Neal Stephenson
Cykl barokowy
[MAG:] W Żywym srebrze śledzimy losy historycznych postaci uwikłanych w kluczowe wydarzenia rozgrywające się w niezwykle istotnym okresie, na przełomie dwóch wielkich epok historycznych. Co skłoniło pana do zainteresowania się tymi czasami?
[Stephenson:] Kończyłem pisanie Cryptonomiconu, kiedy z kilku źródeł dowiedziałem się o ciekawych faktach z życia Isaaca Newtona i Gottfrieda Leibniza. Ktoś zwrócił mi uwagę, że pod koniec życia Newton przez prawie trzydzieści lat pracował w mennicy, co bardzo mnie zainteresowało. W Cryptonomiconie dużo się pisze o pieniądzach, więc ten temat był mi szczególnie bliski.
Mniej więcej w tym samym czasie wpadła mi w ręce książka George’a Dysona „Darwin wśród maszyn”, w której autor opisuje początki pracy Leibniza nad zbudowaniem komputera. Wygląda na to, że właśnie Leibniz stworzył podwaliny logiki symbolicznej i skonstruował maszynę liczącą. Pracowałem nad książką o pieniądzach i maszynach i wydało mi się niezwykłym zbiegiem okoliczności, że trzysta lat wcześniej ci dwaj geniusze zajmowali się tymi samymi sprawami. Zresztą w ich wypadku w grę wchodziła słynna na cały świat rywalizacja o palmę pierwszeństwa w opracowaniu rachunku różniczkowo-całkowego, chociaż w istocie wcale się do tego nie ograniczała.
Zacząłem trochę czytać o tych czasach, które natychmiast mnie zafascynowały, ponieważ działo się w nich mnóstwo interesujących rzeczy jednocześnie. Dlatego też pomyślałem, że po ukończeniu Cryptonomiconu spróbuję napisać powieść historyczną osadzoną w tej właśnie epoce.
Prosimy zatem o wyjaśnienie – dla tych spośród nas, którzy są co nieco na bakier z historią – co właściwie ma wspólnego barok z oświeceniem.
Też nie od razu było to dla mnie oczywiste i – prawdę powiedziawszy – nadal nie jest, ale, w skrócie, oświeceniem nazywa się wydarzenia, do jakich doszło pod wpływem działań wybitnych myślicieli, których pojawiło się sporo pod koniec XVII wieku. Prace Towarzystwa Królewskiego i ówczesnych naturalistów sprzęgły się z wydarzeniami na arenie politycznej i religijnej i doprowadziły do tego, co dziś nazywamy oświeceniem. Na dobrą sprawę oświecenie przypadło na wiek osiemnasty i w mojej książce niewiele o nim piszę.
Sam termin „oświecenie” brzmi dumnie, ale epoka była dość kontrowersyjna i należy traktować ją z dystansem. Przyniosło wprawdzie rozkwit nauk ścisłych i politycznych, ale przyczyniło się też do wybuchu rewolucji francuskiej i miało wiele innych negatywnych skutków.
Napisał pan powieść historyczną i włączył w fabułę prawdziwe postaci. Leibniz, Newton, Wilhelm Orański czy Samuel Pepys grają w Żywym srebrze znaczące role. Jak ich pan opisał? Oparł się pan na źródłach historycznych?
Miałem szczęście, ponieważ ten okres naszych dziejów – w przeciwieństwie do wielu innych – jest dobrze udokumentowany, w dodatku głównie po angielsku. Nie musiałem więc uczyć się nowego języka ani grzebać w zakurzonych, niedostępnych archiwach. Obeszło się bez specjalistycznych studiów nad epoką: po prostu sięgnąłem po źródła, które były dostępne w księgarniach i bibliotekach. A kiedy poczytałem, co pisało się o tych ludziach zarówno trzysta lat temu, jak i przez cały późniejszy okres, łatwo już było sobie wyobrazić jacy byli i jak się nawzajem traktowali. Naturalnie efektem takiego podejścia jest moja własna interpretacja tych postaci. Żywe srebro jest powieścią, nie należy mylić go z podręcznikiem historii. Starałem się, aby w swych ogólnych zarysach postaci historyczne zachowywały się zgodnie z opisem historycznym.
Przywiązałem się zresztą zarówno do postaci autentycznych, jak i fikcyjnych. Lubię Roberta Hooke’a, który naprawdę istniał, i Daniela Waterhouse’a, którego sam wymyśliłem. Niektóre osoby po stronie Leibniza również są fascynujące – na przykład Zofia, żona elektora hanowerskiego i patronka Leibniza, to, moim zdaniem, fascynująca i świetna kobieta.
