Poprzednia strona Następna strona
     

Forum
 

500 metrów stylem rozpaczliwym

Autor: Krzysztof "Reaven" Moszyński

o co, Kraiten *), chyba się nie boisz, co? - rzucił mu drwinę w twarz przywódca Frakersów.

Przed chwilą rzucił mu także wyzwanie - bieg na 500m przez środkową część Strefy Walki. Kester przeklął samego siebie za głupotę, za to, że w tak prosty sposób dał się postawić w sytuacji bez wyjścia. Jeśli odmówi - straci twarz i honor. Jeśli przyjmie wyzwanie, może stracić nie tylko twarz, ale też ręce i nogi - trasa, którą mieli pobiec, była zapewne zaminowana, a okoliczne budynki - pełne świrów z karabinkami i płomiennym nastawieniem do życia. Nie mógł jednak odmówić. Nie w otoczeniu kilkunastu gnojków należących do grupy Frakers, nie na oczach swojej dziewczyny, Sibil... W końcu, nie mógł tego zrobić z jeszcze jednego względu - nie chciał do końca życia omijać wszelkich luster, mogących pokazać mu jego oblicze - oblicze przegranego.

- Dobra. Przyjmuję wyzwanie - odpowiedział. Nie na darmo nosił przydomek Kraiten*, i znowu nadszedł czas, by tego dowieść.

Przygotowali się do biegu, zostawiając wszelkie cięższe rzeczy. Szef Frakersów, Izbick, pozostawił swój karabin i granaty, Kester - z wielkim ubolewaniem - położył na ziemi kamizelkę kuloodporną i pistolet, który mógłby mu zawadzać podczas biegu. Poczuł się nagle słaby i bezbronny jak niemowlę.

- Gotowi? - zapytał ktoś, a ponieważ obaj skinęli głowami, ludzie rozstąpili się na boki, pozwalając im podejść do dość nieudolnie narysowanej linii startowej. Kester uruchomił generator adrenaliny i dopalacz refleksu - będą działać tylko trochę dłużej niż pół minuty, ale za pół minuty będzie już po wszystkim - przeżyje albo zginie. Zwycięży, albo przegra. A może nie będzie zwycięzcy? Włączył jeszcze wykrywacz ruchu i wzmocnienie słuchu. Nic więcej nie mógł zrobić. Tylko biec, i nie dać odstrzelić sobie tyłka.

- Powodzenia - usłyszał nieco zdeformowany głos Sibil. Zdeformowany, bo dla niego teraz wszystko zwolniło. Ludzie poruszali się bardzo powoli, jakby ospale i leniwie, tak też mówili. Ale było to złudne uczucie - to on, dzięki dopalaczowi, stał się nadludzko szybki. Ułamek sekundy później zagrzmiał strzał, i nim odpowiedziało mu echo odbite od pobliskich budynków, Kester wystartował.

Wyrwał do przodu jak błyskawica, sprężając mięśnie i zaciskając zęby, starając się utrzymać jednostajny, miarowy oddech. Gnał do przodu niczym wiatr, przeskakując nad leżącymi wokół kawałkami blachy, oponami, głazami i ludzkimi zwłokami. Pędził zygzakiem, utrudniając celowanie ewentualnemu snajperowi, ale nie zwalniając przy tym biegu. A obok niego biegł jego przeciwnik.

Kester doskonale wiedział, że ich szanse są niesłychanie wyrównane - Izbick i on byli niemal równie szybcy, obaj byli nieźle wysportowani i obaj byli wspomagani cybernetycznie. Jeden mógł właściwie wygrać tylko w przypadku, gdy ten drugi straci na moment swą prędkość - czyli albo potknie się, albo zostanie zastrzelony. Cała sprawa sprowadzała się zatem do pytania: który pierwszy?

Przeskoczył nad gruzami, które kiedyś były murem okalającym piękną posesję. Przebiegł obok głazów, które kiedyś były tą posesją . Wyminął nagrobki, symbolizujące miejsca spoczynku dawnych właścicieli budynku. Wojna zniszczyła niemal wszystkich - ominęła tylko tych, którzy ją wywołali. Jak zwykle.

Wzmocnione zmysły wychwyciły zgrzyt karabinowego zamka, i Kester wiedział już, co się za chwilę stanie. Wpadł pomiędzy głazy i sterczące z nich stalowe pręty, i biegł nie zwalniając, lawirując pomiędzy śmieciami, a kule z karabinu, niczym wściekłe szerszenie, zabrzęczały mu nad głową. Kamienie w wokół zaczęły się rozpryskiwać, rozbijane niecelnymi kulami, a Kester pędził niczym szaleniec, wiedząc, że jeśli teraz zwolni, to tak, jakby popełnił samobójstwo. A on nie był samobójcą.

