|
  |   |   |
|
Ciekawe życie policjantaAutor: Krzysztof "Reaven" Moszyński
Centrum dzielnicy korporacyjnej, środek nocy. siężyc niemrawo oświetlał ściany kilkuset piętrowych wieżowców, źdźbła kilku centymetrowej, sztucznej trawy, stojące równiutko pod ścianą zbiorniki na śmieci. Ciemne chmury powoli sunęły po mrocznym niebie Night City. Panowała wszechobecna cisza. Nagle ciszę przerwał odgłos biegnącego człowieka - najpierw cichy, odległy, jednak z sekundy na sekundę coraz to bliższy i głośniejszy. Po chwili na niewielki placyk wbiegła młoda, urodziwa kobieta, a wraz z nią nadleciał odgłos szybko jadących motocykli. Motocykliści jechali dość szeroką uliczką, na którą stojące niedaleko latarnie rzucały bladobiałe światło. Byli dość blisko placu - tłumiki dźwięku wspaniale wyciszały najgłośniejsze nawet maszyny. Urządzenia takie nie były tanie, ale jeśli kogoś stać było na taki motocykl - turbo Java model 202, stylizowany na harleya lat 80 ubiegłego wieku, którego cena wynosiła ok. 9000e$ - to mógł sobie również pozwolić na tłumik. Dziewczyna rozejrzała się ze strachem wokoło, stwierdziła, że dalsza ucieczka nie ma sensu, i zrezygnowana wyciągnęła spod krótkiej kurtki niewielki pistolet. Gdy tylko motocykliści, którzy zdążyli już wyciągnąć swoje ulubione zabawki - piły łańcuchowe, nabite kolcami pałki i łańcuchy - wjechali na placyk, dziewczyna wycelowała w nich swoją broń. Ścigający ją nawet nie zwolnili, zbliżali się do niej z oszałamiającą prędkością, kreśląc złowieszcze wzory swoją bronią. Ogarnięta paniką dziewczyna zamknęła oczy i wystrzeliła - jak na treningach, metodycznie pociągając raz za razem za spust i delikatnie przesuwając lufę o milimetry raz w jedną, a raz w drugą stronę. Pistolet zagrzmiał niczym władca gromów, plując pociskami, które błyskawicznie przebywały dzielącą je od celu drogę i wbijały się w miękkie, ludzkie ciało. Kilkanaście strzałów, oddanych niezwykle szybko, zlało się niemal w jedną, długą serię pocisków, która kaleczyła, pruła i rozszarpywała wszystko, co stanęło jej na drodze. Krótkie jęki były jedynymi dźwiękami, które zdążyli z siebie wydać motocykliści, nim metalowe szerszenie przyniosły im śmierć. Motocykle, pozbawione kierowców, jechały z niezmniejszoną prędkością przed siebie, aż natrafiały na krawężniki, słupy lub ściany, gdzie przy akompaniamencie zgrzytu gniecionego i wyginanego metalu kończyły swoją jazdę. Po chwili na placu znów zapanowała cisza, jeśli nie liczyć przyspieszonego, chrapliwego oddechu dziewczyny i dźwięku wciąż obracającego się koła w jednej z maszyn, w tej chwili nie przypominającej już pięknego motocykla, którym była jeszcze przed chwilą. Dziewczyna otworzyła oczy i zdziwiona rozejrzała się wokół. Powstrzymała odruchy wymiotne, jakich dostała na widok zakrwawionych i zmasakrowanych motocyklistów - ze ścigającej ją piątki, tylko jeden nie miał uszkodzonej - delikatnie mówiąc - głowy. Wszyscy leżeli kilka metrów przed nią, zrzuceni najwyraźniej ze swych maszyn celnymi strzałami. Ale to nie uspokoiło dziewczyny - słyszała przecież wyraźnie serię kilkunastu strzałów, a jej pistolet był przecież zaledwie sześciostrzałowy. Broń zaś miała wycelowaną na poziomie klatki piersiowej dorosłego człowieka, nie na poziomie głowy - wiedziała z zajęć na strzelnicy, jak trudno jest trafić w nieruchomą, narysowaną głowę, a co dopiero w ruszającą się głowę żywego człowieka? Uczono ją, by strzelała w korpus, gdyż w to najłatwiej trafić. Tymczasem zaledwie dwa trupy miały krwawe ślady po pociskach nie w okolicach głowy. Czuła, że ktoś inny zastrzelił większość motocyklistów, i zrobił to w krótszym czasie, niż ona mogła sobie wyobrazić. Nawet Joshua, najlepszy strzelec w akademii, nie potrafiłby zrobić czegoś takiego. Rozglądając się, nie zauważyła nikogo. Była tutaj zupełnie sama. Dla pewności włączyła jednak podczerwień w swoim cyberoku. I wtedy go dostrzegła. Stał skryty w głębokim cieniu jednej z bram, a