokładzie okrętu. Na platformie startowej czekały cztery helikoptery, dwa jednoosobowe szturmowce, wyposażone w działka i rakiety, oraz dwa transportowe mogące przewieźć dwudziestu żołnierzy.

Wszystko było w należytym porządku. Broń była naładowana i sprawdzona. Sierżant czekał tylko na raport z łatającego robota wysłanego w okolice wskazane przez Sahida.

- Żołnierze! Z kilka godzin wykonacie swój obowiązek. Naszym zadaniem jest likwidacja bandytów, którzy napadają na statki przewożące towary i ludzi po tych wodach. Pamiętajcie: żadnej litości! Nie zawiedźcie swoich państw i dajcie nauczkę tym śmieciom. Zrozumiano?

- Tak jest! - odpowidzieły chórem postacie w kombinezonach.

- A teraz spocznij, rozejść się i czekać na nowe rozkazy.

Żołnierze rozeszli się. Do Van-Thai`a podszedł jeden z marynarzy.

- Panie sierżancie.- mówił młody Wietnamczyk. - Mamy raport od robota zwiadowczego.

- Znakomicie. - Powiedział sierżant i udał się za marynarzem na mostek.

muchaną łódź spuszczono na powierzchnie morza. Kontenerowiec zwolnił swój bieg, zgodnie z umową. Szrama stał przy burcie, a za nim pięć morfów, z czego każdy miał na sobie oporządzenie z bardzo podłużnymi ładownicami do magazynków dla G120, mniejsze dla magazynków do pistoletów, kieszonki na manierki i granaty i inne wyposażenie. Szrama miał przewieszony na specjalnej uprzęży na piersi MP-5 i magazynki do niego. Na głowę zamiast beretu nałożył hełm z prasowanego Kevlaru, który miał wycięte otwory na uszy. W prawym uchu delikatnie uwierała go słuchawka od radia znajdującego się w jednej z kieszonek na pasie.

- OK, chłopaki, schodzimy w dół. Bestia, przekazuje ci dowództwo nad grupa na statku. Żołnierze zaczęli schodzić w dół, po sznurowej drabince ku chyboczącej na morzu łodzi przywiązanej do pokładu kontenerowca. Tymczasem kucharz objaśniał ledwo stojącemu na nogach Azisowi, o co chodzi. Szrama powiedział kucharzowi:

- Powiedz mu, że ma zejść do łodzi i żeby pokazał nam na mapie, gdzie mamy płynąć. Aha i powiedz też, że jeżeli zacznie robić jakieś numery, to mu palne kulkę prosto w łeb, jasne?

Kucharz długo tłumaczył Azisowi. Pirat spojrzał na Szramę z przestrachem. Morf rozwinął mapę i podał mu ją. Azis bez słowa wskazał zatokę, w której rezydował jego klan. Powiedział coś, a kucharz przetłumaczył to:

- Mówi, że jego ludzie zamieszkują tutaj...

- Dobra. Idziemy.

Azis, ubrany w białą koszule i ciemne spodnie pożyczone na tę okoliczność z garderoby statku, zszedł po drabince na łódź. Tuż po nim Szrama. Bestia tylko jeszcze mu powiedział:

- Uważaj na siebie...

- Dobra, daruj sobie. Będę w kontakcie.

W następnych minutach łódź popychane przez silnik pomknęła ku wyspie Bintan, która była widoczna na horyzoncie. Ster utrzymywał morf, który nazywał się Eddy. Jedną ręką trzymał ster, a w drugiej terminal nawigacyjny, który na swoim ekranie pokazywał mapę okolic z aktualną pozycją łodzi. Azis stał na dziobie, a tuż za nim Szrama. Cztery pozostałe antropomorfy siedziały w milczeniu po środku łodzi. Nic nie mówił, a obecność dziwnych istot z jednej strony go przerażała, a z drugiej bardzo ciekawiła. Nigdy w życiu nie widział morfów. Nie wiedział, co się stało z Sahidem i resztą jego kompanów. "Najprawdopodobniej nie żyją." - pomyślał Azis.

an-Thai był zadowolony. Obraz przekazywany przez kamery robota w pełni potwierdzał zeznania Sahida. Faktycznie, nad zatoką znajdowała się przystań i jakieś nędzne domki sklecione z blachy, bambusa i tektury. Nakazał zbiórkę na lądowisku i następnie objaśnił plan pacyfikacji. Następnie przekazał do komputerów taktycznych mapę terenu walki i rozkazał krótko:

- Do helikopterów!