"To co, do cholery, tutaj robisz w takim razie, hę?" zapytała jego podświadomość, ale zdusił w sobie to pytanie, odkładając je na kiedy indziej - teraz miał ważniejsze sprawy na głowie. A właściwie koło głowy.

Rzucił się na ziemię, zasłaniając rękoma głowę, chowając się za blaszanym pojemnikiem na śmieci z 1996 roku. Kule przeleciały nad nim, lecąc już teraz z dwóch różnych kierunków, co oznaczać mogło tylko jedno - do zabawy przyłączył się ktoś nowy. Wyścig już przegrał, zatrzymując się na chwilę przed tym, nim kula trafiła w miejsce, gdzie właśnie powinna znajdować się jego głowa. Teraz mógł tylko walczyć o zachowanie swojego życia.

Ruszył znów do przodu, na czworakach tym razem. Od osłony do osłony. Od śmietnika do starej szopy. Od szopy do wykopu. Z wykopu za głazy. A stamtąd - dalej, biegiem, w kierunku ustalonej linii mety.

Zobaczył Izbicka. Miał on nad Kesterem przewagę kilku metrów. Zbyt dużo, by Kesterowi udało się go jeszcze dogonić, ale też zbyt mało, by wyjść poza zasięg miejscowego snajpera, który najwyraźniej nie miał nic lepszego do roboty, niż posyłać za nimi, raz za razem, grad ołowiu. Nic nadzwyczajnego w Strefie Walki.

Biegli dalej, zygzakując, korzystając z każdej możliwej osłony, byle tylko nie dać sobie zrobić kilkunastu wystrzałowych dziurek w ciele. Strzelec nagle przestał strzelać - najwidoczniej znudziło go to zajęcie, albo zabrakło mu amunicji, albo też tylko dokładnie przycelowywał - lecz jednocześnie z tym, Kester poczuł, jak jego generator adrenaliny przestaje działać. Sądząc po prędkości Izbicka, jego układy pracowały nadal - albo był nieźle naćpany, a może jedno i drugie - i wkrótce odległość między nimi zaczęła się drastycznie powiększać.

Kester zauważył nagle wykopki, jakby kretowiska. Wciąż biegnąc, włączył w swoim cyberoku termograf i zrobił niewielkie zbliżenie na górki ziemi przed nimi. Podłoże było jasnoniebieskie (czyli po prostu zimne, tak jak ziemia być zimna powinna), ale pod nim... Ciemnoniebieskie, niewielkie placki. Miny. Skręcił raptownie w bok, omijając kilka pierwszych pułapek, i pobiegł dalej - nie dlatego, żeby wierzył jeszcze w zwycięstwo, ale po to, by dobiec. By nie okazać się słabeuszem, a co najwyżej trochę gorszym zawodnikiem - albo, jak kto woli, zawodnikiem, który miał mniej szczęścia.

Zobaczył, że biegnący - już teraz spory kawałek - przed nim Izbick również biegnie zygzakiem, omijając zdradliwe miejsca. "No tak. Też ma termowizjer" pomyślał Kester. I wtedy zobaczył coś, co go zaniepokoiło. Jakby błysk, a właściwie chwilowa przerwa w jasnoniebieskim kolorze ziemi. Wyłączył termowizjer, włączył teleskop i maksymalnie powiększył obraz.

Cienka, niemal przeźroczysta linka wisiała naprężona pomiędzy dwoma stertami głazów, dokładnie na ich drodze. A Izbick właśnie do niej dobiegał.

- Izbick!!! Uważaj na linkę!!! - krzyknął Kester, ale było już za późno. Odruchowo padł na ziemię, nakrywając głowę rękoma - po raz drugi tego dnia (ba, po raz drugi w ciągu ostatnich dwudziestu sekund!) lądował na ziemi w tej pozycji - i zacisnął zęby. Eksplozja zatrzęsła ziemią, fala gorąca przetoczyła się po leżącym Kesterze, kamienie i metal poszybowały w powietrze, po to tylko, by za chwilę z impetem uderzyć o ziemię. Kester usłyszał - właściwie tylko dzięki wzmocnieniu słuchu - coś ze świstem zbliżającego się do niego z powietrza, i odturlał się na bok, na chwilę przed tym, nim głaz wielkości niewielkiej szafy wbił się w miejsce, na którym leżał jeszcze sekundę temu. Deszcz metalowych odłamków był ostatnim następstwem wybuchu. Potem wszystko ucichło.