pistolet, który trzymał w opuszczonej ręce, wciąż delikatnie dymił. Wycelowała pistolet w jego stronę. - Wyjdź stamtąd! Podejdź do światła! - rozkazała. Wyłączyła także podczerwień - już jej nie była potrzebna, skoro wiedziała, gdzie on jest. Była pewna, że to mężczyzna - takiej sylwetki nie mogłaby mieć żadna kobieta. Nieznajomy wyszedł z cienia i posłusznie przeszedł kilka kroków, by znaleźć się w wąskim promieniu światła pobliskiej latarni. Oglądała go przez chwilę, z zaciekawieniem wyłapując najdrobniejsze nawet szczegóły jego wyglądu - tak, jak ją tego uczyli profesorowie w akademii. Był to przystojny, wysoki i dobrze zbudowany młodzienieniec - oceniła go na jakieś 22-25 lat - o sylwetce zawodowego sportowca, z brązową, bujną czupryną, spod której patrzyły na nią oczy o kolorze głębokiej, morskiej wody - niebieskie, bystre i wesołe, kryjące jednakże w sobie ukrytą mądrość i nagromadzone doświadczenie. Widywała już groźnych ludzi - twardych solosów, chodzących z olbrzymimi karabinami, patrzących na ludzi z nienawiścią, zabójców, pracujących na zlecenie tego, kto im zaproponował odpowiednio wysoką stawkę. Stojący przed nią młodzieniec nie był jednak typem takiego solosa, patrzył na nią z zaciekawieniem i życzliwością, był też pięknie umięśniony, a nie jedynie nabity kilogramami bicepsów. Pierwszy raz w swojej dotychczasowej karierze spotykała kogoś takiego. Nagle przypomniała sobie o broni i o tym, jak dobrze patrzący na nią mężczyzna strzela, i rzuciła ostro: - Rzuć broń! Nie zabrzmiało to jednak tak ostro, jak miało zabrzmieć. Ale młodzieniec uśmiechnął się tylko i ze słowami: - Przecież nie masz już naboi w swojej spluwie, kochanie. Wystrzelałaś cały magazynek, pamiętasz? - schował swój pistolet do kabury pod kurtką. Dziewczyna spojrzała na mięśnie rysujące się na ramionach chłopaka, których nie okrywały podwinięte rękawy kurtki, i na mięśnie nóg, które okrywały czarne spodnie idealnie dopasowane do kształtów właściciela - ubrania z takiego samodopasowującego się materiału to był ostatni krzyk mody wśród mieszkańców Night City, przebywających dużo na ulicy - sama miała bluzkę z takiego materiału. Zastanawiając się, jakie by miała szanse przeciwko niemu w ewentualnej bójce, schowała swoją broń. - Czemu cię gonili? - zapytał, nagle poważniejąc, i wskazał na leżące opodal martwe ciała. - Nakryłam jednego z nich z walizką prochów. Pech chciał, że nie zauważyłam kręcących się w pobliżu jego kumpli. Ten jeden krzyknął: "To glina!!!" i po chwili miałam na karku całą tę zgraję. Więc próbowałam uciec, ale nie znam terenu, i... Sam widziałeś. - Jesteś z policji? Fakt. Zapomniała, że jest noc, a o tej porze nawet po korporacyjnej kręcą się niemal sami przestępcy. Cofnęła się i odruchowo sięgnęła po broń. Kiedy wyciągnęła ją do połowy, przypomniał sobie, że nie ma już amunicji, i z cichym przekleństwem schowała ją z powrotem. - Nie bój się, nie mam zatargów z policją! - roześmiał się obserwujący jej ruchy młodzieniec. - Ale czemu w takim razie nie wezwałaś pomocy? - zapytał, odwracając się i podchodząc do jednego z ciał. - Radio mi nawaliło - odparła kwaśno dziewczyna. Takie rzeczy zawsze się przydarzały w najmniej odpowiednich momentach. Chłopak przeszukał szybko zwłoki, zaklął, nie znalazłszy niczego ciekawego, i ruszył w kierunku jednej z bocznych uliczek. - Chodź, mam tu niedaleko zaparkowane auto. Podwiozę cię do policyjnej. Poszła za nim. Cóż innego mogła zrobić? Podczas jazdy nie rozmawiali prawie wcale, jeśli nie liczyć kilku jego pytań dotyczących jej osoby. Kiedy już wysiadała, zapytał niespodziewanie o jej imię. - Ellenie - odpowiedziała nieco zaskoczona. - A ty? - Kester. W oddali zawyła policyjna syrena. Ellenie zamknęła drzwi samochodu i wkrótce niebieski, sportowy pojazd zniknął jej z oczu. Ale nie na darmo była policjantką - gdy tylko weszła na posterunek, poprosiła o kartkę papieru i zapisała na nim zapamiętany numer rejestracyjny.