Żołnierze szybko wgramolili się do wnętrza dwóch maszyn. Tej wszedł jako ostatni. Najpierw poderwały się w górę maszyny szturmowe, lekkie, skonstruowane z włókien węglowych helikoptery bojowe, przypominające nieco stare amerykańskie Defendery MD300, z tą różnicą, że kabina była bardziej kanciasta i nie była w całości przeszklona. Van-Tej usiadł na ławie wewnątrz drugiej maszyny. Pilot siedział przy kokpicie i manipulował przełącznikami i sterem. W chwile później maszyna poderwała w górę. Przez uchylone boczne drzwi z zainstalowanym sześciolufowym minigunem widać było przesuwające się kilkadziesiąt metrów niżej morze. Lot miał zająć dwadzieścia minut. Obok sierżanta siedział strzelec pokładowy w stalowoszarym kombinezonie. Na zewnątrz widać było w oddali drugi helikopter transportowy i lecący na obrzeżu szturmowiec. Maszyny przybrały formacje podkowy i mknęły w kierunku wyspy.

Tymczasem Szrama z Azisem i swoimi podwładnymi wpłynął do zatoki. Szrama kazał odbezpieczyć broń, a sam wyciągnął z uprzęży MP-5. Wreszcie łódź dobiła do przystani, zbudowanej z drewnianych pali i desek.

- Eddi, Mat, zostajecie w łodzi. Reszta ze mną.-Rozkazał. Następnie lufą MP-5 pokazał Azisowi, aby prowadził. Pirat pokiwał głową i poszedł pierwszy.

Zatoka porośnięta była lasami namorzynowymi i bujną roślinnością. Dawniej w tych okolicach znajdowały się hotele dla turystów, których ruiny były widoczne nad zatoką niczym ruiny prastarej cywilizacji. Las gęstniał, choć dawało się zauważyć wyrąbane i wychodzone ścieżki. Cała grupa szła gęsiego za swoim przewodnikiem. Azis czuł się słaby, ale świadomość, że zaraz znajdzie się wśród swoich dodawała mu sił. Ptaki śpiewały wokoło, drzewa rzucały cień na niższe partie lasu. Szrama wyczuł nosem, oprócz zapachu różnych roślin i zwierząt, także typowo ludzkie wonie. Wreszcie las nieco przerzedził się, i na niewielkiej polance najemnicy zauważyli osiedle nędznych chat, zbudowanych koło mocno zarośniętej drogi dojazdowej do byłego hotelu nad zatoką. Tu i ówdzie krzątali się ludzie. Azis krzyknął coś. Szrama odbezpieczył MP-5 i to samo zrobili jego podkomendni uzbrojeni. Kilku ludzi, uzbrojonych w strzelby i karabinki skierowało się w kierunku grupy.

Kiedy podeszli Azis zaczął coś im tłumaczyć. Znali się, ponieważ bardzo ucieszyli się na jego widok. Po chwili zaczęło podchodzić do nich coraz więcej piratów. Jeden z nich, najlepiej ubrany, podszedł do Szramy, który w napięciu obserwował całe zamieszanie.

- Kim jesteście? - Zapytał nieznajomy po angielsku.

- Jestem Szrama. A to moi podkomendni. Jesteśmy najemnikami.

Nieznajomy przypatrzył im się bliżej. Nigdy nie widział morfów.

- Nazywam się Kraeng, jestem sekretarzem Sahida.- "To nawet piraci mają sekretarzy?" - pomyślał Szrama. - Miło mi. Ale raczej wolałbym stąd się szybko zmyć...

- A to, czemu? - zapytał Kraeng.

