|
  |   |   |
|
Bez buforuAutor: Maciej "Madmac" Chociej
ly odkąd pamiętał zawsze chciał być netrunnerem. Od małego zżył się z Matrycą jak niejedno dziecko nie zżyło się ze swoją matką. Godziny spędzone w sieci coraz bardziej spychały go w kierunku krawędzi, lecz to go właśnie pociągało. Trudne dzieciństwo w brudnym, cuchnącym mieście nikomu nie ułatwiało dojścia do celu, czemu miałoby mu pomóc. Początki były iście mizerne, sprzężony z archaicznym deckiem gdzieś w zaplutym motelu, próbował "namówić" wirtualny terminal firmy telefonicznej do dalszej współpracy. Lecz czyż nie każdy kiedyś tak zaczynał? Pierwsze próby często kończyły się szybkim logoutem, nierzadko i poparzonymi nadgarstkami w miejscach gdzie wpinał styki. Jego nieskażone bioniką i innymi cybernetycznymi syfami ciało jakoś to wytrzymywało - jeszcze wytrzymywało. Gdy nieopatrznie zapędził się w strefę działań runnerów korporacyjnych, skończyło się to dłuższym pobytem w jednej z miejskich klinik - na pewno nie sterylnej i błyszczącej. Choć mięso goiło się szybko to dusza krzyczała z bólu. Najmniejsza rozłąka ze stanem neuronowej nirvany przy przebijaniu się przez strumień rozpędzonych do prędkości bliskiej prędkości światła bitów, czy spadania przez studnię danych w jakimś zakazanym sektorze, coraz bardziej go uzależniała. Świat zewnętrzny ograniczał się dla niego do źródła soft'u i hardware'u. Choć jego umiejętności wyrażały się ledwie w stosunku procentowym do tego co gurowie sieciowego świata potrafili wyczarować, to i tak dobrze się zapowiadał. Zaledwie kilka dni po jego 18 urodzinach miało pojawić się pierwsze poważne, a co ważniejsze płatne, zadanie. Od jednej, dwóch, trzech, może więcej kaw już siedział w małym barze przy tanim aluminiowym stoliku. Bezwładnym wzrokiem "skanował" świat za szybą. Jak zwykle padał rzęsisty deszcz, człowiek nie chciałby wiedzieć jakie chemikalia wchodziły w jego skład. Co chwilę ostentacyjnie, a może po prostu z nudy, poprawiał długie czarne włosy chaotycznie schodzące mu na przekrwawione od neurotoksyn oczy. Jak widać jego przyszły, teoretyczny pracodawca się spóźniał, bardzo spóźniał. Błogą ciszę przerwał sygnał videofonu, który wisiał wpół zniszczony w kącie. Nikt nie podszedł odebrać. Videofon dalej buczał. Zirytowany Fly wstał i skierował swoje kroki w kierunku maszyny. Podświadomie wiedział że to do niego. Odruchowo podpiął skaner portów do wtyczki z napisem "Jedynie dla pracowników telekomunikacyjnych", nigdy nie wiadomo co cię może spotkać. Włączył ekran. Po chwili ukazał mu się ciemnoskóry, raczej niesympatyczny gość. Ten człowiek - jeśli można go tak nazwać gdyż w ciele miał na oko 80% blachy - miał być pierwszym kontrahentem Fly'a. Zadrutowana postać od razu przeszła rozpoczęła rozmowę: - Czy to ty chcesz mi pomóc wykonać pewne zadanie - rozpoczął bacznie przyglądając się młodemu runnerowi - Nie wiem czy sobie poradzisz - dodał po chwili głębszej zadumy. - Więc może sam chcesz spróbować - odparł Fly. Gdy jego oczy starały się rozgryźć postać nieznajomego, ręce zajęte były czymś bardziej przyziemnym. Schowane w kieszeni po omacku na skanerze starały się wydobyć jak najwięcej informacji od terminala - no więc jak? - Nie, nie! Tylko żartowałem. Chyba nie traktujesz tego serio? - uspokajał kurtuazyjnie, z sztucznym uśmiechem na twarzy, obcy - No skończmy z serdecznościami i przejdźmy do konkretów. Nikt, oprócz kilku płotek cię tutaj nie zna. Jesteś