Młoda pani policjant nie należała do osób brzydkich - prawdę mówiąc, była jedną z najbardziej urodziwych kobiet, jakie spotkać można było na komisariacie, a wcześniej - w akademiku. Szczupła, dosyć wysoka brunetka z krótkimi włosami, delikatną urodą i wysportowanym, kształtnym ciałem zawsze wzbudzała zainteresowanie, ilekroć pojawiła się na jakiejś zabawie bądź spotkaniu. Od dłuższego już czasu była obiektem miłosnych westchnięć kilku policjantów z komisariatu, jak również adresatką zazdrosnych i pełnych lodowatej zawiści spojrzeń części żeńskiej obsady tej placówki. Myślała kiedyś o zostaniu modelką, dwa razy nawet wystąpiła w tej roli, ale ostatecznie zrezygnowała, szukając dobrze płatnego zajęcia, przy którym nie umrze z nudów i zazna nieco przygód. Trafiła dobrze - policjanci umierali niemal codziennie, z wielu powodów, ale na pewno nie z nudów... Wreszcie udało się jej ustawić odpowiednią temperaturę. Wcisnęła przycisk zapamiętywania, przeciągnęła się, rozciągając mięśnie i mrucząc przy tym jak kotka, po czym weszła pod prysznic. Przez kolejne dziesięć minut spłukiwała z siebie bród i zmęczenie, a jej myśli - ku jej niemałemu zdziwieniu - wciąż krążyły wokół poznanego w nocy mężczyzny. O ile dobrze go oceniła, był mniej więcej w jej wieku. Ciekawe, czym się zajmował? Po skończonych ablucjach zjadła śniadanie i pognała na komisariat, zdać raport z wczorajszych zdarzeń.
Samochód policyjny wzbił fontannę wody, przejeżdżając przez największą w okolicy kałużę, i z lekkim zgrzytem zatrzymał się przed warsztatem. Tutaj już chroniony był przed deszczem przez spadzisty daszek, dość daleko wysunięty od budynku - był to standardowy sposób budowania domów w okolicach, gdzie nie było kopuł przeciwdeszczowych. Chociaż padało tutaj bez przerwy od kilku lat, nikt nie lubił moknąć. Właściwie, powstały nawet umowne terminy, oznaczające stan pogody: "nie pada" mówiono, kiedy siąpił delikatny, ciepły deszczyk; "mży", kiedy padał ciepły deszcz; "pada", gdy szalała ostra, zimna ulewa; zaś kiedy mówiono, że "szaleje burza", miano zwykle na myśli zimną ulewę, którą już właściwie nazwać by można było gradobiciem, połączoną z wyładowaniami atmosferycznymi nisko nad miastem. Wiatr właściwie w samym Night City nie występował zbyt często, zbyt wiele budynków powstrzymywało go od "prawdziwego wiania", za to na nadbrzeżu często można go było napotkać dmiącego dość silnie - niekiedy ciepły (złośliwie twierdzili, że nie był to wiatr, a jedynie wiatraki przepędzające toksyczne, nagrzane powietrze z okolic fabryk), niekiedy zaś zimny i niezwykle porywisty. Dzisiaj akuratnie mżyło. Z samochodu wysiadła dwójka policjantów - kobieta, Ellenie Bultrock, i mężczyzna, jej partner, Max Hendrix. Kiedy on niepewnie rozglądał się wokół, Ellenie ruszyła prosto do zakładu. Jej partner pozostał na zewnątrz, tak jak się umawiali. W środku panował mały ruch, właściwie dostrzegła tylko trzech chłopaków majstrujących coś przy dwóch stojących tutaj samochodach, ale jeszcze z zewnątrz Ellenie zauważyła, że warsztat jest dosyć długim budynkiem - pewno było tutaj kilka takich sal, i w każdej można było naprawiać pojazdy. Tak więc ruch mogli tutaj mieć duży. Ellenie podeszła do magnetofonu, z którego dobywała się dość głośna muzyka techno, ściszyła go i zapytała głośno: - Jestem z policji, szukam Kestera Chamberlina - podobno pracuje tutaj. Czy moglibyście go zawołać? Chłopacy poderwali głowy znad samochodów, spojrzeli na nią - na wysokie, czarne buty, szerokie, ciemnoniebieskie spodnie, czarny golf , niebieską kamizelkę kuloodporną z nadrukiem NCPD i niebieski hełm bojowy - standardowy strój policjanta z ekipy wielozadaniowej - po czym jeden z nich powiedział: - Zaraz zobaczę, czy jest - i ruszył w kierunku drzwi. - Pójdę z tobą - oznajmiła, ruszając za nim. Chłopak skrzywił się niemal niezauważalnie i poprowadził ją korytarzem do innej hali, gdzie stała duża, czarna furgonetka, przy której uwijało się dwóch mężczyzn. - Szlag by to trafił! Ciągnij że mocniej, słabeuszu! - zrzędził jeden z nich. Razem z drugim próbowali wyszarpnąć zablokowane najwyraźniej lewe, tylne drzwi furgonetki. Ellenie i jej przewodnik niemal już do nich doszli, kiedy ze środka usłyszała zniekształcony, ale znajomy głos: - Tak nic nie zrobimy. Odsuńcie się. Dwaj mężczyźni posłusznie odsunęli się na boki... i wtedy drzwi, kopnięte