- Nie twoja sprawa. Odstawiliśmy wam waszego człowieka i tyle. I to gratis, bo zwykle bierzemy pięć tysięcy za łebka. - Tłum otoczył oddział Szramy ciasnym kręgiem. "Coś nie tak." - pomyślał Szrama.

-Coś mi tu się nie podoba. Gdzie Sahid?

- Nie wiem, o kim mówisz. Znaleźliśmy waszego człowieka i wam go za darmo oddajemy. Co chcecie?

- Pytam, gdzie Sahid? - Kraeng naciskał.

- A skąd mam to do cholery wiedzieć? Zapytaj Azisa...

Kraeng porozmawiał chwilę z Azisem, a następnie powiedział do Szramy:

- A, jaką mamy gwarancje, że nie doniesiesz SEAA gdzie jesteśmy?

- Cholera, to ma być wdzięczność?! - Szramie zaczęły puszczać nerwy. - Tłum nie wyglądał przyjaźnie. Nawet dzieciaki piratów nosiły przy sobie noże i pistolety...

- Nie chce zwady, przypłynąłem tu, i zaraz sobie odpłynę. I gówno mnie obchodzi SEAA i wasze sprawy! - Czarny kot powiedział donośnie.

Kraeng zakłopotał się. Miny tłoczących się wokół piratów nie wróżyły nic dobrego. Praktycznie każdy z nich miał jakąś broń. Tymczasem... Antropomorfy mają lepszy słuch od ludzi. Szrama odruchowo postawił uszy na sztorc, kiedy tylko usłyszał dźwięk. Z jednej strony znajomy, ale...

- Co jest? - zapytał Kraeng, widząc jak Szrama nasłuchuje. Inne antropomorfy zaczęły się rozglądać.

Szrama po chwili był pewien. "Helikoptery!" - pomyślał. -"Cholerne żołdaki z SEAA!" Tylko SEAA dysponowało w tej okolicy helikopterami. Szrama zaczął nerwowo się rozglądać po niebie, ale rosnące wysoko drzewa zasłaniały widnokrąg.

- Co jest do cholery? - Kraeng nerwowo zapytał. W tym momencie do jego uszu dotarł dźwięk zbliżających się maszyn.

Nagle, bez ostrzeżenia, najpierw rozległy się świsty nadlatujących rakiet, a po chwili potężny wybuch zmiótł kilka chat. Bambusowe drągi i liście palm wystrzeliły w górę, wymiecione przez ognisty podmuch. Piraci rozpierzchli się i w tym momencie Szrama zauważył nadlatujące maszyny. Kolejne rakiety zostały wystrzelone przez szturmowe helikoptery.

Pociski rozwaliły następne chaty. Ledwo tylko ustał huk eksplozji, a piloci zaczęli ostrzeliwać z działek osadę. Piraci biegali tu i ówdzie, popędzani przez panikę. Co niektórzy zaczęli strzelać ze swoich broni w kierunku nadlatujących maszyn. Szrama rozkazał wycofać się, ale ledwo skryli się w zaroślach, a w zagajniku, przez który biegła ścieżka do przystani eksplodowały następne pociski.

- Mark! - rozkazał pierwszemu morfowi. - Granat dymny!

Mark bez słowa dobył metalową puszkę, pociągnął za zawleczkę i położył na ziemi.

- Wycofać się! - rozkazał Szrama.- Do przystani!

Szrama nacisnął przycisk na obudowie radia umieszczonego w kieszonce na pasku.

- Eddi, melduj, co się dzieje. Eddi!

- Jestem, panie komendancie. Wszystko w porządku! Czekamy na was...

- OK, zaraz będziemy!

Tymczasem granat dymny zaczął swoją prace, i wypełnił pole tuz za odziałem Szramy dymem.

- Idziemy! - nakazał Szrama.

Tymczasem dwa następne helikoptery zbliżały się ku wiosce. Piraci zawzięcie ostrzeliwali krążące maszyny. Piloci nie byli dłużni i ogniste smugi naboi wymiatały odsłoniętych ludzi...