teoretycznie czysty. Ktoś taki jest mi potrzebny. Taaa. Masz tu swój deck? Fly skinął głową. - Świetnie! No to ruszaj stary. O! Tutaj wszystko jest napisane - kontynuował kontrahent, kopiując krótki plik na ekran videofonu - O nic więcej nie pytaj... A no właśnie daj chipa to przeleje ci zaliczkę. Runner wsunął małą kostkę w slot. Po chwili licznik na plastikowym pieniądzu ruszył by zatrzymać się 500 kredytów dalej. - Dobrze ale ja muszę... - nie dokończył, gdyż pracodawca jak szybko się połączył tak samo szybko zerwał transfer. Fly wyciągnął zmęczoną rękę z kieszeni, odpiął skaner i zaczął kopiować plik z buforu danych na czysty, nieznany terminalom telekomunikacyjnym palmtop. Nie mógł wpiąć decku i ryzykować rozpoznania, a co się z tym wiąże wizytą brygady zbirów uzbrojonych w więcej niż mocne słowa. Po chwili krótki sygnał oznajmił koniec procesu ściągania danych. Wyłączył videofon, zapłacił za kawy i wyszedł z baru. Jego wysoka postać ulotniła się w deszczu. Dzielnica w której mieszkał nie należała do najlepszych, cóż 95% miasta miało podobną opinię. Lecz dla netrunnera nie stanowiło to problemu, szybkie łącza, w tym technokratycznym świecie przebiegały praktycznie pod każdą nawet ruiną. Wynajmował on małą klitkę nad pralnią. Nie wybrał jej ze względu na cenę ani na standard, oba te czynniki nie odpowiadały mu. To co mu było potrzebne to światłowód o przepustowości 2GB na sekundę przebiegający przez alejkę za budynkiem. Dużo czasu zajęło rozpracowanie kontrolek sterujących kablem, ale opłaciło się to. 2GB na sekundę to jak radiostacja do rozmowy z bogiem. Podróż kolejką magnetyczną z centrum do domu - bo Fly tak nazywał 30 metrów kwadratowych, które wynajmował - zajęła mu zaledwie 15 minut. Pośpiesznie przeszedł dwie przecznice. Jak codziennie minął jaskrawy szyld pralni. Wbiegł na górę, dokładnie zamknął drzwi i rozpakował swój sprzęt. Włączył domowej roboty zagłuszacz. Zawsze dobrze dbał o swoje bezpieczeństwo. Zdawało się czasami że wpadnie w paranoję na tym punkcie. Skopiował plik z danymi na deck i rozpoczął czytanie. Te pare KB tekstu zawierało praktycznie odpowiedzi na wszystkie jego pytania. Zadanie prezentowało się prosto, podejrzanie prosto. Prawdopodobnie znowu przesadzał. Dziś o 2 w nocy miał wyciągnąć pewien plik z serwera... firmy pogrzebowej? Co takie zbiry mogły chcieć od firmy pogrzebowej? To już nie było jego sprawą. Płacą to mają. A dobrze płacą. Chip Fly'a, jak i chip każdego młodego, pnącego się w hierarchii netrunnera, świecił pustką, więc problemy natury moralnej szybko go opuściły. Plik nie dał więcej informacji. Ktoś zadał sobie dużo trudu by wymazać rejestry modyfikacji i datę stworzenia. Resztę dnia spędził na dostrajaniu sprzętu. Wyskoczył tylko na chwilę na miasto, by sprawdzić czy na rynku nie pojawił się nowy soft. Około pierwszej rozpoczęły się przygotowania, przeczyścił neurale, odbezpieczył deck, wrzucił kilka przydatnych programików w cache. Choć firma pogrzebowa nie mogła mieć silnych zabezpieczeń przygotował, dla pewności dawkę neurotoksyny. Wiedział że zwiększy ona jego refleks, poprawi "lotność umysłu" i transfer z deckiem. Z drugiej strony zdawał sobie sprawę że za dziesięć godzin będzie zwijał się gdzieś w kącie. Nadeszła 1.58 więc podpiął wtyki do portu i wkroczył w cyberprzestrzeń. Krótki lot przez strefę startową, rozpędówka na kanale lokalnym i transfer świadomości do buforu. Nareszcie był w swoim żywiole. Tutaj