Padło tyle imion i nazwisk, że z samej ich liczby można się domyślać, jak złożona jest to powieść, a to przecież dopiero pierwsza z trzech części cyklu. Jak zorganizował sobie pan pracę z tak olbrzymim materiałem?
Nad każdą książką pracuję w inny sposób, tak jakbym wymyślał za każdym razem nowy sposób pisania. Tym razem musiałem wypróbować kilka takich systemów pisarskich, żeby poradzić sobie z zarządzaniem informacją. Zaczęło się od tego, że nosiłem ze sobą notes i zapisywałem w porządku chronologicznym notatki z przeczytanych książek i innych źródeł. Zapełniłem w ten sposób kilka notesów. Mam je pod ręką i może do nich w każdej chwili wrócić. Potem wyrysowałem tabelki i wypisałem sobie, co się kiedy dzieje, znów w porządku chronologicznym. Następnie w trzech segregatorach zacząłem układać wszystko w
takim porządku, jak w książce, przenosząc, wycinając i wklejając kartki w nowe miejsca. Wyszła z tego ogromna sterta papierów. Odbyłem wiele wycieczek do sklepu papierniczego – a koniec końców i tak najważniejsze było to, że udało mi się tę historię poukładać sobie w głowie. Przestawianie klocków w pamięci jest łatwiejsze niż przekładanie papierów albo wykreślanie jednych kawałków tekstu i wpisywanie nowych.
Mówił pan wcześniej, że obyło się bez regularnych studiów historycznych, ale niektóre miejsca opisuje pan ze zdumiewającą precyzją. Dużo pan podróżował, przygotowując się do napisania Żywego srebra?
Stawiam wyraźną granicę między studiami w pojęciu prawdziwego uczonego – i tym, co pod słowem „studia” rozumie powieściopisarz. Krótko mówiąc: w moim wypadku studia wiązały się z dużą ilością lektur i podróży, chociaż żaden szanujący się doktorant historii nie uznałby moich wyczynów za rzetelne badania historyczne.
Byłem w wielu miejscach: czasem mi się to przydawało, czasem nie. Działałem metodą prób i błędów. Dam taki przykład: Towarzystwo Królewskie przeniosło się do Crane Court, niedaleko Fleet Street. Wybrałem się więc na Fleet Street przy okazji wizyty w Londynie i przeszedłem ją od początku do końca, gdzie drogę zagrodziła mi ściana niebieskiego szkła, bo postawili tam nowoczesny biurowiec. Czasem człowiek ma fart i znajdzie dom, który do dziś stoi tam, gdzie stał, a czasem ma pecha i nie znajdzie nic.
W Żywym srebrze nie brakuje anachronizmów, głównie w wypowiedziach bohaterów. Z pewnością celowo włożył je pan w ich usta. Ale po co? I jak je pan wybierał?
Człowiek, który pisze historyczną powieść awanturniczą w 2003 roku, nie może udawać, że to pierwsze takie dzieło w historii ludzkości. Takie książki ludzie piszą od wieków – klasycznym przykładem jest Aleksander Dumas z „Hrabią Monte Christo”, „Trzema muszkieterami” i tak dalej. Te książki są w miarę wierne wydarzeniom historycznym, ale są również wytworem czasów, w jakich powstały. Czytając wiktoriańską powieść łotrzykowską, której akcja dzieje się dwieście lat wcześniej, zorientujemy się, że to powieść wiktoriańska – bo znajdzie się w niej masa rzeczy, które tylko wiktoriański pisarz mógł tam wcisnąć. Jest napisana w wiktoriańskim stylu i już. To samo można powiedzieć o wszystkich powieściach historycznych. Kiedy by nie powstały.
Nigdy nie żywiłem złudzeń, że napiszę powieść pozbawioną wszelkich śladów XX i XXI wieku. Książka zawsze odzwierciedla czasy, w których powstała. Nie czułem silnej potrzeby unikania anachronizmów, ale kiedy jakiś mi się spodobał, nie wahałem się go użyć.
Hooke i inni członkowie Towarzystwa Królewskiego należą do najbarwniejszych postaci w Żywym Srebrze. Ale czy Towarzystwo naprawdę tak wtedy wyglądało? Mam na myśli te wszystkie wiwisekcje…
Na ile mogę to ocenić, to tak właśnie wyglądało. Zapiski z przeprowadzanych w nim wiwisekcji są jednoznaczne. Nikt nie zaprzecza, że się tym zajmowali, więc właściwie najprościej byłoby ich opisać jako krwawych sadystów. Ale jeśli wczytać się w archiwa Towarzystwa, okazuje się, że w którymś momencie niektórzy jego członkowie – w tym, moim zdaniem, Hooke – poczuli się zdegustowani i zaczęli się tłumaczyć ze swoich poczynań. Nie sądzę, żeby z dnia na dzień zmienili się w zagorzałych obrońców praw zwierząt, nic z tych rzeczy. Myślę, że po prostu zrobiło im się niedobrze i zaczęli mieć wątpliwości, czy dobrze robią. Starałem się tak właśnie to przedstawić.