Van-Thai nadusił guzik na lewym rękawie. W ten sposób zdalnie podwyższył żołnierzom ilość adrenaliny. Sam też poczuł się bardziej podniecony. Strzelec stał w kucki przy minigunie i zawzięcie ostrzeliwał cele na ziemi. Van-Tej widział, jak co chwila jakaś sylwetka pirata pada na ziemie... Pierwszy helikopter zawisł kilka metrów nad ziemią. Van-Tej rozkazał:

- Wysiadać! Bić gnojków!

Żołnierze, sztucznie podnieceni zaczęli wysiadać z helikoptera. Van-Tej wyszedł jako ostatni. Jego buty dotknęły błotnistego podłoża, i w tym momencie helikopter poderwał w górę.

- Sformować szyk! - rozkazał przez taktyczne radio.- Wysadzić drugi pluton!

Żołnierze ułożyli się w kształt tyraliery, pędząc ku palącym się chatom. Taka formacja na względnie odkrytym terenie była ryzykowna, ale piraci nie byli zawodowymi żołnierzami i łatwo ulegli panice.

- Ognia! - nakazał Van-Thai.

Przed oczyma migały mu symbole i ideogramy pokazujące pole walki. Komputer taktyczny pokazywał mu pozycje jego ludzi, jak i ustalone przez żołnierzy pozycje wrogów. Walka trwała. Helikoptery zaprzestały ostrzału, aby nie pozabijać swoich żołnierzy. Van-Tej odbezpieczył swój karabinek szturmowy i w tym momencie na szybie hełmu ukazał mu się obraz z celownika karabinu. Zobaczył kilka sylwetek piratów biegających wśród ruin domów. Wymierzył i odpalił standardową mini-rakietę kalibru 30 milimetrów, która z charakterystycznym świstem poleciała w kierunku paru sylwetek. W chwile potem rozległa się eksplozja i kilka ciał upadło ziemie. Inni żołnierze także zaczęli strzelać. Piraci odpowiadali niecelnym ogniem ze swoich starych AK-47, wydających charakterystyczny dźwięk.

- Strzelajcie, na co czekacie! - krzyczał Van-Thai, tak głośno, że żołnierze biegnący obok niego mogli go usłyszeć mimo grubego hełmu zasłaniającego całą głowę. Jakiś dzieciak, trzymający w swoich rękach pistolet uciekał w kierunku lasu, strzelając w kierunku żołnierzy. Wkrótce kilka naboi powaliło go na ziemie. Pomiędzy migoczącymi symbolami mapy taktycznej Van-Tej widział lezące na ziemi ciała zabitych piratów, ich kobiet i dzieciaków. Nie miał czasu się temu lepiej przyglądać. Żołnierze rozpierzchli się po terenie osady i bezlitośnie likwidowali wszelkie gniazda oporu.

- Drugi pluton! Skierujcie się w kierunku przystani! Sprawdźcie, czy ktoś nie uciekł! - nakazał Van-Thai przez radio.

Szrama biegł razem ze swoimi braćmi przez las wzdłuż ścieżki zaznaczającej się w gęstej dżungli. Nagle usłyszał za sobą jakieś krzyki w nieznanym mu języku. Obejrzał się i zauważył Postać w czarnym kombinezonie.

- Cholerny żołdak! Zdjąć go! - Zawołał do Arkiego, który biegł obok niego. MP-5 nie był odpowiedni do strzelania na daleki dystans. Ciemnogranatowe stroje noszone przez, antropomorfy, które były przeznaczone do walki w nocy, doskonale zdradzały ich położenie.

- Rozkaz! - Arki wymierzył ze swego G120 i posłał serie w kierunku sylwetki. Kule roztrzaskały poliwęglanową osłonę hełmu, która była raczej przystosowana do przyjmowania strzałów z amunicji parabellum 9 milimetrów. Dwie kule karabinowe 5.52 milimetrów roztrzaskały czaszkę żołnierza, który padł na ziemie. Arki zużył połowę magazynka.

- Dobrze! Zmiatamy! - rozkazał Szrama. Antropomorfy wbiegły na drewniany pomost w ostatnim momencie. Drugi pluton odnalazł ciało swego żołnierza i zaczął biec w kierunku przystani.