dopiero czuł się wolny. Tu gdzie nie ma podziałów, gdzie ludzie nie różnią się od siebie, gdzie każdy jest sobie równy. Tu gdzie rasa, wiek, płeć, czy religia nie gra roli, a człowiek jest tym co sobą reprezentuje. Gdy z ciemnej poświaty matrycy wyłoniły się pierwsze polygony, poczuł że żyje. Cel znajdował się w sektorze komercyjnym, bezpiecznym, w większości dostępnym dla pospolitych użytkowników przed monitorami. Nie ryzykował, najpierw musiał zmylić trop teoretycznego pościgu. Namierzenie siedziby i strata światłowodu byłaby niepowetowaną stratą dla początkującego. Dalekim łączem przeniknął na orbitę, tam skierował się do Tokio, potem kilkoma zatłoczonymi infostradami wrócił pod serwer zakładu pogrzebowego. Tak długiej ścieżki nie mógłby wywąchać ktoś bez mocnego oprogramowania, a dzisiaj nikogo takiego się nie spodziewał. Znów przed oczyma ukazał mu się geometryczny kształt bazy danych towarzystwa "Ostatnia podróż". Jednym impulsem odpalił skaner-VK3 - to cacuszko zaledwie po kilku cyklach procesora wypluło z siebie plan i schemat zasobów celu. Serwer nie prezentował się okazale, ledwie kilka segmentów danych, pare GB pamięci dyskowych, jednostka centralna i jakieś liche firewalle. Pierwszy w ruch poszedł debuger. Po kilku nanosekundach zmodulował bramę, która z przenikliwym piskiem rozpłynęła się na miliony bitów. Przed systemem zostawił obserwatora z defragmentatorem kodu, jeśli ktoś miał go śledzić to się lekko zdziwi. Zanim wszedł w głąb serwera oglądnął się za siebie, wiedział że za tą bramą czeka go to o czym zawsze marzył. Główna arteria cytadeli zionęła pustką, nie zdziwiło to Fly'a. "W końcu miał to być zakład pogrzebowy" - sarkastyczna myśl przemknęła przez jego synapsy. Jego CPU analizowało obecną sytuację, skanowało przestrzeń trójwymiarową i wyszukiwało ewentualne drogi ucieczki. Główne zainteresowanie netrunnera padło na bramę kodową, zakamuflowaną w głębi. Sensory wykrywały za nią nagromadzenie aktywności neuralnej, może nawet innego runnera. Niestety zabezpieczenia usmażyłyby go na miejscu. Znów pojawiła się ta nie dająca spokoju myśl że coś tu jest podejrzanego - "taki soft antypersonalny pilnujący danych o nieboszczykach?" Następnie na ogień poszedł BOT obsługujący kartoteki personalne. Po kilku próbach został cały rozbebeszony, wytrawiony w ogniu kompilatora. Jak na złość spis pracowników nie zawierał potrzebnych danych. Nie było śladów żadnych haseł, ani kodów dostępu. Fly nie mógł dać za wygraną, zdecydował się na głośną, acz skuteczną metodę. Wymazał część zbędnego softu z pamięci podręcznej, załadował pod C0000h ogromny plik binarny i z całego kopyta zaczął bombardować bramę danymi. Rozsynchronizowane spoiwa cyfrowe traciły na mocy, widać było jak bity jeden po drugim przenikają na drugą stronę. Zwiększył częstotliwość, do granicy fizycznego rozpadu elektroniki. Rozżarzony do czerwoności firewall zaczął przepuszczać pakiety do środka. Cyberdżokej tylko na to czekał, ustawił akcelerator bitowy na pełną moc, zdeassemblował swoją świadomość i kropla po kropli, razem z swobodnymi pakietami, przenikał za zabezpieczenie. Ogarnęła go ciemność, to jego umysł był dzielony coraz drobniej i drobniej. Czuł jak jego pamięć odpływa, jak po kolei traci wspomnienia, umiejętności, nawet te instynktowne. Po kilku nanosekundach był po drugiej stronie. Proces ten trwał dość długo jak na realia nanoświata. Nerwy jeden po drugim wyłaniały się