Członkowie towarzystwa parali się alchemią. Czy to była ich główna działalność?
O tak. Dopiero w XX wieku wyszło na jaw, że Newton znacznie więcej czasu i energii poświęcił alchemii niż fizyce i matematyce. Wystarczy przejrzeć jego dzienniki: nie krył się z tym. Ale w oświeceniu i potem, w czasach wiktoriańskich, nie mówiło się o tym głośno, bo ludzie nie bardzo wiedzieli, co z tym fantem zrobić. Wszyscy chcieli widzieć w Newtonie wzór nowoczesnego naukowca, więc alchemia nijak im tam nie pasowała. Tymczasem nowocześni historycy są zdania, że alchemia była w siedemnastowiecznej nauce wszechobecna. Zajmowali się nią Robert Boyle, John Locke, oczywiście Newton… Sporo ich było. Nie rozgraniczali jej od tego, co dziś nazywamy nowoczesną nauką. W książce starałem się dochować wierności prawdzie historycznej.
Język i jego zastosowania również odgrywają w Żywym srebrze niepoślednią rolę. Jak dokładnie funkcjonuje?
W tamtym okresie Anglia nie była centrum Europy, tylko skalistą wysepką gdzieś w rogu mapy. No, trochę przesadzam, ale z pewnością we Francji czy Cesarstwie Rzymskim nie spotykało się na każdym kroku ludzi mówiących po angielsku. Angielski był językiem marginalnym, choć bardzo żywym.
Członkowie Towarzystwa Królewskiego odrzucili łacinę, która, ich zdaniem, hamowała postęp nauki. Chcieli się jej pozbyć, ale nie za bardzo mogli zaproponować w jej miejsce angielski, którego nikt nie znał. Dlatego właśnie jeden z nich, John Wilkins, późniejszy biskup Chester i najważniejszy z założycieli Towarzystwa, stworzył sztuczny język. Miał nadzieję, że dzięki niemu filozofowie, czyli naukowcy, będą mogli się swobodnie porozumiewać, jest taki logiczny i uporządkowany. Oczywiście nic z tego nie wyszło. Używali go chyba tylko Hooke i Christopher Wren, ale rzeczywiście, piszę o nim w Żywym srebrze.
Zresztą Wilkins jest jednym z moich ulubionych bohaterów. Dwadzieścia lat przed powstaniem Towarzystwa, napisał książkę o kryptografii, którą David Kahn, autor „The Codebreakers”, nazwał pierwszą angielską książką o kryptologii. Młody Wilkins, żyjący w rozdartej wojną Anglii, pisał o tym, jak na różne sposoby dochować tajemnicy, jak przesyłać tajne wiadomości i ukrywać informacje. Później zaś, kiedy w Anglii trochę się uspokoiło, próbował osiągnąć coś dokładnie przeciwnego: stworzyć system zapisu, który byłby swoistym antyszyfrem, tak przejrzystym i logicznym, że rozumieliby nawet ludzie nie znający języka.
Co jeszcze łączy Żywe srebro z Cryptonomiconem?
Związki są raczej luźne, dzięki czemu nie trzeba znać jednej książki, żeby połapać się w drugiej. Cykl barokowy dzieli od Cryptonomiconu mniej więcej trzysta lat, ale niektóre nazwiska się powtarzają. Można więc wnosić, że potomkowie bohaterów Cyklu występują w Cryptonomiconie, tak jakby czytało się wielką rodzinną sagę. No i jest jeszcze Enoch Root, obdarzony nadnaturalną długowiecznością. Występuje w obu książkach.
Czyli to jest ten sam Enoch Root?
Tak.
Pokazał nam pan w Cryptonomiconie, że nie boi się dramatycznych wydarzeń w życiu bohaterów. Niektórych zdarza się panu po prostu zabić. Czy to znaczy, że nie powinniśmy się do nich przywiązywać?
(Śmiech) Ależ przeciwnie! Proszę się przywiązywać do bohaterów! Jak najbardziej! Nawet jeśli taki związek ma się skończyć płaczem, jest potrzebny.
|