Szrama wskoczył na łódź, a następnie jego podwładni. Jego ogon machał nerwowo, jak to zwykle bywało w tak trudnych sytuacjach.

- Teraz gazu!

Eddi bez słowa zapuścił motor przy pomocy elektrycznego startera i łódź popłynęła w głąb zatoki. Szrama sięgnął do radia VHF dużej mocy, leżącego na podłodze łodzi. Podpiął do niego swoje słuchawki i mikrofon, a następnie wywołał kanał łączności uzgodniony z Bestią.

- Bestia? Ale jatka, przylecieli ci z SEAA i zrobili taką demolkę, że hej! Z trudem uciekliśmy!

- O cholera! - usłyszał głos Bestii. - Wszyscy cali?

- Cali, położyliśmy jednego żołdaka trupem. Już płyniemy do was.

- Dobrze. Tylko pospieszcie się, bo kapitan wychodzi z siebie...

Łódź na dobre wypłynęła na morze. Z daleka widać było płynący w oddali kontenerowiec...

alka dobiegła końca. Kraeng leżał na ziemi, zakuty w kajdanki. Tylko on przeżył masakrę. Ciała innych leżały na ziemi, a zgliszcza po chatach tliły się jeszcze. Van-Thai zredukował pobudzanie adrenalina, po czym żołnierze uspokoili się. Van-Thai był jednak zdenerwowany. Jeden człowiek z jego odziału zginął! Jeden i to, dlatego bo wychylił się za mocno do przodu. Co za traf! Inna sprawa, że komuś udało się uciec. Dowódca drugiego plutonu zameldował, że widział odpływającą łódź w kierunku morza. Cóż, tak czasami bywa.

Azis zginął od razu. Kraeng schował się za pniem drzewa i dlatego przeżył. Van-Thai był zadowolony. Większość piratów zginęła, cześć uciekła, a dwóch, i to wysoko postawionych, dostało się w ręce jego odziału. Zwołał zbiórkę i rozkazał:

- Zabrać tego śmiecia - miał na myśli Kraenga. - I spalić tę norę.

Kilka minut później żołnierze z miotaczami płomieni zaczęli podpalać resztki chat, tóre przetrwały nalot smugami napalmu. Zabrano też ciało poległego szeregowca i po kilku minutach helikoptery poszybowały w kierunku korwety.

a pokładzie kontenerowca panował wzburzony nastrój. Bestia razem z innymi morfami stał na burcie i obserwował morze. W pewnym momencie Ritz, który pożyczył od kapitana lornetkę, krzyknął:

- Tam są! - I pokazał ręką łódź, która płynęła na pełnych obrotach.

- Nareszcie.. - powiedział Bestia.

Łódź przybiła do burty, z której spuszczono drabinkę sznurową, po której wdrapał się na pokład Szrama i reszta.

- Czuje, że było ostre strzelanie...- powiedział Bestia zaciągając powietrze nosem. Wyczuwał wyraźną woń prochu.

- Daj mi spokój! Już wcześniej wiedziałem, że ludziom ufać nie można, ale teraz jestem tego absolutnie pewien! Wiesz, co się działo...?

Szrama opowiedział wszystko, co się stało. Następnie zdjął oporządzenie, które zbrojmistrz odniósł do magazynu. Był w złym nastroju, czego dowodem były wysunięte z opuszek palców pazury, i nawet Bestia wolał do niego się nie zbliżać. "Cholerni ludzie!" - myślał Szrama przez następne godziny.

Komunikat agencji prasowej CN.Net (China News Network): Dziś po południu odział specjalny marynarki wojennej Sojuszu Południowo-Azjatyckiego dokonał rajdu na siedzibę piratów na wyspie Bintan. Według rzecznika prasowego marynarki, odział specjalny został zaatakowany i odpowiedział ogniem. Pojmano dziesięciu piratów, w tym herszta bandy. Bez wątpienia likwidacja tej bazy była kolejnym krokiem ku zapewnieniu bezpieczeństwa żegludze w okolicach Singapuru...

Koniec.

(c) Doktor No 2002



Powrot