z cyfrowego chaosu, łączyły się w grupy, spalały w synapsy, by w końcu utworzyć logiczną całość. Gdy połączenia neuronowe skompilowały się już dostatecznie, ze stanu papki, w której przebił się przez ścianę i jego potencjał umysłowy wzrósł do poziomu debila, zrozumiał gdzie się znalazł. Pomieszczenie w którym obecnie przebywał nie było już serwerem grabarzy. Tu gdzie stał pamięci dyskowe mierzone były w TB, a siła systemu dawno przekraczała granice ludzkiego pojmowania. Niby katedralne sale kipiały w chaosie obliczeń i operacji. Z odległych zakątków sieci napływało coraz więcej i więcej wiadomości. Tu gdzie na mapach systemu miała być próżnia kwitło cybernetyczne życie w najwyższym stadium rozwoju. Co było przerażające - on jeszcze tu był! Wraz z dalszym rekonstruowaniem jego wirtualnej jaźni coraz bardziej ogarniał go strach. Chciał się stąd wyrwać. Co potęgowało emocje to fakt, że wyczuwał obecność jeszcze kogoś innego. Impulsy wysyłane przez jego soft były pochłaniane przez jakąś zakamuflowaną materię. Zdawało się że przyszła za nim przez bramę, lecz kim lub czym była młody netrunner nie potrafił powiedzieć. Zadanie zeszło na drugi plan, teraz liczyło się przeżycie. Pierwsze bolesne kroki skierował w kierunku bramy, którą przyszedł. Ta droga ucieczki, jak się okazało odpadała. Inteligentne heurystyczne zabezpieczenie nauczyło się już jak radzić sobie z sztuczką Fly'a, zrekonstruowało kod i zyskało odporność na wysokie częstotliwości. Nie było innej drogi jak przez przestrzeń "katedry". Gnany pragnieniem wydostania się, a także ciekawością i podziwem przebył salę. Przedostał się na się na położoną wyżej, lewitującą kładkę. Kilka klastrów dalej zauważył oświetloną halogenowym światłem, górującą wieżę połączenia wysokokanałowego. To co mogło się okazać zbawieniem dla Fly'a mogło też doprowadzić do jego nagłego zejścia, gdyż już z oddali zdawał się majaczyć kształt, tworu o którym w sieci krążyły jedynie legendy. Czarny ICE - Syko, psychomentalna wersja 3.0, zahibernowany czekał na pojedynczy ping by rzucić się na ofiarę. Fly ironicznie zdał sobie sprawę że właśnie dołączył do nielicznego grona netrunnerów, którzy widzieli to monstrum. Po chwili zrozumiał jednak, że większość z śmiałków, lub inaczej mówiąc - głupców, kończyło bez mózgów lub w stanie wskazującym na nieudaną lobotomię. Wiedział że jeśli on intruz nie zbliży się do sektora którego pilnował ICE, to nic mu nie grozi. Teoretycznie... nic mu nie grozi. Militarne programy antypersonalne, do których Syko się zaliczał, były wyposażane w bardzo rozbudowane AI, nie dość że potwornie sprytne to, o zgrozo złośliwe i nieprzewidywalne... Tu unieruchomiony w zadumie runner popełnił swój pierwszy błąd, katastrofalny w skutkach jak się okazało. Zafascynowany nowym odkryciem, amatorsko zapomniał o materii śledzącej go od bramy. Pochłonięty studiowaniem ICE'a, nie zwrócił uwagi na skaner, który miarowo pikając oznajmiał przybycie nowego gościa. Zmaterializowany netrunner, który ukrywał się pod maską bitów, nie wyglądał przyjacielsko. Jego potężna postać, podobna wyglądem do samuraja, od razu przyjęła pozycję do walki. Już po zbroi wojownika widać było doświadczenie, głównie w postaci nagłówków rdzeni świadomości innych netrunerów, którzy się z samurajem wcześniej "spotkali". Zaskoczony Fly odskoczył podświadomie od wieży, odruchowo chwycił za miotacz zamontowany na jego wirtualnym przedramieniu i oddał serię