od środka z olbrzymią siłą, zostały wyrwane z zawiasów, odblokowane, i wyrzucone dość silnie w kierunku pobliskiej ściany, o którą uderzyły z głośnym hukiem, a w końcu upadły na ziemię. - Wielkie dzięki, Kraiten, teraz będziemy je musieli na nowo montować - stwierdził jeden z mężczyzn, ale ochoczo złapał za drzwi i rzucił je na długą ławę, na której leżały porozrzucane narzędzia. Z furgonetki, śmiejąc się cicho, wyszedł Kester i Ellenie zwróciła się do swojego przewodnika: - Dziękuję, teraz już sobie poradzę. Nie będę ci już dłużej przeszkadzała w pracy. Na dźwięk jej głosu Kester spoważniał i spojrzał w jej stronę. Skinął lekko głową w stronę wahającego się chłopaka i ten, zawróciwszy, ruszył z powrotem na swoją halę. - Zrobię sobie chwilkę przerwy, okay? - zapytał jednego z rozmontowujących drzwi furgonetki, a ten przyzwalająco skinął głową. - Zapraszam na pokoje - powiedział Kester do Ellenie i poprowadził ją korytarzem do małego pokoiku z automatem do kawy, stołem i kilkoma krzesłami. Gdy tylko weszli, młodzieniec obrócił się i zamknął za nimi drzwi, po czym podsunął krzesło Ellenie i sam usiadł na drugim. - Cóż cię do mnie sprowadza, pani władzo? - spytał. - Skąd wiesz, że do ciebie? Może przyszłam do twojego szefa? - W takim razie Eliot nie przyprowadził by cię do hali, na której pracowałem. Powiedz - pochylił się w jej stronę - czyżbyś już się zdążyła stęsknić za mną? Ellenie roześmiała się, w uroczy sposób przechylając na bok głowę i pokazując dwa rzędy równych, białych zębów. Naprawdę mogła by być wziętą modelką. - Czemu tak myślisz? Sądzisz, że swoim wczorajszym czynem zawróciłeś mi w głowie? - Nie miałem takiego zamiaru. Ale, powiedz w takim razie, dlaczego przyszłaś? - Dzisiaj na komisariacie urządzamy małą potańcówkę - udała się nam ostatnio akcja na dużą skalę, i chcemy to uczcić. Poza tym, szef ma dziś imieniny. Chciałbyś pójść? - Jako twój aresztant? - Nie, jako mój towarzysz. - Hmm... Ja, w towarzystwie kilkudziesięciu policjantów, na jednej sali... Urocza wizja. - Och, nie będzie ich tam tak dużo. Kilkunastu zaledwie, i osoby towarzyszące, w większości cywile. Więc jak? - Kochanie - Kester wstał i podszedł do niej. Ellenie także się podniosła, więc, kiedy się zbliżył, spojrzał jej prosto w oczy z odległości kilku centymetrów zaledwie. - Kiedy mam po ciebie przyjechać? Ellenie spojrzała w jego błękitne oczy, i zastanawiała się, czy widoczna w nich wesołość spowodowana jest możliwością zakpienia z niej, czy też była to radość z innego powodu? - Bądź o dwudziestej na parkingu przy ulicy 35P - jakkolwiek było, dopięła swego. Spotkała mężczyznę, na widok którego jej krew szybciej krążyła w żyłach, a serce z niezrozumiałych powodów przyspieszało swój rytm, i zaprosiła go na zabawę. Nie pozwoliła zdarzeniu z poprzedniej nocy zamienić się w nic nie znaczący epizod w jej życiu. Dała sobie szansę. Kester odprowadził ją do drzwi warsztatu, gdzie się rozstali - on wrócił do swojej pracy, ona wsiadła do auta i przemilczając znaczący uśmieszek swojego partnera, poświęciła się służbie. Ale do końca dnia jej głowę wciąż zaprzątały myśli o poznanym mężczyźnie, przed oczami stawały poszczególne sceny ich rozmowy, a w uszach dzwonił jej jego głos. A Max? Był jej partnerem, owszem, i starał się chronić swoją koleżankę, cieszył się jednak, że znalazła sobie kogoś na tę imprezę. Zwykle nie miała problemów z towarzyszem zabawy - kilku policjantów zawsze chętnie proponowało jej swoje towarzystwo, mogła też pójść do pierwszego lepszego Disco Clubu i umówić się z którymś z przebywających tam chłopaków - jeszcze nie zdarzył się taki, który by jej odmówił - jednak zwykle nudziła się strasznie w ich towarzystwie i starała się trzymać od swych towarzyszy jak najdalej. Max nie znał intymnych szczegółów jej życia. Chociaż wiedział, że Ellenie zwierzała się jego żonie, Patrycji, to nigdy nie ośmielił się jej o to zapytać - zresztą, nie było chyba potrzeby. Gdyby jego partnerka miała jakieś problemy, Patrycja na pewno poinformowała by go o tym. Kester zaś spędził jeszcze prawie pół dnia w warsztacie, pomagając swoim kolegom w co cięższej robocie, i unikając odpowiedzi na ich nieco zbyt dociekliwe pytania o cel wizyty pani policjant. W końcu po warsztacie rozeszła się plotka o tym, że Kester ma romans z policjantką, której to plotki Kester ani myślał dementować.