Kester leżał na ziemi i oddychał ze świstem, który słyszał niemal jak nadlatujący pionowzlot, aż zdenerwowany wyłączył wzmocnienie słuchu i ostrożnie uniósł głowę, by się rozejrzeć. Wokół pełno było żółtawego dymu, drażniącego nos i piekącego w płucach, Kester zmusił się więc, by oddychać przez nos - filtry powinny uczynić dym mniej "zgryźliwym"... Udało mu się to tylko przez chwilę, potem zmuszane - od dłuższego czasu - do wysiłku płuca upomniały się o należyte, dużo większe ilości tlenu i Kester - dusząc się i kaszląc - został zmuszony do oddychania ustami.

Jednak po chwili dym rozwiał się, rozpędzony przez delikatny - jakby nieśmiały - wiaterek, i Kester ujrzał całkowity obraz pobojowiska. Nie było już sterty głazów, nie było pobliskiego budyneczku, nie było też jego przeciwnika. A właściwie, to została po nim jedynie nadpalona cyberręka, skwiercząca i dymiąca, nadtopiona w kilku miejscach. Reszty ciała wolał Kester nie szukać - jeśli tak wyglądała metalowa część Izbicka, to jak mogła wyglądać reszta? Umysł podsunął mu kilka obrazów stopionego ciała przed oczy i Kester poczuł się nagle bardzo nieprzyjemnie...

Chciał ruszyć truchtem dalej, ale - co zaraz uświadomił mu palący ból w prawej nodze - nie mógł. Przelatujący kawałek metalu wbił się w mięśnie uda i sterczał tam teraz, powodując niesłychany ból przy każdym poruszeniu nogi. Kester złapał go w palce... i syknął z bólu. Skurczybyk był nieźle nagrzany - dzięki temu prawdopodobnie z uda nie wylewały się teraz hektolitry krwi. Rana został wypalona na chwilę po tym, jak została utworzona. Szczęście w nieszczęściu. "Ale to i tak nie znaczy, że nie złapię od tego jakiegoś choróbska" pomyślał smutno Kester i powoli, utykając, ruszył w stronę mety.

Nie spieszył się teraz, dokładnie sprawdzając drogę i wybierając jak najłagodniejsze przejścia - wokół wciąż było pełno zakopanych min. Na szczęście tylko trzy z nich eksplodowały w wyniku detonacji pierwszego ładunku. Gdyby było inaczej, okoliczny teren mógł by się zmienić na chwilę w morze ognia.

Dojście do mety zabrało Kesterowi kolejne dwadzieścia sekund, ale w końcu tam dotarł. Czekali już na niego z apteczkami i środkami dezynfekującymi - wszyscy oglądali przebieg pojedynku z bezpiecznej odległości, mieli dużo czasu na przygotowanie tych rzeczy. Nikt jednak nie ruszył się, by mu pomóc, dopóki nie przekroczył linii mety - takie były zasady.

Przekroczył krzywo narysowaną linię, popatrzył po twarzach zgromadzonych wokół ludzi, dostrzegł jeszcze biegnącą ku niemu Sibil... a potem pogrążył się w mroku i bezwładnie poszybował na spotkanie twardej ziemi. Nie czuł już tego, ale komuś szybkiemu udało się go złapać, nim uderzył w pokrytą blachą i kamieniami glebę.

ekonwalescencja zabrała mu niecały tydzień, chociaż pełną sprawność odzyskał dopiero po pełnych dwóch tygodniach pozbawionego wyczynów fizycznych życia. W szpitalu dorobił się kolejnego wpisu do kartoteki, od szefa dostał kolejne ostrzeżenie. Ale żył, zwyciężył, potwierdził, że jest nie tylko dobry, ale że także ma nieco szczęścia.

Zastanawiał się przez pewien czas, dlaczego próbował ostrzec Izbicka przed linką - wiedział dobrze, że śmierć tamtego oznacza jego zwycięstwo. Myślał nad tym przez kilka dobrych godzin, i doszedł w końcu do wniosku, że nie może udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Może po prostu jeszcze nie dorósł do brutalności świata 2020 roku...

Jak w każdym zakładzie, tak i w tym stawką były - oprócz kilku mniej materialnych rzeczy - pieniądze. Nie było tego jakoś szczególnie dużo (aż głupio było by zginąć za tak marną sumę...), ale zawsze był to dodatkowy dochód. Tym razem został w całości przeznaczony na wykwintne żarcie i drogi alkohol, który uprzyjemnił jemu i Sibil kilka kolejnych dni...

A Sibil? Sibil kolejny już raz pokazała, że potrafi być także czuła i opiekuńcza, kiedy trzeba, a nie tylko szalona i dzika, jak w większość wieczorów, które spędzali razem...

* Krait - ang., Dasznik Modry, niesłychanie jadowity wąż indyjski



Powrot