impulsów w kierunku wroga. Obcy zarzucił na siebie tarczę i odbił strumień pocisków. Na oczach młodego netrunnera pojawił się blask zdumienia, jego najmocniejszy soft zdawał się nie robić gościowi żadnej szkody. Samuraj podszedł kilka kroków, przez nanosekundę przyglądał się z litością. Smarkacz czuł że zaraz odczuje na sobie działanie programów których nie mógłby sobie kupić nawet jeśli rozprułby chip jakiejś korporacji. Ten wariant jednak się nie spełnił. Obcego runnera nie interesował włamywacz - płotka w sieci. On chciał żeby intruz narobił hałasu... Wielka postać jedynie uśmiechnęła się cynicznie i wskazała palcem na wieżę. Zdziwiony gnojek odwrócił głowę, by zobaczyć widok zatrzymujący elektrony. Dotychczas uśpiony morderczy ICE, rozbudzał się z ogromnym krzykiem. Zaskoczony takim obrotem sprawy Fly zamarł w jednej chwili. Za moment miał bowiem dołączyć do tych, którzy odeszli w starciu z Sykiem. Samuraj mimo altruistycznego gestu względem młodego włamywacza, nie ryzykował spotkania z militarnym strażnikiem, nawet on miałby nikłe szanse w walce z takim kombajnem. Asekuracyjnie włączył wyciszanie i znów zwiną swą postać do formy nierozpoznawalnej materii. Wyrwany ze snu Syko nie trudził się skanowaniem przestrzeni ani śledzeniem pakietów. Od razu skierował się do potencjalnego celu. Chłopak nie tracił czasu na zbędne procesy. Odciążył napęd, wywalił z pamięci śmieci. Włączył interface broni i przeszedł do trybu bojowego. Równolegle rozpoczął skanowanie sali. Nie chciał walczyć z tym monstrum, jedyne na co liczył to szybki logout przez jakąś dziurę w systemie. ICE nie śpieszył się. Powoli ale skutecznie pozamykał bramy z sali i zabezpieczył łącza krótkiego zasięgu. Postać mężczyzny o zwierzęcych kształtach, pod którą strażnik się ukrywał, zabłysnęła neonową czerwienią. Z dłoni wysunęły mu się monoostrza, gotowe poszatkować kod na nanometrowe skrawki. Teraz dopiero piekło się zaczęło - piekło koloru oczu cybernetycznego mordercy. Fly odpuścił sobie zbędne procedury i przygotował się na przyjęcie pierwszego ciosu. Oddalony o kilkanaście wyciągnięć ręki Syko skulił się i rycząc zwierzęcym głosem, zbierał energię - gromadził ją w swym ciele. Po chwili zastygł w ciszy, lecz jedynie na ułamek nanosekundy. Pobudzony nagłym impulsem rozpostarł ramiona i podniósł głowę. Jednocześnie snop światła wypłynął z jego ciała w kierunku młodego netrunnera. Włamywacz nie miał nawet czasu na unik, kula rozpędzonej plazmy zmiażdżyła jego wątły pancerz. Kawałki osłony poodlatywały w różnych kierunkach raniąc przy tym tego, kogo miały ochraniać. ICE podbiegł do półmartwego runnera i rozpoczął swój śmiertelny taniec. Chłopak próbował resztkami sił zasłaniać się i parować ciosy ale monoostrza zagłębiały się coraz głębiej i głębiej w jego kodzie. Po chwili interface odmówił współpracy rozszarpany jak przez zwierze. ICE triumfował, sprawianie bólu dawało mu przyjemność więc dzielił intruza powoli i na małe skrawki, prawie na bity. Ostatnim tchem skazaniec przekopiował binarne dane do pamięci, przerobienie tego "mięsa" zajmie Sykowi więcej czasu. Uwolniony na moment od bólu włamywacz zauważył jak zakamuflowana postać samuraja przenika do wieży by przenieść się w głąb bazy łączem dalekiego zasięgu. Zrozumiał jak naiwnym był. Świat nie jest sprawiedliwy, a smarkacze szukający roboty, tacy jak on nadają się najlepiej na... przynętę! Potem nadeszła ciemność... Czy to już koniec zadawał