W aucie Kester nie mówił wiele, skoncentrował się całkowicie na prowadzeniu pojazdu, ona natomiast, nim dojechali do komisariatu, pokrótce objaśniła mu, z kim może się na przyjęciu spotkać. Samochód zostawili na policyjnym parkingu, jednym z najbezpieczniejszych parkingów w całym Night City, po czym Kester dał się zaprowadzić na dużą salę, z której powynoszono większość mebli, przerabiając ją na dość pokaźną salę balową. Przyjęcie nie należało do najbardziej udanych - panowała dosyć drętwa atmosfera, goście bawili się w małych grupkach, w gronie najbliższych znajomych, z magnetofonu przygrywała jakaś stara melodia, a jubileat spił się bardzo szybko i spał teraz smacznie w pokoju obok, nie rozpakowawszy nawet kilku symbolicznych prezentów. Kester i Ellenie zatańczyli dwa razy, zaraz na początku imprezy, oboje jednak nie przepadali specjalnie za tak starymi i wolnymi muzyczkami, jakie grano obecnie, nie spieszyli się więc z wyjściem na parkiet. Zresztą, nie tylko oni. W chwili obecnej nie tańczył właściwie nikt. Prawie wszyscy pili za to namiętnie alkohol. Jakąś godzinkę później Kester niemal że padał z nudów, nie chciał jednak przeszkadzać Ellenie, która plotkowała od dłuższej chwili w towarzystwie kilku koleżanek. Rozejrzał się wokoło, po raz setny próbując dostrzec na sali jakąś zapowiedź czegoś ciekawego, w końcu jednak zrezygnował i, zostawiając za sobą ospałe towarzystwo, zamknął się w łazience. Znalazł zakratowane okno, otworzył je i zaciągnął świeżym powietrzem. Taaak, to zdecydowanie poprawiło mu humor. Siedział w łazience może z dziesięć minut, odpoczywając od panoszących się po budynku gliniarzy, kiedy do łazienki weszła Ellenie. Nie zauważyła go, siedzącego w cieniu na parapecie okna, tylko weszła szybko do jednej z kabin. Po chwili nadleciało stamtąd westchnięcie ulgi i cichy szum wody. Kester uśmiechnął się, przypomniawszy sobie stary dowcip o podobnej sytuacji. Wtedy drzwi do łazienki otworzyły się i do środka wszedł ktoś jeszcze - wysoki, potężnie zbudowany policjant o imieniu - o ile Kester dobrze zapamiętał - Werner, jeden z "mięśniaków" brygady wielozadaniowej. Facet był pijany już wtedy, kiedy Kester opuścił przyjęcie, a przez te kilkanaście minut, które minęły od tego momentu, jego stan wcale się nie polepszył - co więcej, znacznie się pogorszył. Werner musiał wypić chyba dwukrotną porcję alkoholu, zdolną zwalić z nóg przeciętnego człowieka. Ellenie wyszła z kabiny... i w następnej chwili została brutalnie przyparta do muru przez pijanego kolegę. - No chodź, maleńka, zabawimy się trochę! Przecież to nic złego, jak dwoje ludzi się trochę poprztyka. To pozwala rozładować napięcie - powiedział Werner, dobierając się do swej koleżanki. Kester zeskoczył z parapetu i bezgłośnie ruszył w ich stronę. - Werner, ty... ty pijany brutalu! Zostaw mnie, natychmiast! - krzyknęła Ellenie, bezskutecznie próbując się wyrwać z uścisku olbrzymiego policjanta. Szarpnęła się mocno, a jej piersi zakołysały się pod cienkim materiałem sukni - nie uwolniła się jednak, a tylko pobudziła napastnika do bardziej natarczywego działania. Jedna z olbrzymich dłoni zacisnęła się na piersi dziewczyny. - Hej, koleś... - usłyszał za sobą Werner i odwrócił się zaskoczony czyjąś obecnością w pustym, jak sądził, pomieszczeniu. - Zostaw ją! - wycedził przez zęby Kester i huknął w szczękę przeciwnika swym potężnym, prawym sierpowym. Werner, niczym trafiony łomem, odleciał do tyłu, puszczając Ellenie, i z potężną siłą uderzył w ścianę. W tym momencie większość potyczek w życiu Kestera kończyło się definitywnie, gdyż od dłuższego już czasu po takim ciosie żaden z jego przeciwników nie miał siły wstać z ziemi. Nie tym razem jednak. - Uważaj! - krzyknęła Ellenie, ale było już za późno. Werner zerwał się z ziemi i uderzył głową w brzuch Kestera, rycząc przy tym jak wół. Tym razem to Kester uderzył o ścianę, ledwo zdążywszy zgiąć się w pół, by zmniejszyć siłę uderzenia. Mimo wszystko upadł na ziemię, podpierając się ręką i z trudem łapiąc powietrze. Już dawno nie został tak mocno uderzony. - No chodź, mały, pokaż, co potrafisz! - zadrwił z niego Werner, który nagle jakby wytrzeźwiał w obliczu zapowiadającej się ciekawie walki. Kester uśmiechnął się dziko i cichym okrzykiem zerwał się do biegu.
- Przepra... W tym momencie rozległ się głośny, kobiecy krzyk, dobiegający od strony łazienki, i nim wszyscy obecni zdążyli obrócić głowy w tę stronę, drzwi łazienki zostały wyłamane olbrzymią siłą, a na salę wpadło dwóch mężczyzn - Kester i Werner. Za nimi na salę wbiegła funkcjonariuszka Ellenie Bultrock. Kester momentalnie odskoczył od przeciwnika, którego przed chwilą wypchnął przez zamknięte drzwi, i natychmiast zaatakował, podcinając podnoszącego się policjanta. Werner z głuchym jękiem znów wylądował na podłodze. Skulił się jednak, przetoczył w stronę stojącego nieopodal krzesła i rzucił nim w stronę nadbiegającego Kestera. Ten wprawdzie zdążył zasłonić się rękoma, i krzesło połamało się na nich, zamiast na jego głowie, jednak siła ciosu i tak była na tyle duża, by zbić go z nóg i cisnąć nim o ziemię. Nim doszedł do siebie, Werner zdążył chwycić za stojącą obok ławę, stanąć w pobliżu Kestera i unieść ją do góry, w aż nazbyt widocznym zamiarze rozbicia mu jej na głowie. Zanim jednak zdążył to zrobić, ktoś rozbił mu na jego głowie dwulitrową, ciężką butelkę drogiego alkoholu, co ogłuszyło go na chwilę wystarczającą Kesterowi do zerwania się na nogi. Uderzył oboma rękoma tuż poniżej pach Wernera, co wyrwało z piersi policjanta głośny jęk bólu i zmusiło go do puszczenia ławki, następnie kopnął tamtego w pachwinę i zakończył walkę, uderzając pięścią w gardziel przeciwnika. Werner kolejno jęknął, pisnął i zachłysnął się, po czym padł na ziemię, trzymając się za obolałe krocze i charcząc przy każdym wdechu. Po chwili dwóch nagle otrzeźwiałych funkcjonariuszy podbiegło, by udzielić pierwszej pomocy swemu koledze. Kester spojrzał na stojącą obok Ellenie, wciąż trzymającą szyjkę z rozbitej butelki, uśmiechnął się słabo, i - oddychając ciężko - zapytał cicho: - Idziemy stąd? W odpowiedzi dziewczyna kiwnęła głową, zabrała swoje futro i wyszła wraz z nim z budynku. Zabawa definitywnie się zakończyła, inni goście rozeszli się do swych domów chwilę później i tylko pobity i nieprzytomny Werner, dwóch funkcjonariuszy z poziomu sanitarnego i zaspany szef pozostali w komisariacie. Jak co roku, przyjęcie okazało się zwykłym, nudnym wieczorem, tym razem jednak z zaskakującym zakończeniem. Kester wstał, przeciągnął się, by rozruszać mięśnie, ziewnął i zaczął się ubierać. - Już wychodzisz? - zapytała nagle Ellenie. Kester odwrócił się i spojrzał na nią. Leżała na boku, podpierając głowę ręką, a jej grzywka bezładnie opadała jej na twarz. - Muszę - odpowiedział. - Mam sporo roboty. - Dlaczego pracujesz w tym zakładzie? Przecież bez problemu dostałbyś dużo bardziej płatną pracę. Z twoimi możliwościami, mógłbyś zostać ochroniarzem, policjantem, a może nawet instruktorem. Więc czemu się tam męczysz? - Bo to lubię. Traktuję to nie tyle jako pracę, co możliwość zrelaksowania się w otoczeniu dobrych przyjaciół. A że przy okazji mi za to płacą... Przecież ty też lubisz swoją pracę i założę się, że nie porzuciłabyś jej nawet dla jakiejś spokojnej pracy i dwa razy większej pensji, prawda? - Chyba tak... Nie wiem, nikt mi jeszcze nie złożył takiej propozycji - zakończyła ze śmiechem. - Ale przyjdziesz dziś wieczorem? - Pewno, że tak. Zresztą, możesz zadzwonić do mnie po południu. Masz numer do zakładu. Pożegnał się szybko i ruszył na poziom parkingów. Kiedy dochodził do swego auta, zauważył kręcących się przy nim trzech chłopaczków. Ubrani w skórzane kurtki, na głowach mieli czerwone opaski, i zapewne byli wiernymi sługami wojowniczych żółwi ninja... Kiedy Kester podszedł do nich, odsunęli się od auta, robiąc mu przejście. Byli młodsi od niego o jakieś 4-6 lat. - Niezła bryka, stary. Twoja? - zapytał jeden z nich, zapewne szef. Kester odpowiedział skinieniem głowy. - Daj nam się przejechać, oddamy ją nienaruszoną. Słowo - tym razem Kester nie odpowiedział. - No co, nagle zaniemówiłeś? Czy też może ogłuchłeś? - chłopak wyszarpnął spod kurtki długi nóż... I stanął jak wryty, przypatrując się lufie pistoletu, który Kester przystawił mu do twarzy. Nóż brzęknął o ziemię. Koledzy chłopaka cofnęli się znacznie. - Odejdź stąd, zanim mnie zdenerwujesz. Chłopak nie potrzebował drugiej zachęty ze strony Kestera. Odwrócił