sobie pytanie? Nie, jeszcze jakoś ciągnie. To tylko interpretator graficzny wysiadł. Jego oczy na świat zostały wykłute razem z linijkami kodu odpowiadającymi za neurointerface. Dostał się do samego centrum, do kodu maszynowego obsługującego połączenie jego świadomości z siecią. Tu panowała pustka, ten świat nie oddziaływał na jego zmysły ani realistyczną grafiką ani naturalnym odwzorowaniem, a jedynie zimnym echem znaków przelewających się przed jego oczyma. Póki ICE zajmował się oprogramowaniem i "mięsem" przygotowanym przez Fly'a, był bezpieczny ale jeśli Syko przebije się tu, to smażyć się zacznie nie tylko dusza włamywacza, ale też i jego ciało - to prawdziwe połączone kablem do sieci. Nie było czasu do stracenia z każdym cyklem procesora ICE rozkładał kolejne bity "powłoki" netrunnera. Złość i uczucie bezsilności szarpało wirtualnym umysłem chłopaka. Dać się zabić ale za cenę! Jeśli miał zginąć to w pięknym stylu. Kilka prostych komend, przerzucenie rdzenia pod C0000h, inicjacja obsługi protokołu przesyłu danych, zrzucenie przerwania na kanał główny i miał już okienko na świat. Cybernetyczny strażnik zlekceważył przeciwnika, wiedział że ten jest wobec niego bezsilny. Syko chciał upokorzyć intruza. Myśl że zabije tę istotkę w momencie gdy pojawi się dla niej szansa tak głuszyła jego instynkty że przeoczył kluczowy moment. Fly choć dopiero zaczynał profesjonalnie buszować po Matrycy wiedział jak chronić swój tyłek, jak uciekać do domu. Jedyną metodą było fizyczne zerwanie transferu na którymś węźle sieci. Dobrze pamiętał jakie bramki przekroczył podróżując do Tokio, i z powrotem, kiedy starał się zatuszować swoje połączenie. Ta sztuka mu zazwyczaj wychodziła, teraz też powinna, zwłaszcza że ICE niczego nie podejrzewa. Jedynym problemem mógł być czas, ten, którego najbardziej mu brakowało. Żeby przerzucić transfer na inną bramkę trzeba było skopiować całą świadomość przez bufor wyjścia. Ten jak na złość był jednym z najwolniejszych komponentów decku, cóż odpowiadał za twój mózg musiał korygować każdy błąd transferu - chyba nie chciałbyś żeby gubił bity twoich myśli? Więc czy maszyna znowu wygrała nad człowiekiem? Nie. Fly już od dawna odczuwał brak więzi między swym ciałem a duszą. Tu w cyberprzestrzeni był wolny, bez ograniczeń pływał wśród danych, doznając elektronicznych uniesień. Ciało było dla niego tylko ziemskim workiem, więc gdy wyłączał bufor wyjścia nie odczuwał żalu... W jednej nanosekundzie MB danych przepłynęły w kierunku łącza dalekiego zasięgu. Syko nawet nie zauważył jak strumień rozpędzonej materii urywa mu głowę. Bez bufora wyjścia dusza Fly'a pędziła przez sieć z prędkością światła. Był jak fala elektronicznej lawy, niszczył wszystko co napotkał. Z prędkością o rzędy krotności przekraczającą te dozwolone przez ograniczenia prymitywnego ludzkiego mózgu rozpędzał się na łączach międzynarodowych. Infostradami dostał się do Tokio, stamtąd na orbitę by wrócić do bramki w której się zalogował. Lecz jej nie przekroczył... wysłał impuls w głąb matrycy by zjednoczyć się z nią, żyć jej życiem z dala od pustego ludzkiego istnienia. Wtedy to doznał cybernetycznego wniebowstąpienia. Synapsy jedna po drugiej topiły się pod naporem danych, porty zwęgliły się znacząc jego nadgarstki czarnymi stygmatami. Dwie godziny później trupa znalazła telekomunikacyjna brygada antynetrunnerska. Fly - worek na wodę umarł, Fly - duch w maszynie się urodził... |