się i uciekł, przebierając nogami niczym zawodowy sprinter. Kester uśmiechnął się, wyrzucił nóż do samobieżnego pojemnika na śmieci, wsiadł do auta i ruszył do warsztatu. Kester wytarł zabrudzone ręce w równi brudny ręcznik, po czym podszedł do aparatu. - Tak? - zapytał. - Cześć, tu Eliot. Twoja pani policjant robi się sławna. Mówią o niej w telewizji, wiedziałeś? - Teraz mówią? - Tak. - Dobra, dzięki. Zaraz zobaczę. - Nie ma... - Kester nie usłyszał reszty wypowiedzi młodego mechanika, gdyż odłożył już słuchawkę i pobiegł do jedynego pokoju w całym zakładzie, wyposażonego w telewizor - dużego pokoju "wypoczynkowego". Odbiornik zaiskrzył przy włączeniu, ale po chwili pojawił się obraz. Kester szybko przeleciał po kilku kanałach, i nagle zobaczył obraz z helikoptera, ukazujący zaułki Strefy Walki, biegających po labiryncie uliczek policjantów, goniących ich lub przed nimi uciekających młodych bojówkarzy, i usłyszał głos reportera, mówiącego do kamery: - ...zamieszki trwają już dobre dwie godziny. Rannych zostało kilku policjantów, jest także dwóch zabitych. Sporo rannych jest także po drugiej stronie. Na domiar złego, po całej dzielnicy krążą młodzieżowe grupki, uzbrojone w pistolety i karabiny, i strzelają do próbujących zaprowadzić porządek policjantów. Akcja odbicia trzech zakładników - wciąż nie zdradzono nam, kim oni są - zamieniła się w regularną wojnę "niebieskich ze skórzanymi", jak to określił jeden z funkcjonariuszy... W tym momencie operator kamery zrobił dość mocne zbliżenie na jedną z ulic i w kadrze pojawiła się Ellenie, w kamizelce pancernej i z karabinem w rękach, biegnąca gdzieś wraz ze swoim partnerem, Maxem, i kilkoma innymi policjantami. Kester zaklął i rzucił się do wyjścia.
Korzystając z chwilowej ciszy, cała trójka przedostała się do niewielkiego magazynu, przez który mieli zamiar przebiec do innych części Strefy. Przeliczyli się jednak - magazyn miał tylko jedno wyjście. Nim to spostrzegli, gangsterzy zdążyli już wyjście obstawić i posłali kilka serii z automatów w głąb pomieszczenie. Policjanci schowali się za metalowymi częściami niewiadomego pochodzenia i przeznaczenia, przeładowali broń, odczekali chwilę i odpowiedzieli ogniem na ogień. Wymiana strzałów trwała kilka chwil, gdy nagle ktoś z zewnątrz wrzucił do środka budynku granat rozrywający. Na tak małej przestrzeni funkcjonariusze nie mieli właściwie szans na przeżycie eksplozji. - Osłaniajcie mnie! - ryknął Werner i wyskoczył zza swojej osłony. Jego towarzysze posłusznie otworzyli ogień w kierunku ukrytych przeciwników, ostrzeliwując drzwi i okna, Werner zaś dobiegł do granatu, chwycił go i rzucił w stronę otwartych drzwi. Dokładnie w tym samym momencie do środka wpadł jeden z bandziorów, posłał w kierunku Wernera długą serię z karabinku... I wtedy granat eksplodował. Częściowo siła wybuchu skierowana została jednak do magazynu, jednak w przeważającej mierze oberwało się tym stojącym na zewnątrz. Zatrzęsła się ściana, krzyknęli trafieni odłamkami gangsterzy, rozsypały się pobliskie okna. - Idziemy! - wykrzyknął Max do ucha Ellenie, pociągnął ją za sobą, i razem wybiegli z rozlatującego się budynku. Jedna osoba przy ścianie jeszcze się ruszała, Max jednak, nie zwalniając biegu, uniósł swój służbowy pistolet i rozwalił bandycie głowę. Pospiesznie sprawdzili stan Wernera - żył jeszcze, ale potrzebował natychmiastowej pomocy. Wzięli go pod ramiona, dźwignęli niesamowicie ciężkiego mężczyznę, i ruszyli w stronę obrzeży Strefy. Ellenie cały czas usiłowała skontaktować się przez radio z innymi policjantami - bezskutecznie jednak. Albo coś nawaliło, albo w okolicy znajdowały się silne przekaźniki, zagłuszające sygnały radiowe - co nie było taką znowu nieprawdopodobną teorią, w Strefie Walki znaleźć można było dosłownie wszystko. - Daleko jeszcze? - zapytała po dłuższej chwili męczącego marszu Ellenie. - Nie. Dla was to już koniec drogi - odpowiedział jej głos z tyłu. Nie mogli się szybko obrócić, trzymając między sobą Wernera, zrobili więc to powoli, pragnąc jednak zobaczyć, kogo na swej drodze spotkali. Czterech punków, ubranych w czarne, skórzane kurtki i spodnie, z czerwonymi opaskami przewiązanymi wokół głów, stało przed nimi, celując do nich z pistoletów i strzelby, którą trzymał najstarszy z nich. - Proszę proszę, sami nam wpadli w ręce... - Przywódca uśmiechnął się, potem jego wzrok padł na Ellenie. - Ona jest moja! Niech nikt nie waży się jej ruszyć! Max wiedział, że nie zdąży sięgnąć po broń, wiedział też, że głupotą było przewieszanie karabinków przez plecy, ale inaczej nie daliby rady nieść półżywego Wernera. Teraz to jednak nie miało już znaczenia... Jakby na komendę, i on, i Ellenie sięgnęli po broń. W tym samym momencie gdzieś za ich plecami rozległy się ciche, niezwykle szybkie strzały, a stojący przed nimi gangsterzy zareagowali ogniem na ich ruch. Kanonada trwała sekundę zaledwie, jednak to wystarczająco dużo czasu, by paść zdążyło kilkanaście strzałów. To także wystarczająco dużo czasu, by... zabić. Punkowie, cała czwórka, padła skoszona niczym dojrzałe kłosy zboża pod ostrą kosą żniwiarza. Śmiercionośne kule uszkodziły im czaszki, mózgi, szyje lub serca, praktycznie każda rana na ich ciele była raną śmiertelną. Jednakże nie tylko oni zostali poszkodowani w tej strzelaninie. Max padł na ziemię, z jego lewego boku niemal strumieniami lała się krew, jednak nacisnął ranę dłonią i trzymał mocno, pochylając się nad leżącą na ziemi, w kałuży krwi, Ellenie. Kester podbiegł do niego, jego pistolet wciąż jeszcze dymił, ale on nie był spokojny i opanowany jak zawsze. Padł na kolana obok Ellenie, dotknął jej twarzy, sprawdził jej puls, po czym zerwał z niej kamizelkę pancerną i rozpoczął masaż serca połączony ze sztucznym oddychaniem. - Pomóż mi! - ryknął na Maxa, i ten, chociaż wyczerpany i na w pół przytomny, pokazał mu, jak należy to robić bardziej fachowo, tak, by mieć rzeczywiście szansę ocalenia poszkodowanego. Kester pracował jak oszalały, starając się pobudzić Ellenie do życia, przeklinając samego siebie za spóźnienie. Jechał jak tylko mógł najszybciej, dotarł tutaj nie bacząc na własne bezpieczeństwo, biegł jak oszalały mijając policjantów i bandytów, strzelał w biegu do stojących mu na drodze, uzbrojonych w karabiny przeciwników... Ale spóźnił się. Zabił trzech z czterech punków, nie zrobił tego jednakże wystarczająco szybko. A teraz... Ellenie umierała leżąc przed nim, na około zaś trwała regularna wojna, eksplodowały granaty, terkotały karabiny maszynowe i odzywały się sporadycznie pistolety. Max padł, brocząc krwią, Werner leżał nieopodal nieruchomo, z Ellenie zaś życie uchodziło niczym woda z dziurawej butelki... Gdzieś z boku wybiegł nagle facet ze strzelbą, rycząc i wymachując nią niczym maczugą. Kester odpowiedział mu dzikim krzykiem i wpakował mu dwie kulki w głowę, jedną w gardło, i - nim podrzucone w powietrze ciało upadło na ziemię - jeszcze kilka w korpus. Wstał potem i, nadal dziko krzycząc, strzelał w martwe już ciało, raz za razem, aż do opróżnienia magazynka. Wraz z końcem naboi, coś jakby się i w nim skończyło, wypaliło. Upuścił broń, padł na kolana i pogrążył się w niemej rozpaczy... Gdzieś w oddali słychać było powoli zbliżające się syreny policyjne... Ellenie nie miała rodziny, jej mieszkanie przeszło na własność urzędu miasta, a jej zdjęcie dołączyło do innych zdjęć na policyjnej tablicy "Odeszli w chwale, wiernie służąc naszemu miastu". Do innych zdjęć policjantów, zastrzelonych w bezsensownych okolicznościach, nierzadko również przypadkowo. Do innych zdjęć przedstawiających ludzi, których śmierć zadała komuś dotkliwy ból... Kester zajrzał do pustej już butelki alkoholu, którą trzymał był na specjalną okazję. I trafiła mu się taka "specjalna okazja", nie tyle szansa, co nagła konieczność opróżnienia butelki. I nie tej jednej. Mógł albo pić, albo oszaleć - innego wyjścia nie widział. A może jednak? W telewizji właśnie po raz kolejny puszczono materiał z okresu zamieszek w Strefie Walki, ostatnio jeden z najbardziej chodliwych tematów. Kester spojrzał na butelkę, na telewizor, na drzwi, jeszcze raz na butelkę... I nagle butelka z hukiem uderzyła w kineskop, posypały się iskry, coś wewnątrz odbiornika eksplodowało i telewizor przestał nadawać. Kester zaś wstał, założył kurtkę i ruszył niespiesznie do warsztatu, szukać zapomnienia w pracy... |